Cizia Zykë - Sahara
Здесь есть возможность читать онлайн «Cizia Zykë - Sahara» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Sahara
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Sahara: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Sahara»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Sahara — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Sahara», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dziś w nocy zamierza zabrać nas na kilka zabaw. Na podtrzymanie kondycji mamy jej prywatną kokainę, niezwykłej czystości. Proszek ten nie ma nic wspólnego ze świństwem, jakie zwykle spotyka się w Europie. Ta kokaina jest afrodyzjakiem i nie odbiera apetytu. Poza tym Koka kazała nam przygotować małą kolacyjkę, na niskim stoliku w salonie. Foie gras, kawior, sery i szampan. Delektujemy się tym, rozkoszując się efektem, jaki te wspaniałości wywierają na naszych podniebieniach zmęczonych Afryką.
Przez pięć dni dostarczane są nam wszystkie możliwe przyjemności. To prawdziwy festiwal bankietów, wieczorków, rządków kokainy i nieustającego śmiechu.
Potrzebny mi jest ten luksus. Móc wsunąć się w białą, świeżą pościel w miłym towarzystwie, z kieliszkiem szampana w ręku, słuchać słodkich słówek szeptanych do ucha ciepłym głosem, być przedmiotem atencji i pieszczot, dzielić przyjemności, to wszystko, czego mi potrzeba.
W nocy, pogrążony w półśnie, dotykam czystych i kojących tyłeczków, które mnie otaczają, i zasypiam szczęśliwy.
Po śmierdzących afrykańskich bubu przeżywam emocje nastolatka wobec malutkich i czystych białych bawełnianych fig, noszonych przez moje towarzyszki. Wszystkie moje zmysły napawają się czystością.
Spędzam też cudowne chwile tete-a-tete z Koką. Moja paryska towarzyszka nie jest zazdrosna, co nie,oznacza, że jest pozbawiona godności. Ona sama wskazuje mi, wśród swoich koleżanek, te, którymi mam prawo się zająć, a czasem wręcz dzieli się ze mną, popychając mnie w objęcia którejś z przyjaciółek.
Jacky ze swej strony wykorzystuje każdą, która pojawi się w tym bajkowym mieszkaniu.
Ale któregoś wieczoru raj gwałtownie się kończy.
La Gorda, niania Koki, zawiadamia nas, że dzwonił kilkakrotnie Chotard. Nie leży to w jego zwyczaju. Zawsze telefonuje o stałej porze i składa starannie przygotowane sprawozdanie. Jestem pewien, że coś się stało.
Po pełnej niepokoju nocy rano rozmawiam z Chotardem, który zawiadamia mnie, że Peyruse umarł w Bordeaux na atak malarii. Zniszczona przez alkohol wątroba nie wytrzymała.
To ciężki cios.
Natychmiast wsiadamy w samolot. Na lotnisku Bordeaux-Merignac czeka w swoim mercedesie Claude, inny towarzysz lat młodzieńczych. Po drodze zabieramy jeszcze Suzy, byłą żonę Peyruse'a, i Claude wiezie nas wszystkich do kostnicy szpitala dziecięcego, w którym umarł Peyruse.
Siedzący z przodu Claude i Jacky nie odzywają się. Jest zimno i szaro. Przejazd trwa długo, ulice zablokowane są korkami. Siedzę z tyłu z Suzy i pogrążony jestem w rozmyślaniach.
Wybacz, Peyruse, ale oprócz tego, że jestem łajdakiem, i tylko łajdakiem, potrzebuję zrozumieć. Nigdy się nie ożenię. Peyruse umarł właśnie przez ożenek. Pozwolił się zniszczyć tej pięknej blondynce, której południowo-zachodni akcent przyprawia o dreszcz, kiedy tylko zaczyna mówić.
Moje panie, nie macie w sobie litości.
Peyruse leży w swojej szufladzie. Nie ma już mojego kumpla. Jego twarz jest obrzękła, wypełniona śmiercią, cała żółta. Widzę sztywnego trupa i szkody, wyrządzone przez chorobę, i trudno mi rozpoznać tego przyjaciela z lat dziecinnych, którego przywróciłem do życia ofiarowując mu przygodę.
Kurwa mać. A przecież już prawie z tego wyszedł. Suzy maże się i siąka nosem bez przerwy. Rycz, mała, będziesz mniej sikać.
Na zewnątrz ciągle tak samo szaro i pada deszcz.
Zabawa się skończyła. Jacky szybko zaprzyjaźnił się z Peyruse'em, ale podobnie jak ja nie ma zamiaru się rozczulać. To nie w naszym stylu. Ale żaden z nas nie ma jeszcze ochoty na rozrywki. Udajemy się prosto do dzielnicy przemysłowej, gdzie założyliśmy biuro i magazyn. Moim zamiarem jest jak najszybciej przygotować następny konwój, największy jaki kiedykolwiek jeździł po Afryce. Chcę od razu rzucić się w wir przygody, zebrać kupę szmalu i przejść do czego innego.
Los miał zadecydować inaczej.
Dwa dni później korzystamy z otwarcia sezonu polowań, bo i zapowiada się prawdziwa orgia zwierząt, kiedy ogarniają mnie mdłości. Szybko rozpoznaję gorączkę, która mnie napadła. To malaria. Wygląda na to, że Afryka chce załatwić stare porachunki.
Zaniepokojony Jacky nalega, żeby zawieźć mnie do szpitala lub chociaż zdobyć chininę. To powstrzyma gorączkę.
Szpital to wielki, stary budynek, równie gościnny jak więzienie i śmierdzący eterem. Idziemy za tabliczkami "Izba przyjęć" i dostajemy się przed oblicze trzech młodych facetów w białych farfuchach, którzy właśnie zaczęli pracę. Przerywamy im picie kawy. Mały brodaty w okularach przygląda mi się, dopijając swoją filiżankę.
Najwyraźniej nie podoba mu się nasz wygląd. Jesteśmy w tym samym wieku co on, ale opaleni i bogaci, podczas gdy on skazany jest, by zielenieć pod jarzeniówkami. Daje nam odczuć, że jesteśmy tu zbędni.
– O co chodzi?
– Mam malarię. Znam objawy i czuję, że nadchodzi kryzys. Czy ma pan chininę, żeby to powstrzymać?
– Malarię?
– Tak. Wracam z Afryki. Mam co najmniej czterdzieści trzy stopnie gorączki.
Jeden z pozostałych rechoce.
– To niemożliwe. Przy czterdziestu trzech stopniach nie byłby pan w stanie ustać na nogach ani mówić. Majaczyłby pan.
Brodaty potakuje.
Jak wytłumaczyć tym rzeźnikom? Zmuszam się do spokoju i cierpliwie tłumaczę brodatemu:
– Zażywam duże ilości narkotyków i jestem przyzwyczajony do stanów podniecenia. Miewałem już ataki; Chcę tylko chininy, żeby to powstrzymać.
– Ależ nie możemy wydać panu lekarstwa tak po prostu! Tym razem wyprowadza mnie z równowagi. Mam już wyjść i odesłać ich do wszystkich diabłów, ale brodaty łapie mnie za rękę.
– Zmierzymy panu gorączkę. Zobaczy pan, że mój kolega ma rację.
W parę minut później patrzy na termometr i zmienia ton.
– Pan musi być hospitalizowany!
Cała ta dyskusja pogorszyła mój stan. Czuję, że zalewa mnie fala gorąca, robi mi się ciemno przed oczami… Mój kumpel Jacky, wspomagany przez lekarzy, podtrzymuje mnie, po czym zdaję sobie sprawę, że kładą mnie na noszach.
– Nie. Ja chcę tylko trochę chininy, to wszystko.
Jacky mówi do mnie, kiedy niosą mnie korytarzami. Ja przecież nie mam czasu na leżenie po szpitalach! Trzeba zająć się konwojem. Parę minut później tracę przytomność.
Pływam. Budzę się, wszystko jest gdzieś daleko. Jakieś dźwięki, ktoś mnie dotyka. Znów tracę przytomność, po czym wracam do siebie w blasku elektrycznego światła, od którego bolą mnie oczy.
Mówi do mnie pielęgniarka. Znów dzień, później stopniowo chwile przytomności wydłużają się. Jestem przytomny, ale w paskudnym stanie. Nadal mam gorączkę, i nie sposób dowiedzieć się, co się dzieje. Po prawej stoi rząd łóżek, mój sąsiad, to mały staruszek, który nie poruszył się, odkąd tu jestem.
Pielęgniarka to stara kobieta o krzykliwym głosie, która wciąż się wydziera. Kiedy wchodzi na salę, od razu ustawia jakiegoś chorego, leżącego o dwa czy trzy łóżka ode mnie, zawsze tego samego. Nigdy albo źle ją rżnięto, i teraz wyżywa się na biedaku przez kilka minut. Słuchanie tego jest nie do zniesienia.
W środku czuję zimno, potem zaczynam płonąć. Proszę, żeby mi zmieniono pościel, mokrą po każdym nawrocie gorączki, ale stara nie chce o niczym słyszeć. Pościel zmienia się rano, teraz nie jest odpowiednia pora.
Jedyne znośne chwile w tym otoczeniu to odwiedziny Jacky'ego. Parę razy dziennie słyszę jego sztucznie wesoły głos: "No i jak bracie", i budzę się. Mówi do mnie i dobrze mi to robi.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Sahara»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Sahara» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Sahara» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.