Borys i Olga zostawili nas w starej dzielnicy. Tego dnia było nietypowo gorąco i wilgotno, więc matka zaproponowała, żebyśmy spróbowały miejskiego smakołyku, lodów waniliowych. Nasza ulubiona kawiarnia pękała w szwach, od lat nie panowała tam tak ożywiona atmosfera. Wszyscy powtarzali, że Japończycy wkrótce się poddadzą. Matka i ja zajęłyśmy miejsca przy oknie. Kobieta przy sąsiednim stoliku opowiadała swojej starszej towarzyszce, że słyszała o amerykańskim bombardowaniu ubiegłej nocy i o tym, że w jej okręgu zamordowano japońskiego oficjela. Starsza pani poważ – nie kiwała głową, przygładzając dłonią włosy.
– Chińczycy nigdy by się nie ośmielili, gdyby nie czuli, że wygrywają – mruknęła.
Po zjedzeniu lodów poszłyśmy pospacerować starymi uliczkami. Obserwowałyśmy nowe sklepy, wspominając te, które zniknęły. Uliczna handlarka porcelanowymi lalkami usiłowała zainteresować mnie swoim towarem, ale matka tylko uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
– Nie martw się, w domu mam coś dla ciebie.
Zauważyłam czerwono – biały szyld fryzjera z napisami po chińsku i rosyjsku.
– Spójrz, mamo! – wykrzyknęłam. – To na pewno fryzjer Borysa.
Podbiegłam do okna, by zajrzeć do środka. Borys siedział na fotelu, z namydloną twarzą. Kilku innych klientów czekało na swoją kolej, palili i śmiali się, jakby nie mieli nic do roboty. Borys ujrzał mnie w lustrze, odwrócił się i pomachał. Łysy fryzjer w ozdobnej kurtce także podniósł wzrok. Miał konfucjańskie wąsy i bródkę, nosił okulary w grubych oprawkach, niezwykle popularne wśród Chińczyków. Na widok mojej przyciśniętej do szyby twarzy szybko odwrócił się do mnie plecami.
– Chodź, Aniu. – Matka z uśmiechem pociągnęła mnie za rękę. – Borys będzie miał brzydką fryzurę, jeśli zaczniesz rozpraszać fryzjera. Może obciąć Borysowi ucho, a wtedy Olga się na ciebie rozzłości.
Posłusznie ruszyłam za matką, kiedy jednak dochodziłyśmy do rogu, raz jeszcze odwróciłam się do fryzjera. Nie mogłam go dojrzeć przez lśniącą szybę, ale uświadomiłam sobie, że już gdzieś widziałam te oczy: okrągłe, wyłupiaste i znajome.
Po powrocie do domu matka usadowiła mnie przy toaletce. Starannie rozplotła moje dziewczęce warkocze, rozdzieliła włosy przedziałkiem i związała na karku w elegancki kok, taki jak sama nosiła.
Wtarła mi w szyję odrobinę perfum, a następnie pokazała aksamitne pudełeczko w szufladzie. Kiedy je otworzyła, ujrzałam w środku złoty naszyjnik z nefrytem, ślubny prezent od mojego ojca. Wyjęła go i pocałowała, a następnie otoczyła nim moją szyję.
– Mamo! – zaprotestowałam. Wiedziałam, ile dla niej znaczy.
– Chcę ci go dać teraz, Aniu, gdyż stajesz się młodą kobietą. – Wydęła wargi. – Ojciec byłby zadowolony, widząc, że nosisz go przy wyjątkowych okazjach.
Drżącymi palcami dotknęłam naszyjnika. Choć tęskniłam za ojcem i rozmowami z nim, czułam, że tak naprawdę nigdy nie odszedł na dobre. Nefryt przyjemnie rozgrzewał mi skórę.
– On z nami jest, mamo – powiedziałam. – Wiem to.
Skinęła głową i otarła łzę.
– Mam dla ciebie coś jeszcze, Aniu. – Otworzyła szufladę obok mojego kolana i wyciągnęła z niej zawiniątko. – Coś, dzięki czemu nie zapomnisz, że zawsze będziesz moją małą córeczką.
Rozwiązałam sznurek, ciekawa, co ujrzę w środku. Była to matrioszka z uśmiechniętą twarzą mojej zmarłej babci. Popatrzyłam na matkę, wiedząc, że ona ją pomalowała. Roześmiała się i kazała mi otworzyć matrioszkę i poszukać mniejszej laleczki. Przekręci – łam lalkę i znalazłam wewnątrz drugą, z ciemnymi włosami i bursztynowymi oczami. Rozbawił mnie ten żart, domyśliłam się już, że następna laleczka będzie miała rudoblond włosy i niebieskie oczy. Kiedy jednak ujrzałam piegi na jej buzi, zachichotałam. W tej laleczce znalazłam jeszcze mniejszą i znowu zerknęłam na matkę.
– Twoja córka, a moja wnuczka – wyjaśniła. – A w niej jeszcze jedna maleńka lalka.
Poskładałam matrioszki i ustawiłam je na toaletce, myśląc o naszej wielopokoleniowej odysei i żałując, że nie możemy na zawsze zatrzymać tej chwili.
Potem, w kuchni, matka postawiła przede mną pieróg z jabłkami. Już miała go pokroić, kiedy usłyszałyśmy skrzypienie drzwi. Spojrzałam na zegarek i od razu się domyśliłam, że wrócił generał.
Długo stał na progu, zanim wszedł. Kiedy w końcu dotarł do kuchni, zachwiał się. Jego twarz miała niezdrowy kolor. Matka zapytała, czy jest chory, ale nie odpowiedział, tylko runął na krzesło i oparł głowę na złożonych rękach. Przerażona matka wstała i kazała mi przynieść ciepłą herbatę i chleb. Postawiłam je przed generałem, a on popatrzył na mnie przekrwionymi oczami.
Przeniósł spojrzenie na mój urodzinowy pieróg i wyciągnął rękę, niezręcznie klepiąc mnie po głowie. Gdy się odezwał, poczułam woń alkoholu.
– Jesteś moją córeczką. – Odwrócił się do matki i ze łzami spływającymi po policzkach powiedział: – A ty moją żoną.
Odchylił się na krześle i przywrócił do porządku, wycierając twarz wierzchem dłoni. Matka podała mu herbatę, upił łyk i wziął kawałek chleba. Miał twarz ściągniętą z bólu, po chwili jednak się odprężył i westchnął, jakby podjął jakąś decyzję. Wstał od stołu i odwrócił się do matki, pokazując na migi, jak uderzyła go rączką od łopaty, gdy odkryła jego tajemną saunę. Roześmiał się, matka popatrzyła na niego ze zdumieniem, a po chwili mu zawtórowała.
Powoli, po rosyjsku, spytała go, gdzie pracował przed wojną, czy zawsze był generałem. Przez chwilę wydawał się zmieszany, a następnie przyłożył palec do nosa.
– Ja? – zapytał.
Matka przytaknęła i powtórzyła pytanie.
Pokręcił głową i zamknął za sobą drzwi, mamrocząc po rosyjsku z doskonałym akcentem, niczym rodowity Rosjanin:
– Przed tym całym szaleństwem byłem aktorem. Teatralnym.
Następnego ranka generał zniknął. Do kuchennych drzwi przybito kartkę zapisaną starannym rosyjskim. Najpierw przeczytała ją matka, dwukrotnie wodząc po niej przestraszonym wzrokiem, a potem ja.
Generał nakazał nam spalić wszystko, co pozostawił w garażu, także tę wiadomość. Stwierdził, że naraził nasze życie na wielkie niebezpieczeństwo, choć pragnął jedynie nas chronić. Kazał nam zniszczyć ślady jego obecności, dla naszego własnego bezpieczeństwa.
Pobiegłyśmy do Pomerancewów. Borys rąbał drzewo, ale przerwał na nasz widok, wycierając pot z ogorzałej twarzy, i zapędził nas do domu.
Olga siedziała przy piecu i gniotła w palcach robótkę na drutach. Na nasz widok zerwała się z krzesła.
– Słyszałyście? – zapytała z pobladłą twarzą. – Idą Sowieci. Japończycy się poddali.
Te słowa najwyraźniej wstrząsnęły matką.
– Sowieci czy Amerykanie? – W jej głosie zabrzmiał niepokój.
W głębi duszy wolałam, żeby wyzwolili nas uśmiechnięci Amerykanie ze swoimi kolorowymi flagami. Olga jednak potrząsnęła głową.
– Sowieci – zaszlochała. – Przyjdą pomóc komunistom.
Matka wręczyła jej list od generała.
– Mój Boże! – powiedziała Olga po przeczytaniu. Opadła na krzesło i podała kartkę mężowi.
– Mówił dobrze po rosyjsku? – spytał Borys. – Nie wiedziałaś?
Zaczął opowiadać o swoim dawnym przyjacielu w Szanghaju, kimś, kto mógłby nam pomóc. Tam zmierzali Amerykanie, matka i ja powinnyśmy natychmiast wyjechać. Matka zapytała, czy Borys i Olga też wyjadą, na co przecząco potrząsnął głową.
Читать дальше