Don pyknął z cygara i zapytał:
– Santino, co o tym myślisz?
Hagen wiedział, co powie Sonny. Sonny’ego jątrzyło to, że jest pod władzą dona. Marzył o jakiejś dużej samodzielnej operacji. Coś takiego byłoby idealne.
Sonny pociągnął duży łyk whisky.
– W tym białym proszku jest kupa pieniędzy – stwierdził. – Ale to mogłoby być niebezpieczne. Niektórzy ludzie mogliby wylądować w więzieniu na dwadzieścia lat. Powiedziałbym, że gdybyśmy się trzymali z daleka od samych operacji i zajęli się tylko ochroną i finansowaniem, mógłby to być dobry pomysł.
Hagen popatrzał na Sonny’ego z aprobatą. Dobrze zagrał swą kartą. Trzymał się rzeczy oczywistych, co było dla niego najlepszą linią postępowania.
Don pyknął z cygara.
– A ty, Tom, jak uważasz?
Hagen skupił się, żeby być absolutnie uczciwym. Doszedł już do wniosku, że don odrzuci propozycję Sollozza. Ale co gorsza, Hagen był przeświadczony, że tym razem, choć zdarzyło się to zaledwie parokrotnie za jego pamięci, don nie przemyślał sprawy. Nie spoglądał dostatecznie daleko w przyszłość.
– Mów, Tom – rzekł don zachęcająco. – Nawet sycylijski consigliori nie zawsze zgadza się z szefem. – Wszyscy się roześmieli.
– Uważam, że powinien pan powiedzieć: tak – odparł Hagen. – Zna pan wszystkie oczywiste przyczyny. W narkotykach jest więcej potencjalnych pieniędzy niż w jakimkolwiek innym interesie, jeżeli się do tego nie weźmiemy, zrobi to ktoś inny, być może Rodzina Tattagliów. Przy swoich dochodach mogą gromadzić coraz więcej i więcej wpływów politycznych i policyjnych. Ich Rodzina stanie się silniejsza od naszej. W końcu dorwą się do nas, żeby odebrać nam to, co mamy. To jest tak jak z państwami. Jeżeli inne się zbroją, trzeba się zbroić. Jeżeli stają się silniejsze gospodarczo, zaczynają być dla nas zagrożeniem. Obecnie mamy gry hazardowe i związki, a to jest w tej chwili najlepsze. Ale myślę, że narkotyki mają przyszłość. Uważam, że musimy się w to włączyć, bo inaczej narazimy wszystko, co posiadamy. Nie teraz, ale za jakieś dziesięć lat.
Don zdawał się być ogromnie tym przejęty. Pyknął z cygara i mruknął:
– To oczywiście jest najważniejsze. – Westchnął i wstał. – O której mam się jutro spotkać z tym niewiernym?
– Będzie tu o dziesiątej rano – odrzekł Hagen z nadzieją. Może don na to pójdzie.
– Będę chciał mieć tu was obu przy sobie – powiedział don. Przeciągnął się i wziął syna za ramię. – Santino, prześpij się dzisiaj, wyglądasz jak sam diabeł. Dbaj o siebie, nie będziesz wiecznie młody.
Sonny, zachęcony tą oznaką ojcowskiej troski, zadał pytanie, którego nie śmiał zadać Hagen:
– Papo, a jaka będzie twoja odpowiedź?
Don Corleone uśmiechnął się.
– Skąd mogę wiedzieć, dopóki nie usłyszę, jakie są korzyści i inne szczegóły? Poza tym muszę mieć czas, żeby przemyśleć udzielone tu dzisiaj rady. Ostatecznie nie jestem człowiekiem, który coś robi pochopnie. – Wychodząc, zapytał od niechcenia Hagena: – Czy masz w swoich notatkach to, że Turek utrzymywał się przed wojną z prostytucji? Tak jak teraz Rodzina Tattagliów. Zapisz to sobie, nim zapomnisz.
W głosie dona była odrobina szyderstwa i Hagen się zarumienił. Rozmyślnie o tym nie wspomniał, i słusznie, gdyż naprawdę nie miało to żadnego związku ze sprawą, a bał się, że może źle wpłynąć na decyzję dona. Słynął on z surowości w sprawach seksualnych.
Virgil „Turek” Sollozzo był masywnie zbudowanym mężczyzną średniego wzrostu, o ciemnej cerze. Można było go wziąć za prawdziwego Turka. Miał nos jak jatagan i okrutne czarne oczy. Poza tym odznaczał się imponującą godnością.
Sonny Corleone przywitał go w progu i zaprowadził do gabinetu, gdzie czekali Hagen i don. Hagen pomyślał, że nigdy nie widział człowieka wyglądającego niebezpieczniej, z wyjątkiem Luki Brasi.
Wymieniono uprzejme uściski dłoni. Jeżeli don spyta mnie kiedykolwiek, czy to jest człowiek z jajami, będę musiał odpowiedzieć tak – pomyślał Hagen. Nigdy nie widział podobnej siły w jednym człowieku, nawet w donie. W istocie don wydawał się być w najgorszej formie. Podczas powitania zachowywał się trochę prostacko, trochę zanadto po chłopsku.
Sollozzo z punktu przeszedł do rzeczy. Interesem są narkotyki. Wszystko jest zmontowane. Pewne plantacje maku w Turcji przyrzekły mu określone ilości co roku. Ma we Francji chronioną przetwórnię dla przerobu na morfinę. Na Sycylii ma absolutnie pewny zakład dla przetwarzania na heroinę. Przemyt do obydwu krajów jest tak bezpieczny, jak to w ogóle możliwe w tych sprawach. Wwóz do Stanów Zjednoczonych pociągałby za sobą mniej więcej pięcioprocentowe straty, ponieważ, jak im obu wiadomo, samo FBI jest nieprzekupne. Jednakże zyski byłyby olbrzymie, a ryzyko żadne.
– To dlaczego pan do mnie przychodzi? – zapytał uprzejmie don. – Czym zasłużyłem sobie na pańską wspaniałomyślność?
Smagła twarz Sollozza pozostała nieporuszona.
– Potrzebuję dwóch milionów dolarów gotówką. Co równie istotne, potrzebuję człowieka, który ma wpływowych przyjaciół w ważnych miejscach. Niektórzy moi kurierzy z biegiem lat wpadną. To nieuniknione. Wszyscy będą mieli czystą przeszłość, to obiecuję. Dlatego będzie dla sędziów logiczne dać im niskie wyroki. Potrzebuję przyjaciela, który może zagwarantować, że kiedy moi ludzie wpadną, nie posiedzą w więzieniu dłużej niż rok czy dwa. Wtedy nie będą gadali. Ale jeżeli dostaną dziesięć albo dwadzieścia, to kto wie? Na tym świecie jest wiele słabych jednostek. Mogą gadać, mogą narazić ludzi ważniejszych. Ochrona prawna jest koniecznością. Jak słyszę, don Corleone, ma pan w kieszeni tylu sędziów, co pucybut srebrnych monet.
Don Corleone nie zadał sobie trudu, by jakoś skwitować ten komplement.
– Ile procent dla mojej Rodziny? – zapytał.
Oczy Sollozza błysnęły.
– Pięćdziesiąt. – Przerwał, po czym dodał głosem, który był niemal pieszczotą: – W pierwszym roku wasz udział wyniósłby trzy albo cztery miliony dolarów. Potem by wzrósł.
– A jaki ma procent Rodzina Tattagliów? – zapytał don Corleone.
Po raz pierwszy Sollozzo wydał się zdenerwowany.
– Oni dostaną coś z mojego udziału. Potrzebuję pomocy w tych operacjach.
– Więc ja dostaję pięćdziesiąt procent tylko za finanse i ochronę prawną – podsumował don Corleone. – Nie troszczę się o operacje. Czy to chce mi pan powiedzieć?
Sollozzo kiwnął głową.
– Jeżeli pan uważa, że dwa miliony dolarów w gotówce to „tylko finanse”, to gratuluję panu, donie Corleone.
Don powiedział spokojnie:
– Zgodziłem się zobaczyć z panem przez szacunek dla Tattagliów i ponieważ słyszałem, że pan jest człowiekiem poważnym, którego także należy traktować z szacunkiem. Muszę panu powiedzieć „nie”, ale powinienem podać swoje powody. Zyski z pańskiego interesu są ogromne, ale tak samo ogromne jest ryzyko. Pańska operacja, gdybym wziął w niej udział, mogłaby zaszkodzić innym moim interesom. To prawda, że mam wielu, wielu przyjaciół w polityce, ale nie byliby tacy przyjaźni, gdyby moim biznesem stały się narkotyki zamiast hazardu. Uważają hazard za coś w rodzaju alkoholu, nieszkodliwą słabostkę, natomiast narkotyki to dla nich brudny interes. Nie, niech pan nie protestuje. Podaję panu ich opinię, nie swoją. Nie moja sprawa, jak ktoś zarabia na życie. Ja tylko mówię, że ten pański biznes jest zbyt ryzykowny. Wszyscy członkowie mojej Rodziny żyli sobie dobrze przez te ostatnie dziesięć lat, bez niebezpieczeństw, bez krzywdy. Nie mogę przez chciwość narażać ich ani środków ich utrzymania.
Читать дальше