Ireneusz Kamiński - Diabelska Ballada

Здесь есть возможность читать онлайн «Ireneusz Kamiński - Diabelska Ballada» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabelska Ballada: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabelska Ballada»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabelska Ballada — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabelska Ballada», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wywiązał się słowny pojedynek rzeczników sprzecznych poglądów: kurwy, dziwki i zdziry zderzały się z prukwami kościelnymi, księżowskimi blyrwami i staruchami zżartymi przez święte mole. Propozycja, by aktywistki Pelagii poszły do burdelu, spotkała się z odesłaniem świątobliwych babuszek do kościoła, by mogły lizać… Przemilczmy litościwie, co miały i komu lizać, emocje są złym doradcą, w epitetach nie przebierano, a ich gama zadziwiała rozmaitością, jędrnością i kolorytem. Intelektualiści, zapatrzeni jak sroka w gnat w często-zrnienne subtelności swych duszyczek, osłupieliby słysząc mowę ludu, który zwięźle i trafnie umie scharakteryzować każdego mówcę, choćby senatora i ministra, o aktorach nie wspominając, bo ci wpierw deklamowali że znaleźli się wreszcie we własnym domu, a teraz płaczą, iż nowa rzeczywistość bije ich w dupę. Zapomnieli o przysłowiu, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca.

Boisko opustoszało. Wiatr roznosił ulotki, które rozdawała zbuntowana młodzież z klasy ósmej C. Treść nie była rewelacyjna, ot, protest przeciw klerykalnemu zniewoleniu, próbom odebrania kobietom wolności osobistej, szerzeniu zabobonów i temu podobne. Jeden świstek wpadł w ręce pani dyrektor, gdy zszokowana wypadkami na stadionie wracała do domu. Sygnowany był wprawdzie przez Towarzystwo Obrony Kobiet lecz u Czos-Pałubickiej zrodziło się podejrzenie, iż autorem mógł być polonista Piotr Śliwa, tekst językowo i stylistycznie sformułowany został zbyt poprawnie. Postanowiła przeprowadzić śledztwo. Jakoż podejrzany zapoznał się z drukiem i odparł:

– Żałuję, nie mojego pióra. Ja dodałbym parę argumentów natury socjologicznej i teologicznej. Te panie mają rację, że bronią swej intymności przed ingerencją współczesnych inkwizytorów. Mnie też nikt nie będzie rozkazywał, czy mam odbywać stosunek używając prezerwatywy lub nie, ani z kim, kiedy i jak ów akt miłosny spełnić. Proszę szczerze powiedzieć: pani w kwestiach łóżkowych pobiegnie do księdza Pyrki poradę?

– Ależ panie Piotrze, jestem od dawna mężatką! Sądzę, że obowiązki żony też trzeba spełniać po bożemu.

– Ku obopólnemu zadowoleniu współmałżonków. Cóż w tej materii mogą powiedzieć mężczyźni, skazani na celibat? Zazdrość ich zżera, więc włażą do cudzej pościeli. Mają mentalność podglądaczy i to najgorszego gatunku, chcieliby scenę erotyczną wyreżyserować według własnych upodobań.

Nie przekonał szefowej; być może zmusił ją do zastanowienia, a to byłoby pewnym osiągnięciem.

Proboszcz wrócił na obiad do odbudowanej częściowo po pożarze plebani, lecz nie mógł przełknąć ani kęsa. Ordynariusz diecezji nie podał mu nawet dłoni na pożegnanie, mówił o kompromitacji parafii, całego wręcz biskupstwa, mówił tonem złowróżbnym spoglądając na dziekana wzrokiem bazyliszka.

– Taki skandal, bunt, zniewaga dostojników! Jego eminencja omal ducha nie wyzionął! Skąd pod twoim bokiem, Pyrko, zalęgło się tyle pogaństwa? Jakże ty spełniasz obowiązki duszpasterskie? Niech ci Bóg wybaczy, bo ja nie potrafię…

Siadł do mercedesa i odjechał spowity chmurą gniewu, porzucając załamanego kapłana na pastwę złych myśli.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Dies irae. Zbiegają się rozszalałe nurty. Brzemienny problem rury. Wraca rudowłosy Ben. Bezradność burmistrza, władza podważona. Hiacynt ratuje autorytet Pana Boga. Zajazd Pod Mieczem po raz ostatni.

Wiosną wezbrane wody tworzą setki strumyków, które spływają z gór łącząc się w rwące potoki. Te zaś – zgromadziwszy po drodze nowe posiłki – sobie znanymi korytami suną ku rzekom, by zamienić spokojne nurty w rozszalałą kipiel, znoszącą wszystko co stanie na przeszkodzie. Tegoż dnia wydarzenia w Trzy-dębach przypominały opisane zjawisko, lecz rozwijające się w tempie przyspieszonym. Gdy tłum ze stadionu ruszał ku śródmieściu, w Pewnusi pękały bramy – załoga właśnie się dowiedziała, że firma została sprywatyzowana, a większość udziałów wykupiły trzy rodziny: Bukowscy, Kajdyrowie i Ma-ciarukowie. Oznajmiono jej również, iż nowi właściciele państwowego mienia postanowili zwolnić połowę pracowników.

Polała się krew, gdyż rozwścieczeni ludzie szturmem wzięli budynek dyrekcji rozpędzając obradującą właśnie radę udziałowców. Ciężko pobici: kuzyn Bukowskiego, ciotka Kajdyra i szwagier Maciaruka; sam dyrektor Kajdyr oszalały ze strach wyskoczył oknem z drugiego piętra, wskutek czego kark skręcił. Lokal zakładowej „Solidarności" został barbarzyńsko zdemolowany. Wyposażenie, sztandar, pół tony listów pochwalnych, dziękczynnych, proszalnych, donoszących i demaskujących – wyrzucono na bruk i podpalono.

Przewodniczącego, zasłużonego kombatanta Bukowskiego odnaleziono w ubikacji, gdzie pozorował rozwolnienie. Trząsł się jak w febrze, portek nie potrafił zapiąć rozbieganymi palcemi. Ciżba wywlekła go na otwartą przestrzeń, gdzie czekali już bardziej zawzięci robotnicy ze sztachetami i dalej pałowa biedaczysko. Skóra zsiniała, autentyczny fiolet pokrywał przestrzeń między wymalowanymi plamami, z którymi się tak dumnie obnosił. Przed niechybnym linczem uratował go stary Śliwa, zasłaniając własną piersią i trafnym argumentem:

– Dość! Zabijecie skurwysyna, a odpowiadać będziecie za człowieka!

Zaimprowizowany pochód z biało-czerwonymi szturmówkami oraz dwoma transparentami Koniec rozkradania majątku narodowego, Precz z nową nomenklaturą, pomaszerował prężnie ku centrum grodu. Jednakże pod ratusz pierwsi dotarli mieszkańcy peryferii, grupa kilkudziesięciu zaledwie osób, lecz z bębnem, trąbą i megafonem. Bęben dudnił, trąba wygrywała hejnały a przez urządzenie nagłaśniające Wywoływano natarczywie burmistrza Maciaruka. Pojawił się wreszcie na balkonie, zbiegowisko nie wyglądało groźnie. Wyznaczony delegat zagrzmiał w megafon:

– Komuna założyła nam wodociągi i pięć kilometrów kanalizacji; zabrakło tylko ostatnich stu metrów rury. Drugi rok pan urzęduje, a tej stumetrówki ani śladu. Żądamy ukończenia kanalizacji! Panie burmistrzu, gówna nas zalewają!

– Nie ma w budżecie pieniędzy na inwestycje komunalne.

– A na goszczenie arcybiskupa się znalazły?

– Nie wasza sprawa.

– Nasze miasto, nasza forsa. Żądamy ukończenia kanalizacji! Grozi epidemia! Maciaruk zniknął z balkonu; zawsze grzeszył nadmierną pewnością siebie, więc i tym razem nie docenił niebezpieczeństwa. Zadzwonił na policję, żeby przysłali posterunkowych, bo natarczywi petenci gotowi wtargnąć do budynku. Policjanci stanęli w drzwiach wejściowych, a na rynku majówka – bęben wybija rytm, trąbka kwili, a ci śmieszni faceci improwizują przyśpiewkę:

Panie burmistrzu, Gówna nas niszczą, Rurę, rurę nam daj!

Podjechała bagażówka, zaraz ochoczo doskoczyli i wyładowali pokaźną skrzynię: czterdzieści koktajli Mołotowa. Uderzenia bębna przyspieszyły, trębacz wydmuchuje z instrumentu zwariowaną melodię, a oni ujęli się za dłonie i wokół skrzyni – kółeczko w prawo, kółeczko w lewo. Zapiewajło intonuje:

Z prochu powstałeś, W proch się obrócisz, Lud oklamaleś, Lud cię odrzuci.

Hopsasa, tralala. Mają czas, są dobrze poinformowani, wiedzą że już z trzech stron rwą ku rynkowi potoki ludzkich głów – od stadionu, z Pewnusi, z podmiejskich błoni. A propos błoni. Po długiej nieobecności wrócił do Trzydębów zespół „Bolko" z rudowłosym Benjaminem. Władze nie dały zgody na występ w mieście, artyści musieli produkować się poza terenem zamieszkałym, co młodzieży nie zniechęciło i zjawiła się tłumnie na koncercie. Repertuar mieszany: najpierw tradycyjne ballady z tą o Ateuszu Pokornym, bisowaną parokrotnie, potem szatańskie songi „Wampir", „Miecz", „Szatana głos". Entuzjazm fanów sięgnął zenitu, gdy Ben przy wtórze gitary zaczął śpiewać „Kapłana":

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabelska Ballada»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabelska Ballada» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabelska Ballada»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabelska Ballada» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x