Właśnie przeleciał jakiś ptak. Wokół dzioba ma wzory: duże, ognistoczerwone koło z ognistoczerwoną plamką w środku i trzy małe żółte plamki, układające się w trójkąt – całość wygląda jak czerwona twarz z żółtymi oczami i ustami, podobna do twarzy dziecka. Ciało ptaka ma kolor szafirowy; srebrzystobiały ogon jest podzielony pośrodku na pół. Obie strony ogona są bardzo cienkie; z miejsca, w którym siedzę, wyglądają jak białe wstęgi, trzepocące z tyłu ptasiej sylwetki. Para ptaków wybrała sobie trochę dłuższą gałąź; jeden z nich usiadł na jednym końcu, drugi na drugim. Zaczęły w szybkim tempie dziobać gałąź, posuwając się jednocześnie wzdłuż niej, aż spotkały się dziobami pośrodku, po czym rozdzieliły się i dziobiąc, podążyły z powrotem na swoje poprzednie miejsca. Powtórzyły całą sekwencję jeszcze raz, i znowu, wykonując identyczne ruchy.
Zerwał się wiatr; liście opadają z drzew i fruwają w powietrzu. W okolicy rośnie mnóstwo drzew, ale tylko na tym, które jest moim ulubionym, widuję tyle ptaków. Jest weekend. Czy to możliwe, że ptaki też mają weekendy? Czy to drzewo jest miejscem ich weekendowych rozrywek? Dlaczego wszystkie wybrały to samo drzewo?
Czasami muszę oderwać się od ziemi, muszę poczuć się przepełniona miłością do całego świata, potrzebuję ekstazy; od czasu do czasu muszę czymś nakarmić swój mózg. Kiedy nie ma nic oprócz mnie i gwiaździstego nieba, a księżyc przypomina twarz dziecka, nie śmiem się do niego uśmiechać. Chyba też jestem dzieckiem. To dzieci są prawdziwymi obserwatorami tego świata.
To lukrowane miasto, rozmyte, lecz uwodzicielskie, gdzie prędkość samochodu rządzi moim nastrojem i szybkością uderzeń serca. Kiedy przyśpiesza, jest mi dobrze, gdy już nie wytrzymuję tempa, zwalnia. Taksówkarz puszcza muzykę, którą przyniosłam ze sobą; estakada staje się miękka, moje oczy wstają i kładą się z powrotem. Ciepłe, łagodne iskry opanowują pustkę; gdy gra muzyka, a krwistoczerwone rurki w mojej głowie zaczynają się roztapiać, czuję się, jakbym wstępowała w inną skórę.
Postanowiłam, że weekendowe noce będę spędzać w China Groove. Parter przypomina akwarium, zwykle grają tam ambient. Na zewnątrz jest wielki ogród, w którym panuje drum and bass. Na pierwszym piętrze mieści się kilka boksów, wyłożonych czerwonym aksamitem; grają tam hard house i trance. Mają tu paru dwudziestokilkuletnich szanghajskich didżejów, którzy muszą się nieźle nakombinować, żeby zdobyć jakieś płyty i marihuanę; czasami udaje im się dostać trochę ekstazy od znajomych prostytutek. Żuczek, Nunu, Kakao i ja bawimy się z nimi co weekend.
Gdy muzyka staje się wystarczająco pusta, bym mogła wejść do jej wnętrza i przyswajać ją na wszystkich poziomach, a powietrze jest naładowane elektrycznością, osiągam senny stan, którego, tak jak snu, nie da się opisać słowami. Nie muszę się poruszać, bo to muzyka porusza mną. Czasem w sali pojawia się księżyc i przynosi wieści, które przerażają mnie do głębi duszy, i tych wszystkich ludzi, którzy robią ze mnie błazna. Już nigdy się nie rozstaniemy; na zawsze pozostaniemy tak samo doskonali, tak samo zupełni.
Muzyka DJ – a Kinga jest jak psychoanaliza. DJ King sięga głęboko do wnętrza, ale nie stara się ci dogodzić – o wszystkim decyduje jego nastrój, a ty nie masz wyboru, musisz podążać za nim. Możesz dołączyć do niego w jakimś punkcie, lecz nie jesteś w stanie się tam zatrzymać – to niemożliwe. Król przekrzywia głowę – despotycznie, tajemniczo. Dla niektórych DJ King jest równie niebezpieczny, jak jego imię.
Najbardziej lubię kluby nad ranem – o tej porze wszyscy nudni goście już sobie poszli, a pozostali tylko ci naprawdę nudni. Chińczycy i laowaie, prawdziwi artyści i pozerzy, prostytutki, lokalni próżniacy, skretyniałe „białe kołnierzyki”. Nieważne, kim są – jest już za późno, żaden facet nie poderwie żadnej kobiety, żadna babka nie poderwie faceta. Nikt już nikogo nie poderwie – wszyscy mają przerąbane. Do sali wdziera się kilka zimnych promieni porannego słońca, a my kołyszemy się w samym środku muzyki. Każdy ma swój język, język własnego ciała. Te ostatnie godziny są najprawdziwsze.
Noc jest moim kochankiem, moim oblubieńcem. Gdy wychodzę wieczorem, chcę, żeby moja noc dała mi następujące rzeczy: poczucie wyjątkowości, dramatyczną intrygę i kogoś, z kim mogłabym osiągnąć cudowne porozumienie. W rzeczywistości nie udało mi się jeszcze przeżyć nocy, która miałaby wszystkie te trzy cechy. Wiem, pewnie gubię się gdzieś po drodze.
Dlatego co noc po powrocie do domu sprawdzam emaile. Email zaczyna się w punkcie przecięcia ciebie, mnie i nocy. Moja skrzynka pocztowa istnieje w ramach ustalonego protokołu i wiem, że dopóki nie popełnię błędu, pod warunkiem że wcisnę odpowiednie klawisze, napisana przeze mnie wiadomość zostanie wysłana. Jestem tego raczej pewna i czerpię z tego faktu głębokie zadowolenie.
W swoich emailach lubię opowiadać historie. Jeśli jakaś fabuła, w której występuję, jest niedokończona, i są w niej jakieś luki, buduję ją dalej. Nawet jeśli żadna z historii, w których występuję, nie jest już ani piękna, ani wzruszająca, opowiadam je mimo to. Nawet jeśli żadna z osób obecnych w moim życiu nie okaże się odpowiednia bądź idealna, i tak nie zrezygnuję z poszukiwań, choćbym miała znaleźć tylko jakąś namiastkę.
Wysyłając opowieść w formie elektronicznej, palcami splatam wspomnienia. Jeśli jej odbiorca pojawił się w moich myślach, dowie się, kim jest dla mnie. Może bywam trochę rozkojarzona, lecz uważam, że nie ma nic ważniejszego od opowieści. Każdy szczegół w historii tańczy, bo każdy szczegół jest jej fragmentem. Być może dziś jeszcze nie wprawiłam niczego w ruch, ale to mnie nie zraża.
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent znanych mi facetów to nudziarze, a dziewięćdziesiąt dziewięć procent z tego jednego nienudnego procentu ma już dziewczyny. Mnóstwo mężczyzn chciałoby się ze mną zabawić, ale wszyscy mają już dziewczyny. Taki układ jest dla mnie nie do przyjęcia. Nie wierzę, że przyjęcie tego rodzaju oferty mogłoby mnie uszczęśliwić.
Jestem w coraz bardziej posępnym nastroju. Ciemne chmury zasnuwają moje niebo, a ja pogrążam się w mroku; moje nadzieje bledną. Tęsknię za dniem, w którym znajdę się w jakiejś sytuacji i pojawi się coś, co nagle mnie uwolni.
Miesiąc temu zaczęłam biegać dwadzieścia minut dziennie. Starając się podczas biegu zachowywać wdzięczną, zrównoważoną postawę i trzymać głowę w górze, już po trzech dniach zorientowałam się, że te kołyszące ruchy ciała to prawdziwy wysiłek.
Być może wcześniej przeoczyłam wiele istotnych szczegółów, lecz sport wywołał pewne zmiany: postanowiłam, że najwyższy czas znowu rozpocząć życie seksualne.
Skontaktowałam się ze wszystkimi potencjalnymi partnerami i zdecydowałam się na kogoś, kto z całą pewnością mnie nie kochał i kogo ja także na pewno nie kochałam. Pierwsza noc trochę mnie załamała. Słodycz była nieuchwytna, wciąż o krok lub dwa przede mną, w ogrodzie rosły budzące grozę zielone róże, a w dodatku prawie całkiem zapomniałam, jak się dotyka twarzy mężczyzny. Muszę się otworzyć. Gdy się otworzę, życie stanie się dużo szczęśliwsze. Moje usilne starania sprawiały, że czułam się głupio; czułam, że życie nie gra ze mną fair. Czemu stawia mnie w takiej sytuacji?
– Podchodzisz do tego niewłaściwie. Spróbuj znaleźć kogoś, kto naprawdę ci się spodoba – powiedział Żuczek.
Читать дальше