– Naprawdę?
– Przykro mi o tym mówić, ale to prawda. Przysięgam.
– Kim był „kto inny”?
– To bez znaczenia. Najważniejsze, że niewątpliwie nie byłeś to ty.
– Dlaczego tak mnie traktujesz?
– Bo jesteś idiotą. Masz pięknego ptaka, ale z ciebie samego pieprzony idiota, który nie ma najmniejszego pojęcia o miłości. Cały czas jesteś seksownym, szalonym, poetycznym i egoistycznym muzykiem, ale tamta dziewczyna, która straciła dla ciebie głowę, już nie istnieje. Mój świat i moje ciało zawsze należały do Saininga. Ależ głupia dziewucha ze mnie! Dlaczego przez te wszystkie lata i te wszystkie noce, które spędziliśmy razem, nie udało ci się dać mi chociaż jednego orgazmu? Czemu o tym nie pomyślałeś? Byłeś tak skupiony na sobie, że nie postrzegałeś mnie jako istoty ludzkiej. Wmówiłeś sobie, że możesz mnie doprowadzić do szczytowania przez samo chcenie, czy też byłeś tak głupi, by myśleć, że mam orgazm za każdym razem? A może zabawiałam się ze sobą za często, kiedy byłam dzieckiem, i popsułam swoje ciało, a teraz Bóg mnie za to karze? Wciąż cię kocham, ale tylko dlatego, że oboje jesteśmy tak samo głupi. Byliśmy razem przez tyle lat i nigdy nie zajęliśmy się tym problemem. Czy to twoja wina? Czy to wszystko przez moją głupotę? Czemu jestem taka głupia? Ciekawe, ilu jest takich durnych ludzi jak ja. Wstydzę się tego, aż czasem mam ochotę umrzeć.
– Skąd miałem wiedzieć, że nie masz pojęcia, co to orgazm? Myślałem, że wszyscy to wiedzą.
– Kiedy byłam z tobą, niewątpliwie nie miałam pojęcia. Nikt mi nie powiedział, nawet moi przyjaciele mężczyźni. Szczerze mówiąc, wisi mi, czy szczytuję, czy nie. Jeśli mam orgazm, to dobrze, nie mam – też dobrze. Pieprz mnie od przodu, pieprz mnie od tyłu – wszystko mi jedno. Tylko ludzie do niczego zostają twardzielami, tylko słabi szczytują w łóżku, tylko głupie palanty oglądają telewizję na wielkich ekranach. Wiem to już od dawna. Problem w tym, że gdy tylko pomyślę o przeszłości, robi mi się smutno. Przez ciebie czuję się taka beznadziejna. Nie rozumiesz miłości i nie rozumiesz mojego ciała. Oboje nie rozumiemy.
– A ja uważam, że rozumiem, czym jest miłość. Kiedy kocham, nigdy nie żądam niczego w zamian. Moja miłość jest czysta i prosta. Myślę, że to znaczy, że jest prawdziwa. Ale ty taka nie jesteś. Ty wszystko tłumaczysz miłością i znasz różne rodzaje miłości. Twoja miłość jest skomplikowana, a ty sama jesteś taka cielesna, dlatego nie rozumiem twojej miłości. Mówisz, że masz ochotę umrzeć. Ale ty nigdy nie umrzesz. Tacy paranoicy jak ty nigdy nie umierają. Jabłko umarł, ale ty, chociaż próbowałaś odebrać sobie życie nieskończoną ilość razy, nigdy nie umrzesz. Założę się, że mogłabyś się napić spirytusu do dezynfekcji i od tego nie umrzeć. Jeśli kupisz pistolet i spróbujesz wpakować sobie kulkę, broń się zatnie. Choćbyś się nie wiem jak starała, nie uda ci się zginąć. Nikt ci nie dogodzi. Wszystkich wykorzystujesz, jesteś okrutna i chcesz mieć wszystko. Jesteś zepsutą dziwką, spałaś z tyloma facetami, że wystarczyłoby na całą orkiestrę. Wypatrywałaś mojej twarzy na tylu koncertach. Sprowadziłaś sobie nawet skretyniałego heavymetalowca do domu, tylko dlatego, że był do mnie podobny. Dziesięć lat! I teraz mówisz mi, że nigdy nie miałaś ze mną orgazmu. Jesteś fałszywa. Dlatego nie możesz umrzeć.
– Chciałbyś, żebym umarła?
– Tyle razy pragnąłem twojej śmierci i wyobrażałem sobie ciebie martwą, że już straciłem rachubę. Uwielbiałem o tym marzyć.
– Ale gdybym umarła, co by się stało z tobą? Wszyscy oprócz mnie uważają cię za zwykłego dupka, za idiotę, który idzie przez życie ze szczelnie zamkniętymi oczami. Pewnego dnia wydasz całą tę kasę, którą zostawiła ci matka. Pewnego dnia umrzesz z chłodu i głodu. Jestem twoją jedyną przyjaciółką. Nie wydaje ci się to trochę dziwne? Że po tych wszystkich latach ciągle masz jednego jedynego przyjaciela – mnie? Nie uważasz już Sanmao za przyjaciela, mówisz, że zrobił się gruby i brzydki. Nie masz żadnych uczuć. Nie lubisz nikogo, nie kochasz nikogo.
– Jeśli umrzesz, będę cię kochać już zawsze.
– Czego płaczesz? Nasz Romeo się rozpłakał! Jeśli umrzesz, będę cię kochać już zawsze, więc pośpiesz się i giń czym prędzej! Ale my ciągle żyjemy, żyjemy wyłącznie dlatego, że wciąż chcemy żyć.
Tamtej nocy Saining płakał chyba bez przerwy.
Powiedział: „Kocham cię, ale naprawdę nie mogę już dłużej cię kochać. Jesteś fałszywa. Nie mogę cię kochać. Jesteś oszustką”.
Powiedział: „Jesteś pierwszorzędną aktorką. Uwielbiasz wszystko, co nieprawdziwe”.
Powiedział: „Już nigdy nie będę w stanie cię kochać. Jesteś żałosna. Zawsze byłaś taka tajemnicza, specjalistka od mydlenia oczu”.
Powiedział też: „Przepraszam”.
Czułam skruchę i strach. Być może nasza niewinność i zagubienie to jedyne, co nam pozostało – stracić to oznaczałoby stracić wszystko. Co myśmy, do cholery, wyprawiali przez te wszystkie lata? Tamtej nocy wymazałam z pamięci wszystko to, co dobre, co nas łączyło w przeszłości. Zniszczyłam wszystko.
Gwiazdy migotały jasno ponad naszymi głowami; być może chmury w rzeczywistości były białe. Gubiliśmy się, ponieważ ktoś zgasił księżyc. Co innego teraz dawało światło wszystkim ludziom: czerwone chmury na wschodzie.
Ja też płakałam.
– Tak mi smutno – powiedział Saining.
– Mnie też – powiedziałam.
Saining wyszedł.
Patrzyłam, jak światło poranka rozprasza się, przenikając przez zasłony. Kiedyś o tej porze zwykle się kochaliśmy. Dziś wydało mi się, że widzę jego twarz, podobną do twarzy anioła, migającą to tu, to tam wśród przechodniów. Dla niego to zawsze był najbardziej samotny czas, czas największego niepokoju. O tej porze najbardziej mnie wzruszał. Nocami, kiedy byliśmy totalnie zakręceni, największym strachem napawała nas myśl o byciu popychanym na ulicy, wśród tych wszystkich spokojnych i cnotliwych porannych twarzy. Szczerze mówiąc, on po prostu lubił dobrze się bawić. Nie miał o niczym pojęcia, a jednocześnie wszystko rozumiał. Był dzieckiem, ale posiadał własny świat. Powiedział kiedyś, że idioci to jego ulubiona kategoria ludzi. Nie uważał ich wcale za żałosnych. Wręcz przeciwnie, sądził, że są prawdziwie wolni, ponieważ potrafią wziąć dowolną wartościową rzecz i rozwalić ją w drobny mak. Nic ich nie obchodzi.
Pewnego ranka, kilka dni później, Saining wyszedł na podwórko pograć na skrzypcach. Kiedy słuchałam jego gry i patrzyłam na jego plecy, nagle uderzyło mnie, że ten człowiek, który kiedyś szczerze mnie kochał, teraz szczerze mnie nie kocha. Przypomniałam sobie, jak się spotkaliśmy po raz pierwszy. Lało jak z cebra. Zapomniałam, jaka muzyka wtedy grała, zapomniałam, czemu spojrzałam na tego wysokiego chłopaka, który kołysał się w takt, uśmiechając się bez widocznego powodu. Miał na sobie za dużą białą koszulkę z krótkimi rękawami i wzorzyste sztruksy, tak szerokie, że wyglądały prawie jak spódnica, lecz niewątpliwie były to spodnie. Całkiem sam, podrygiwał ze szklanką whisky w lewej dłoni; prawa kołysała się w powietrzu. Kiedy patrzyłam na jego nogi, kroki doprowadziły go w moją stronę. Miał niebieskie adidasy o niezwykle cienkich podeszwach, przez co sprawiał wrażenie, jakby potykał się o własne stopy. Końcówki długich, prostych, lśniących włosów muskały jego łopatki i bardzo bladą twarz. Nie widziałam jej wyrazu, lecz mogłabym przysiąc, że się uśmiecha. Nie wiedziałam, czy Saining patrzy w moim kierunku. Jadłam lody. Wkrótce zorientowałam się, że po mojej prawej stronie pojawiła się męska dłoń, trzymająca szklankę whisky. Miał dużą dłoń i solidne opuszki palców; zauważyłam od razu, że obgryza paznokcie. Ja też obgryzałam paznokcie. Jego włosy opadły tuż przede mną.
Читать дальше