Powiedziała, że ma ochotę na lody. Weszliśmy do supermarketu, a ona pobiegła otworzyć zamrażarkę. Obejrzała wszystkie pojemniki, aż w końcu wybrała markę, której naprawdę nie lubi. Żadne z nas jej nie lubi, ale ona powiedziała:
– Są tanie i wcale nie takie złe.
– Możesz wybrać takie, które ci naprawdę smakują – zauważyłem.
– Nie! – nalegała. – Chcę te.
Kiedyś, jeśli tylko mieliśmy jakiekolwiek pieniądze w kieszeni, nigdy nie kupiłaby lodów nielubianej marki. Uważała się za bogatą dziewczynę, której chwilowo zabrakło kasy. Dopiero w zeszłym tygodniu zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że jest biedna. Powiedziała, że tak naprawdę zawsze była biedna, że dzięki tej wiedzy zyskała nową perspektywę i że zamierza w związku z tym zmienić styl życia. Nic dziwnego, że poczuła się zobowiązana do wybrania lodów, za którymi nie przepada. Tak czy owak, znowu namieszała mi w głowie. Powiedziała, że gardzi intelektualistami, ale mnie się wydaje, że sama coraz bardziej staje się intelektualistką.
Zaproponował, żebyśmy kupili whisky i napili się w domu, ale ja powiedziałam:
– Dziś wieczorem wychodzimy na drinka.
– A co będzie, jeśli nie znajdziemy ciekawego miejsca? – zapytał.
– Na twoim miejscu nie obiecywałabym sobie za wiele. Ale ja i tak zamierzam znaleźć jakiś bar, nawet gdyby to groziło śmiercią.
Roześmiał się. Zaczął nazywać mnie „kochaniem”. Zawsze gdy tak mnie nazywa, wytrąca mnie to z równowagi. Zaczynam wtedy myśleć, że gdy inni mówią do mnie „skarbie”, nie jest to szczere. Myślę, że to miłość.
Zaczęła jeszcze lepiej rozumieć, że nic więcej już się nie wydarzy. Ponieważ oboje o tym wiedzieliśmy, szanghajskie noce już nie były dla nas. Dorośliśmy i spędziliśmy razem wiele fantastycznych wieczorów, więc coraz trudniej było nas zadowolić. Czemu zatem wciąż jeszcze mieliśmy ochotę wychodzić? Dokąd jeszcze mogliśmy pójść? Widok tych wszystkich kiwaczy głowami przyprawił ją o lęk przed ciemnością. Rzecz jasna, mnóstwo ludzi brało narkotyki, nie trzepało przy tym głowami na wszystkie strony i dobrze się bawiło, ale ona zawsze, kiedy zarzucała pigułkę, zaczynała myśleć o tamtych kiwaczach, i ogarniał ją strach. Żyła w ciągłym napięciu, bojąc się, że przypadkowo usłyszy kawałek tej zakręconej, kiwającej muzyki, chodząc po sklepach. A ponieważ bała się ciemności, nie mogła długo przebywać w ciemnych pomieszczeniach i musiała spać przy zapalonym świetle. Codziennie przysięgaliśmy sobie, że skończymy z narkotykami. Nie znosiliśmy bycia „trendy”, choć wciąż czuliśmy potrzebę udawania, jacy jesteśmy „cool”. W rzeczywistości ulice były po prostu pełne radosnych ludzi, a ona reagowała stanowczo zbyt neurotycznie – ulice przecież powinny roić się od radosnych łudzi. Pustynia w szklance alkoholu pęka przed nami, moje nerwy rozsypują się na wietrze. Musimy wymyślić jakiś sposób, żeby poimprezować na świeżym powietrzu. Tak bardzo chciałbym zobaczyć góry, rzeki, blask słońca, ruiny fortec! Niechaj wiatr owiewa nas, aż wypiękniejemy. Do Szanghaju przyjechało mnóstwo didżejów światowej klasy, ale niczego tu nie zmienili. Musimy urządzić swoją własną imprezę. Ona będzie DJ No Mix, a ja – DJ Good Musie. Zagramy jakiś konkretny hard house. Porwiemy całą chińską młodzież do tańca, niech kołysze ramionami w pięknej okolicy.
Powiedział, żebyśmy kupili butelkę black label i wypili pod drzewem, jak za dawnych czasów.
– Już piliśmy pod drzewami – odparłam. – Trzeba znaleźć jakieś nowe miejsce.
– Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że nie musimy wcale pić? Poważnie, wcale nie musimy. Na przykład tak jak teraz – jesz lody. Z tego wniosek, że picie nie jest konieczne.
– Zamknij się, błagam. Albo wymyśl sposób, żebym ja się zamknęła. Pogadajmy o niegadaniu.
Uwielbiam wszystkich pracowników usług w tym mieście. Zawsze są najładniejsi. Jedną kobietę po prostu ubóstwiam – to dziewczyna z prowincji, która myje mi włosy. Pozwala delikatnym opuszkom swoich palców wędrować po mojej głowie tylko po to, żeby zarobić parę groszy. I ta kobieta u mojego boku. Pewnego dnia cała była ubrana na czarno, od stóp do głów. Z wyjątkiem skarpetek. Miały kolorowy nadruk na białym tle. Zawsze ułatwiała mi znalezienie jakiegoś niedociągnięcia. Pamiętam, jaka była dziesięć lat temu, kiedy była jeszcze dziewicą i nie wiedziała, co robić z nogami. Była jak ciasteczko zaprawione trucizną. Ubrana w pożyczony płaszcz, spała obok mnie nad ranem. Patrzyliśmy na siebie. Myślałem, że to miłość.
Dziewięciogłowy ptak krąży w mojej czaszce, kołuje coraz niżej, niżej, niżej. Tak właśnie wpadam w depresję. On chce, żebym poszła do psychiatry. Ja mówię, że gardzę tą burżuazyjną farsą. Zapadam się w dół, w dół, w dół. Pogrążam się w depresji. Myślę, że na pogrzebie powinni zagrać piosenkę Teresy Teng, tę, która idzie tak: „Gdyby tylko woda potrafiła oglądać się za siebie / Proszę cię, zabierz mnie ze sobą”.
Codziennie po przebudzeniu idzie się wysrać. Potem kąpie się, czesze i pije kawę. Kofeina przez cały dzień cyrkuluje we wnętrzu jego czystego ciała. Jest taki piękny (pewnie mówię tak dlatego, że go kocham). Delikatnie dotyka warg pianką w filiżance; ma podpuchnięte oko. Każdego poranka jest tak samo. Chcę sprawić, żeby zniknął, i on o tym wie. Jest bezużytecznym diamentem. Nie potrafię wyjaśnić jego blasku. Ale nie potrafię mu odmawiać, ponieważ oboje nie mamy już nic.
Poszliśmy do YY. Skręciłem sobie jointa, ale ona nawet trawy już nie pali. Twierdzi, że po jednym sztachnięciu robi się nadwrażliwa emocjonalnie, że uciekają jej myśli.
– Jeśli wypalisz trochę więcej, przestaniesz się bać – mówię.
– Kiedy wypalę zbyt dużo, zbliżam się do prawdy. Boję się – odpowiada.
– Czym jest prawda? Myślisz, że łatwo się do niej zbliżyć?
Skręcanie jointa – oto jest Prawda. Przyszedł Kakao. Zagrał na pianinie i zaśpiewał Goodbye, My Love. Rok temu zawsze zostawała tu grupka ludzi, którzy nie mieli ochoty sobie pójść. Kiedy się rozwidniało, Kenny, szef, pytał: „Kawa, herbata czyja?” Teraz śpieszymy się z powrotem na ulicę. Kenny mówi: „Szanghaj jest fadaga, Szanghaj się skończył”.
Jak grać naszą muzykę bez ciepła słonecznych promieni? Jak utrzymywać w ryzach naszą obcość, gdy nie możemy patrzeć na księżyc? Światło księżyca świetnie zna się na sztuce pieszczot. Błądzi po jej ciele, rozświetlając zarazem strukturę wewnętrzną. Kosmyk włosów wciąż opada jej na czoło. Będziemy zbyt mocno przyciskać nasze ciemne wargi do ulicy. Czyje to dzieło? Rozpłakałem się. Kocham ją. Nie mogę przestać o tym myśleć. Kiedy patrzę na jej piersi, brak mi słów. Nie należę nawet do samego siebie. Wyobrażam sobie, że podjęliśmy się jakiegoś zadania i że robimy postępy. Pewnego dnia pocałuję ją, i będzie tak, jakbym po raz pierwszy w życiu się zakochał. Może jest nam przeznaczone, że przed śmiercią napotkamy tę drugą osobę jeszcze raz?
Życie jest bardziej tajemnicze, niż potrafimy sobie wyobrazić. Z drugiej strony, być może powinniśmy to wszystko rzucić i zabrać się do jakiejś ciężkiej, fizycznej roboty. Jej ojciec twierdzi, że praca czyni ludzi silnymi.
Читать дальше