Wręczyłyśmy Betty dwie torby owoców.
– Potrzebuję ich do lodów o smaku tropikalnym – wyjaśniła.
Potem pojechałyśmy tramwajem do miasta. Barek Betty mieścił się w budynku sklepu towarowego Farmer’s, przy końcu George Street, w pobliżu kin. Wnętrze wyglądało jak skrzyżowanie amerykańskiego baru i francuskiej kawiarni. Barek dzielił się na dwa poziomy. Na pierwszym stały okrągłe stoliki i wiklinowe krzesła. Na drugim poziomie, na który wchodziło się po czterech schodkach, znajdowało się osiem różowych boksów i lada barowa ze stołkami. W każdym boksie wisiało zdjęcie amerykańskiej gwiazdy: Humpreya Bogarta, Freda Astaire’a, Ginger Rogers, Clarka Gable’a, Rity Hayworth, Gregory’ego Pecka i Bette Davis. Po drodze przyjrzałam się Joan Crawford. Jej surowy wzrok i zaciśnięte usta skojarzyły mi się z Amelią.
Minęłyśmy wahadłowe drzwi z okrągłymi okienkami i krótkim korytarzem dotarłyśmy do kuchni. Młody człowiek mieszał w garnku na stole mąkę i mleko. Miał pałąkowate nogi i dołeczek w brodzie.
– To Witalij – powiedziała Betty.
Młodzieniec uniósł wzrok i uśmiechnął się do nas.
– Wreszcie jesteście – stwierdził. – W samą porę, żeby mi pomóc przy naleśnikach.
– Jeszcze nie musicie zaczynać pracy. – Betty wzięła od nas siatki i położyła je na stole. – Usiądźcie i trochę porozmawiajcie, zanim pojawią się klienci. Musicie się poznać.
Kuchnia w barku była równie czysta jak ta w domu Betty, ale podłoga się nie zapadała. Ujrzałam cztery kredensy, kuchenkę gazową z sześcioma palnikami, duży piec i dwa zlewy. Z jednego z kredensów Betty wyciągnęła fartuch i zawiązała go sobie w pasie. Zauważyłam dwa różowe mundurki na wieszaku i doszłam do wniosku, że jeden z nich będzie mój. Miałam pomagać Betty jako kelnerka, Irina zaś została asystentką kucharza.
Witalij przyniósł z zaplecza krzesła i usiedliśmy przy stole.
– Macie ochotę na jajka? – zapytała Betty. – Jadłyście tylko po jednym toście, nie chcę, żeby mój personel głodował podczas pracy.
– Pamiętam was obie z Tubabao – odezwał się Witalij.
– Tak, faktycznie – roześmiała się Irina. – Po koncercie poprosiłeś mnie o autograf.
Patrzyłam na rumiane policzki Witalija, jego jasne włosy i wyłupiaste oczy, ale w ogóle go sobie nie przypominałam. Opowiedziałyśmy mu o naszym obozie, a on wyjaśnił, że wysłano go do miejsca o nazwie Bonegilla.
– Ile masz lat? – spytała go Irina.
– Dwadzieścia pięć. A wy?
Betty wbiła kilka jajek do miski i obejrzała się przez ramię.
– Nie mówcie po angielsku tylko ze względu na mnie – odezwała się. – Rozmawiajcie ze sobą po rosyjsku. – Poprawiła włosy i zrobiła zeza. – O ile nie będziecie plotkować. I nie przy klientach. Nie chcę, żeby mój personel potraktowano jak komunistycznych szpiegów.
Zaklaskaliśmy w dłonie i wybuchnęliśmy śmiechem.
– Dziękuję – powiedziała Irina. – Tak będzie o wiele łatwiej.
– A co do ciebie, Aniu… – Witalij popatrzył na mnie. – Mam wrażenie, że znam cię z czasów przed Tubabao. Chciałem się przedstawić, ale słyszałem wcześniej, że jesteś z Szanghaju, i doszedłem do wniosku, że jednak nie mogliśmy się spotkać.
– Nie jestem z Szanghaju – zaprzeczyłam. – Pochodzę z Harbinu.
– Z Harbinu! – Oczy mu zabłysły. – Ja też. Jak masz na nazwisko?
– Kozłowa.
Witalij zastanawiał się przez chwilę, pocierając dłonią o dłoń, jakby usiłował wyczarować dżina z lampy.
– Kozłowa! Córka pułkownika Wiktora Grigorijewicza Kozłowa? Zabrakło mi tchu w piersiach. Już od dawna nie słyszałam nazwiska ojca.
– Tak – odparłam.
– Więc rzeczywiście cię poznałem – stwierdził Witalij. – Chociaż pewnie byłaś za mała, żeby mnie zapamiętać. Mój ojciec przyjaźnił się z twoim. Razem wyjechali z Rosji. My jednak w 1938 roku przeprowadziliśmy się do Qingdao. Pamiętam małą dziewczynkę o rudych włosach i niebieskich oczach.
– Ojciec mieszka z tobą? – spytała Irina.
– Nie – odparł. – Jest w Ameryce z matką i moimi ośmioma braćmi. Ja wylądowałem tu z siostrą i szwagrem. Ojciec mu nie ufa, więc muszę mieć oko na Zofię. Przyjechałaś z rodzicami, Aniu?
Jego pytanie mnie zaskoczyło. Wbiłam wzrok w stół.
– Ojciec zginął w wypadku samochodowym przed końcem wojny – odparłam. – Matkę deportowano z Harbinu. Zabrali ją Sowieci. Nie mam pojęcia dokąd.
Irina ścisnęła moją rękę.
– Mamy nadzieję, że Czerwony Krzyż w Sydney znajdzie matkę Ani w Rosji – powiedziała.
Kucharz potarł dołek w brodzie, a następnie przyłożył palce do policzka.
– Moja rodzina szuka stryja – powiedział. – Został w Harbinie, a po wojnie trafił do Związku Radzieckiego. Nikt go do tego nie zmuszał. Ojciec i stryj mieli zupełnie odmienne poglądy. Stryj wierzył w komunistyczne ideały, nie służył w wojsku jak mój ojciec. Właściwie nie był fanatykiem, ale sympatykiem komunizmu.
– Mieliście od niego jakieś wieści? – spytała Irina. – Może będzie wiedział, dokąd wysłano mamę Ani. Witalij pstryknął palcami.
– Może i tak. Mogli podróżować tym samym pociągiem z Harbinu do Związku Radzieckiego, ale od swojego powrotu stryj odezwał się do ojca tylko dwa razy, i to przez znajomych. Pamiętam, że pociąg zatrzymywał się w mieście o nazwie Omsk. Stryj pojechał stamtąd do Moskwy, ale resztę pasażerów zabrano do obozu pracy.
– Omsk! – wykrzyknęłam.
Już kiedyś słyszałam nazwę tego miasta. Usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy.
– Poproszę ojca, żeby jeszcze raz spróbował skontaktować się ze stryjem – zaproponował Witalij. – Stryj boi się ojca i jego ostrych słów. Zawsze musimy przekazywać wiadomości przez znajomych, więc to trochę trwa. No i wszystko przechodzi przez cenzurę.
Byłam tak zdumiona, że nie mogłam wykrztusić ani słowa. W Szanghaju Rosja wydawała się zbyt wielka, by ogarnąć ją myślą. Nagle, w barze na drugim końcu świata, zyskałam więcej informacji o miejscu pobytu matki niż kiedykolwiek wcześniej.
– Aniu! – wykrzyknęła Irina. – Jeśli powiesz w Czerwonym Krzyżu, że twoim zdaniem mama trafiła do Omska, może zdołają ją odnaleźć!
– Ejże, chwileczkę! – Betty postawiła przed nami trzy talerze z jajecznicą i tostami. – To niesprawiedliwe. Mówiłam, że wolno wam rozmawiać po rosyjsku, ale nie o ważnych sprawach. Co się dzieje?
Zaczęliśmy się przekrzykiwać, ale w ten sposób Betty nie mogła nic zrozumieć. Irina i Witalij umilkli, pozwolili mi wszystko wyjaśnić. Betty spojrzała na zegarek.
– Na co czekasz? – prychnęła. – Wytrzymałam bez ciebie przez miesiąc, wytrzymam przez jeszcze jeden poranek. Czerwony Krzyż otwiera biuro o dziewiątej. Jeśli teraz wyjdziesz, będziesz pierwsza.
Lawirowałam między sekretarkami i urzędnikami na George Street, ledwie cokolwiek zauważając. Zerknęłam na mapkę, którą Betty wyrysowała mi na serwetce, skręciłam w Jamison Street i znalazłam się przed biurem Czerwonego Krzyża na dziesięć minut przed otwarciem. Na szklanych drzwiach wywieszono spis rozmaitych instytucji. Szukałam między punktem krwiodawstwa, domami dla rekonwalescentów, szpitalem i wydziałami repatriacyjnymi, aż znalazłam wydział poszukiwania osób zaginionych. Znowu spojrzałam na zegarek i zaczęłam dreptać pod drzwiami. Boże, pomyślałam, w końcu tu jestem. Przechodząca kobieta uśmiechnęła się do mnie. Pewnie myślała, że koniecznie pragnę oddać krew. Za szybą obok drzwi umieszczono wyroby rękodzielnicze Czerwonego Krzyża. Wpatrywałam się w pokryte jedwabiem wieszaki i koce zrobione szydełkiem i obiecałam sobie w duchu, że w drodze powrotnej kupię coś dla Betty. Była na tyle miła, żeby podarować mi wolne, zanim jeszcze zaczęłam pracę.
Читать дальше