– Może chodźmy do domu i pogadajmy – zaproponował Saining.
– Do domu? Kiedy odkryłam, że odszedłeś, było tak, jakby niebo zwaliło mi się na głowę. Nie wiem, jak mógłbyś kiedykolwiek naprawić taką krzywdę. Nawet wczoraj cierpiałam tak bardzo, że nie chciałam już dłużej żyć.
Nigdy się nie dowiesz, czym jest prawdziwe cierpienie, dopóki nie poczujesz, jak wszystkie delikatne uczucia zamieniają się w nienawiść.
Wzywałam niebo i ziemię z nadzieją, że zdradzą mi, co mam powiedzieć, żeby cię odzyskać. Zjawiłeś się w końcu. I co teraz?
– Chciałem do ciebie zadzwonić, i do Sanmao też, ale ciągle to odkładałem. Bałem się.
– Naprawdę jestem taka straszna? Myślałam, że jesteśmy sobie bliscy najbardziej ze wszystkich par na świecie.
Dwie godziny później kazałam Sainingowi kupić mi bilet powrotny.
Kiedy staliśmy w poczekalni, obejmował mnie od tyłu.
– Przepraszam – powiedział.
Czułam jego ciało, jego oddech, ciepło jego krwi, lecz nie byłam pewna, czy to naprawdę mój Saining.
– Dużo lepiej byłoby, gdybyś naprawdę umarł – odparłam. – Tęsknię za tą chwilą, gdy stałam w oknie i płakałam na wieść o twojej śmierci.
Od tamtej pory Saining dzwonił do mnie codziennie, lecz nasze rozmowy nigdy się specjalnie nie kleiły.
Pewnego dnia oznajmiłam: „Nie dzwoń już do mnie, ale jeśli będziesz miał zamiar się przeprowadzić, zawiadom mnie, tak żebym mogła się z tobą skontaktować”.
Parę razy rozmawiałam przez telefon z Sanmao. Oboje mówiliśmy tylko o tym, jaki ten Saining jest okropny.
Znowu byłam przekonana, że jako kobieta nie mam żadnych powodów do radości, przynajmniej na razie. Czekałam niecierpliwie na trzydzieste urodziny, z nadzieją, że może wtedy życie odzyska smak.
Napisałam piosenkę o swojej podróży do Pekinu. Grałam na gitarze pozostawionej przez Saininga i nagrałam się czternaście i pół razy na jego czterościeżkowy magnetofon. Była to prosta piosenka do ładnej, sentymentalnej melodii, ale zamiast tekstu rzucałam stek wyzwisk. Posłużyłam się angielszczyzną, której nauczył mnie Saining – językiem burżuazji przeklinałam burżuazję. Za cenzuralną mogła ujść co najwyżej jedna linijka. Co chwila powracała fraza: „Taki to z niego skurwysyn!”
Zapisałam fragmenty historii Saininga i mojej, ponieważ czułam taki przymus. Pisanie na stałe zagościło w moim życiu: było to zalecenie lekarza. Gdy pisałam, w mojej głowie nieustannie rozbrzmiewało: „Taki to z niego skurwysyn, o yeah, taki to z niego skurwysyn!” Połączyłam parę technik pisarskich, takich jak retrospekcja, i zmiksowałam wszystko z tą piosenką. Wyszło mi coś, co można było uznać za nawet udane. Mój ojciec powiedział: „Pracuj ciężko. Wysiłek uczyni cię silniejszą”. Dzięki pisaniu miałam nadzieję zyskać jakieś głębsze zrozumienie świata, choć jedyne, czego mogłam być pewna, to że pisanie, przynajmniej na razie, czyniło ze mnie kobietę pracowitą.
Jak to w końcu jest – czy tracimy kontrolę nad sobą, by w rezultacie osiągnąć wolność, czy też wolność jest tylko jednym ze sposobów utraty kontroli?
Marks był prawdziwym geniuszem. Stwierdził, że wolność opiera się na znajomości wewnętrznej natury świata.
Wiedziałam, że istnieje stan, którego nigdy nie osiągnę. Czym jest Prawda? Prawda jest jak powietrze; czuję ją, gdy się zbliża, czuję jej obecność. Czuję jej tchnienie, lecz gdy sięgam po nią, nie potrafię jej uchwycić. Przez te lata, gdy żyłam w przywiązaniu do spraw doczesnych, musiałam niezliczoną liczbę razy ocierać się o Prawdę!
Mam wrażliwą naturę, lecz brak mi mądrości. Mam buntowniczy charakter, lecz nie potrafię nieustępliwie trwać przy swoim. Myślę, że w tym właśnie tkwi mój problem. Obserwuję siebie ciałem, myślę skórą, wierzę w bezwzględność doznań zmysłowych. Nieraz zadawałam sobie pytanie: „Co to znaczy być na prawdziwym haju?” Odlatywałam tak daleko, jak się dało, a potem okazywało się, że można jeszcze dalej. Zasmakowawszy tego, zrozumiałam, że w ten sposób nie osiągnę wyzwolenia.
Wyzwolenie i wiara mają ze sobą coś wspólnego – żadnego z tych słów nie powinno się używać nierozważnie.
Los włożył mi do ręki pióro, a mój ojciec powiedział: „Jeśli będziesz pisać, nie musisz szukać pracy”.
Blask roziskrzonego nieba pada na moje zdruzgotanie, na moje modlitwy. Mówię sobie: „Możesz być nagą pisarką”.
Pewnego wieczoru oglądaliśmy z Sainingiem Zostawić Las Vegas, a kiedy film się skończył, zaczęliśmy się kochać. Wchodząc w moje ciało, wydał okrzyk. „Dawno z nikim nie spałaś!” – powiedział. Zraniły mnie te słowa. Kiedy się kochaliśmy, robiło nam się coraz smutniej. Każde z nas pogrążało się we własnych myślach.
Tamtej nocy zadałam sobie pytanie: „Który spośród wszystkich odbytych w przeszłości miłosnych aktów był najlepszy?” To zdarzyło się kilka lat temu. Zapytałam Saininga, kiedy było mu najlepiej, ale nie odpowiedział.
Saining często przyjeżdżał do Szanghaju, żeby mnie odwiedzić, i zazwyczaj spotykaliśmy się z Żuczkiem. Razem poznawaliśmy nowe szanghajskie życie; dzięki temu czułam się trochę lepiej. W Szanghaju wyrosło mnóstwo wypożyczalni wideo, były w nich filmy hollywoodzkie, były też europejskie. Obejrzałam parę dobrych filmów i parę beznadziejnych. Wieczorne godziny mojego wolnego od narkotyków życia wypełniały filmy z Zachodu.
Żuczek zabrał nas do małego sklepiku na uliczce Pięciu Rogów [13], niedaleko uniwersytetów, po płyty. Zobaczyliśmy kompakty z nacięciami zrobionymi piłą elektryczną. Z reguły zniszczony był tylko ostatni utwór, reszta piosenek dawała się normalnie odtwarzać. Inne miały otwory wywiercone w środku, i te dało się odtwarzać w całości, bez żadnego problemu. Były też przecięte taśmy – wystarczyło je kupić, przynieść do domu, skleić i wszystko grało. Wszystkie te zachodnie nagrania były niewiarygodnie tanie, pod warunkiem że miały dziury. Dało się kupić tyle dobrej muzyki, ile dusza zapragnie, od lat sześćdziesiątych do dziewięćdziesiątych. Chodziły słuchy, że były to nadwyżki wysyłane przez zachodnie wytwórnie płytowe jako dary dla dzieci naszej socjalistycznej ojczyzny, ale celnicy pocięli je, a potem przemycono je do kraju. Te ponacinane i dziurawe płyty były prawdziwym cudem, o którego rzeczywistym pochodzeniu nie wiedzieliśmy nic pewnego. Były jak wielki dar Niebios, a całą sprawę okrywała głęboka tajemnica. Z początku sądziliśmy, że tylko my wiemy o tych wspaniałościach, lecz wkrótce się okazało, że to samo dzieje się w wielu innych miastach.
Mając już powyżej uszu czekania, nareszcie wkraczaliśmy w nowy świat. Usłyszeliśmy muzykę, do której nigdy przedtem nie mieliśmy dostępu.
W Szanghaju namnożyło się undergroundowych grup rockowych, niektórzy handlujący uszkodzonymi płytami kontaktowali się ze sobą nawzajem i zakładali zespoły. Czasami Żuczek i ja próbowaliśmy zdobyć kasę na nasze własne wspólne występy. Z czasem tych, którzy słuchali podziurawionych płyt, zaczęto nazywać „podziurawionym pokoleniem”.
Wciąż mogliśmy razem słuchać płyt, oglądać filmy i razem palić marihuanę. Z nieznanych przyczyn im więcej paliłam, tym większy czułam niepokój. Saining mówił, że to tylko pewien etap, przez który muszę przejść, a potem wszystko będzie okej.
Robiliśmy razem mnóstwo rzeczy, ale wciąż nie umieliśmy na powrót zostać prawdziwymi kochankami. Po prostu wykonywaliśmy czynności. Jego ręce były wiecznie zimne, a ciało także utraciło ciepło, co napełniało mnie wstydem, mój wstyd zaś wydawał się przechodzić na niego. Kiedy się kochaliśmy, nawet powietrze było zawstydzone. Kiedy dotykał mnie ustami, czułam głęboki, bezdenny smutek. Oboje byliśmy przygnębieni. Było to nużące błędne koło: smutek ustępował miejsca nudzie, po której znów następował smutek, aż w końcu baliśmy się nawet próbować uprawiać seks.
Читать дальше