Nie byliby tacy pewni siebie, gdyby wiedzieli o moim przymierzu z księżycem. Do diabła, nie jestem żaden zwyczajny Indianin…
Nigdy… jak to idzie… nigdy nie wiadomo, co komu w duszy gra.
Znów jedynki. Rany, ależ te kości są zimne.
Po pogrzebie babki ja, tata i stryj Skaczący Wilk wykopaliśmy ją z powrotem. Mama nie chciała iść z nami; powiedziała, że to największa bzdura, jaką w życiu słyszała. Wieszać zwłoki na drzewie! Na samą myśl normalnemu człowiekowi robi się niedobrze.
Stryj Skaczący Wilk i tata spędzili – grając w remi – dwadzieścia dni wśród pijaków w więzieniu w The Dalles za zbezczeszczenie zwłok.
Ale, do licha, przecież to nasza matka!
Żadna różnica, chłopcy. Nie trzeba było jej wykopywać. Kiedy wy, durni Indianie, wreszcie zmądrzejecie? No, coście z nią zrobili? Radzę się przyznać.
Ach, odpierdol się, blada twarzy, powiedział stryj Skaczący Wilk, skręcając papierosa. Nie mam zamiaru.
Wysoko, wysoko, wysoko nad wzgórzami, wysoko w konarach sosny wytycza starczą dłonią kierunek wiatru i liczy chmury szepcząc:…trzy gąsiorki w stadzie…
Co mi powiedziałeś, kiedy zmrużyłeś oko?
Gra orkiestra. Podnieś głowę… dziś jest święto lipcowe.
Kości spoczęły.
Znów mnie dopadli z maszyną… chciałbym wiedzieć…
Co powiedział?
…chciałbym wiedzieć, jak McMurphy przywrócił mi dawny wzrost.
Powiedział: Męska gra.
Są na korytarzu. Czarni sanitariusze w białych uniformach – sikają na mnie przez szparę pod drzwiami, a potem wejdą i oskarżą mnie o to, że zmoczyłem sześć poduszek, na których leżę! Szóstka. Zdawało mi się, że izolatka jest kością do gry. Jedynka, oczko w górze nade mną, białe kółko… to przecież lampa na suficie… to ją wciąż widziałem… w tym kwadratowym pokoiku… już musi być wieczór. Ile godzin leżałem nieprzytomny? Otacza mnie rzadka mgła; nie będę się jednak w niej krył. Nie… już nigdy…
Wstaję.
Wstałem wolno, czując sztywność między łopatkami. Białe poduszki na podłodze były mokre; nasiusiałem na nie, kiedy leżałem nieprzytomny. Nie wszystko potrafiłem sobie przypomnieć; zacząłem więc trzeć dłońmi oczy, żeby otrzeźwieć do reszty. Starałem się, jak mogłem. Przedtem nigdy nie starałem się otrząsnąć z zamroczenia.
Podszedłem chwiejnym krokiem do okrągłego, okratowanego okienka w drzwiach i zastukałem w nie palcami. Korytarzem nadchodził właśnie sanitariusz niosący dla mnie na tacy posiłek. Widząc go, zrozumiałem, że tym razem udało mi się ich pokonać.
Bywało, że po elektrowstrząsach chodziłem otępiały nawet przez dwa tygodnie, żyjąc niby na krawędzi snu w zamglonym, pogmatwanym, niewyraźnym świecie, w szarej strefie między światłem i ciemnością, snem i jawą, życiem i śmiercią. Wiedziałem, że jestem już przytomny, ale nie miałem pojęcia, który to dzień tygodnia, kim jestem, czy warto mi wracać do rzeczywistości – i tak przez czternaście dni. Jeśli nie ma się powodu, żeby wychodzić z tej szarej, mglistej strefy, można długo wałęsać się po niej, ale jeśli ktoś rzeczywiście pragnie się wydostać i potrafi się przemóc, może to zrobić. Tym razem wyszedłem z niej dosłownie w kilka godzin; szybciej niż kiedykolwiek przedtem.
Kiedy się otrząsnąłem z ostatnich oparów mgły, czułem się, jakbym długo przebywał pod wodą i wreszcie – po stu latach – wypłynął na powierzchnię.
Moja kuracja wstrząsowa skończyła się na tym jednym zabiegu, McMurphy’ego natomiast poddano jeszcze trzem tego samego tygodnia. Jak tylko wracał do siebie, a jego oczy odzyskiwały dawny blask, zaraz zjawiała się siostra Ratched z lekarzem i pytała, czy gotów jest uznać swój błąd i wrócić na jej oddział na dalsze leczenie. Wtedy McMurphy wypinał pierś, świadom, że wszyscy furiaci wpatrują się w niego wyczekująco, i mówił oddziałowej, że żal mu, iż może tylko jedno życie oddać za ojczyznę. Niech go pocałuje w dupę, różową i gładką; za nic nie podda statku. Kropka.
Wstawał, kłaniał się na lewo i prawo uśmiechającym się do niego pacjentom, a oddziałowa prowadziła lekarza do dyżurki, żeby zadzwonił do głównego budynku i udzielił zgody na kolejny zabieg.
Pewnego razu, nim oddziałowa zdążyła odejść, McMurphy uszczypnął ją przez fartuch w pośladek; zrobiła się czerwona jak włosy rudzielca i pewnie by mu wymierzyła policzek, gdyby nie było przy tym lekarza, który z trudem tłumił śmiech.
Usiłowałem przekonać McMurphy’ego, by dla uniknięcia dalszych zabiegów przestał się stawiać oddziałowej, ale roześmiał się i powiedział, że ładują mu tylko za frajer akumulatory.
– Kiedy stąd wyjdę, pierwsza babka, która prześpi się ze starym McMurphym, dziesięciotysięcznowatowym psychopatą, zaświeci jak automat do gry i zacznie sypać srebrnymi dolarami! Do licha, nie boję się tej ich maszynki do ładowania akumulatorów!
Twierdził, że wstrząsy wcale mu nie szkodzą. I dalej odmawiał przyjmowania kapsułek. Ale ilekroć przez megafon rozległ się głos informujący go, że ma nic nie jeść, bo wkrótce zostanie zaprowadzony na zabieg do głównego budynku, rudzielec zaciskał zęby i krew odpływała mu z twarzy, nagle mizernej i wystraszonej jak podczas powrotu znad morza, kiedy ujrzałem jej odbicie w przedniej szybie samochodu.
Pod koniec tygodnia odesłano mnie z powrotem na nasz oddział. Miałem sporo do powiedzenia McMurphy’emu przed rozstaniem, ale akurat wrócił z elektrowstrząsów i siedział, wodząc tępo oczami za piłeczką pingpongową, jakby były połączone z nią drutem. Dwaj sanitariusze, czarny i biały, sprowadzili mnie po schodach, wpuścili na nasz oddział i zamknęli za mną drzwi. Po pobycie u furiatów panująca tu cisza wydała mi się niesamowita. Doszedłem do świetlicy i sam nie wiem czemu, zatrzymałem się w drzwiach, a wtedy wszystkie twarze obróciły się w moją stronę; Okresowi pierwszy raz patrzyli na mnie w ten sposób. Policzki jaśniały im, jakby odbijał się w nich blask jaskrawo oświetlonego podestu przed jarmarczną budą.
– Oto macie przed sobą dzikiego olbrzyma, który złamał rękę sanitariuszowi! – obwieścił Harding. – Patrzcie i podziwiajcie!
Uśmiechnąłem się do nich szeroko; teraz wiedziałem, co przez te wszystkie miesiące musiał czuć McMurphy, wciąż mając przed sobą ich złaknione twarze.
Podeszli do mnie i zaczęli o wszystko wypytywać: jak on się trzyma tam na górze? Co robi? Czy to prawda, jak szeptano na gimnastyce, że dzień w dzień posyłają go na elektrowstrząsy, a on tylko otrząsa się niczym pies po wyjściu z wody i zakłada się z technikami, jak długo utrzyma oczy otwarte po przyłożeniu mu elektrod?
Opowiedziałem im, co mogłem; nikogo nie dziwiło, że nagle z nimi rozmawiam, że ja, facet, którego zawsze uważali za głuchoniemego, gadam i słyszę. Potwierdziłem wszystkie plotki, które do nich dotarły, a potem dorzuciłem parę historyjek od siebie. Z niektórych odzywek McMurphy’ego do siostry Ratched śmiali się tak głośno, że dwie Rośliny, leżące pod mokrymi prześcieradłami po stronie Chroników, też zaczęły prychać i chichotać, jakby rozumiały każde słowo.
Kiedy zaś nazajutrz na zebraniu oddziałowa sama podniosła sprawę pacjenta McMurphy’ego, mówiąc, że nie wiedzieć czemu elektrowstrząsy nie dają pożądanego efektu i może trzeba się będzie uciec do bardziej drastycznych środków, aby pozytywnie zareagował na leczenie, Harding odpowiedział:
– Tak, to możliwe, tak… Ale z tego, co słyszałem o kontaktach siostry z McMurphym na górze, wynika, że on nie ma podobnych trudności z wywoływaniem reakcji u siostry…
Читать дальше