– Myślałam, że zostawili jej tylko trochę.
– Tak, źle postąpili. Bardzo staroświecko. Rozgniewali twoją mamę. Dlatego nie chciała brać tych pieniędzy, nawet kiedy wuj Edmund i ja powiedzieliśmy, że i tak podzielimy je na pół. Dawno temu zamieniliśmy jej połowę na weksle skarbowe. Twoja mama zawsze udawała, że o tym nie wie. Ale później powiedziała coś w rodzaju: “Słyszałam, że więcej pieniędzy można zarobić, inwestując w akcje". Otworzyliśmy więc rachunek giełdowy. Później mówiła: “Słyszałam, że te akcje są dobre, a te nie". Stąd wiedzieliśmy, co makler ma kupić, a co sprzedać. Potem powiedziała: “Słyszałam, że lepiej inwestować samemu, mniejsze opłaty". Wtedy otworzyliśmy rachunek Charlesa Schwaba.
Przez ramiona Ruth przebiegł dreszcz.
– Wspominała coś o akcjach takich firm jak IBM, US Steel, AT amp;T albo Intel? GaoLing skinęła głową.
– Źle, że wuj Edmund nie słuchał jej rad. Zawsze rzucał się na oferty po cenie emisyjnej.
Ruth przypomniała sobie teraz, ile razy matka prosiła Drogą Ciocię o wskazówki dotyczące giełdy, których ona udzielała za pośrednictwem tacy z piaskiem. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że odpowiedzi mogą mieć takie znaczenie, skoro matka nie miała pieniędzy, żeby grać naprawdę. Sądziła, że LuLing śledzi notowania giełdowe, tak jak inni ludzie śledzą fabuły seriali. I kiedy matka przedstawiała jej kilka akcji do wyboru, Ruth zawsze pisała na piasku najkrótszą nazwę. A może matka podejmowała decyzję na innej podstawie? Może dostawała rekomendacje od kogoś innego?
– A więc wybór tych akcji okazał się trafny? – spytała z mocno bijącym sercem Ruth.
– Lepszy niż S i P, lepszy niż wuja Edmunda – twoja mama jest jak geniusz Wall Street! Co roku rachunek rósł coraz większy. Nie brała z niego ani grosza. Mogła popłynąć na mnóstwo rejsów, kupić wielki dom, piękne meble, duży samochód. Ale nie. Chyba oszczędzała dla ciebie… Nie chcesz wiedzieć, ile jest na tym rachunku?
Ruth pokręciła głową. Już i tak było tego za dużo.
– Później mi powiesz.
Zamiast ucieszyć się z pieniędzy, Ruth z bólem uświadomiła sobie, że matka odmawiała sobie szczęścia i przyjemności. Z miłości została w Hongkongu, aby GaoLing pierwsza mogła skorzystać z wolności. Jednak nie potrafiła przyjąć miłości od innych. Skąd to się u niej wzięło? Czy powodem było samobójstwo Drogiej Cioci?
– Przy okazji – przypomniała sobie Ruth. – Jak brzmiało prawdziwe imię Drogiej Cioci?
– Drogiej Cioci?
– Bao Bomu.
– Och, Bao Bomu! Tylko twoja matka tak ją nazywała. Wszyscy inni mówili do niej Bao Mu.
– Jaka jest różnica między “Bao Bomu" a “Bao Mu"?
– Bao może znaczyć “drogi" albo “chronić". Obydwa słowa wymawia się w trzecim tonie: baaaaooo. Sylaba mu znaczy “matka", ale kiedy jest napisane bao mu, przed sylabą mu jest dodatkowy element, więc słowo oznacza kogoś w rodzaju służącej. Bao mu to “opiekunka" albo “piastunka". A bomu znaczy “ciocia". To chyba matka nauczyła ją mówić i pisać o sobie w ten szczególny sposób.
– Jak więc brzmiało jej prawdziwe imię? Mama nie pamięta i bardzo się tym dręczy.
– Ja też nie pamiętam… nie wiem.
Ruth ogarnęło przygnębienie. Już nigdy się nie dowie, jak nazywała się jej babka. Nikt się nie dowie. Przecież istniała, a jednak bez imienia i nazwiska brakowało dużej części jej istnienia – nie można jej było skojarzyć z twarzą ani powiązać z żadną rodziną.
– Wszyscy nazywaliśmy ją Bao Mu – ciągnęła GaoLing – ale z powodu okaleczonej twarzy nadawaliśmy jej także dużo brzydkich przezwisk w rodzaju “Spalone Drewno", “Smażone Usta". Nikt nie chciał być złośliwy, to miały być żarty… Teraz myślę, że to było złe, bardzo złe. Robiliśmy jej krzywdę.
Ruth słuchała tego z bólem serca. Czuła rosnący ucisk w gardle. Zapragnęła powiedzieć tamtej kobiecie z przeszłości, że jej wnuczka o niej myśli, że chce wiedzieć, gdzie są jej kości, podobnie jak matka.
– A dom w Nieśmiertelnym Sercu? – zapytała Ruth. – Jeszcze tam stoi?
– W Nieśmiertelnym Sercu?… Ach, pytasz o naszą wioskę – znam tylko chińską nazwę. Xian Xin – wymówiła śpiewnie. – Tak, chyba tak to można przetłumaczyć. “Serce nieśmiertelnego" albo coś w tym rodzaju. W każdym razie domu już nie ma. Dowiedziałam się od brata. Po kilku latach suszy przyszła wielka burza. Z góry zsunęło się błoto i zalało wąwóz, podmywając zbocza. Ziemia, na której stał dom, zaczęła odpadać, kawałek po kawałku. Najpierw zabrało pokoje z tyłu, potem studnię, aż zostało tylko pół domu. Stał tak jeszcze kilka lat, a w 1972 roku nagle runął i przykryła go ziemia. Brat pisał, że właśnie to zabiło naszą matkę, mimo że od wielu lat nie mieszkała już w domu.
– Czyli dom leży teraz na Końcu Świata?
– Końcu… czego?
– W wąwozie.
GaoLing wymówiła cicho parę chińskich sylab, a potem zaśmiała się.
– Racja, tak go nazywaliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Koniec Świata. Dlatego że słyszeliśmy, jak rodzice mówią, że im bliżej domu podchodzi krawędź urwiska, tym prędzej czeka nas koniec świata. Chodziło im o koniec naszego szczęścia. I mieli rację! W każdym razie nadawaliśmy temu miejscu różne nazwy. Niektórzy ludzie nazywali je “Końcem Ziemi", podobnie jak część San Francisco, gdzie mieszka twoja mama – Land's End. Czasem moi wujowie w żartach mówili na urwisko momo meiyou, co oznaczało “osunąć się i zniknąć bez śladu". Ale dla większości ludzi z wioski było to po prostu wysypisko śmieci. Wtedy nikt nie przyjeżdżał raz na tydzień, żeby zabrać z domu odpadki i śmieci, nic podobnego. Kości i zepsute jedzenie rzucano świniom i psom. Stare ubrania reperowało się i dawało młodszym dzieciom. Nawet jeżeli rzeczy były tak zniszczone, że nie można już ich było naprawić, darliśmy je na paski i wyplataliśmy z nich warstwę ocieplającą do ubrań zimowych. Z butami tak samo. Zalepiało się dziury, łatało podeszwy. Rozumiesz już, że ludzie pozbywali się tylko najgorszych rzeczy, zupełnie bezużytecznych. Kiedy byliśmy mali i niegrzeczni, rodzice straszyli, że wrzucą nas do wąwozu – jak gdybyśmy też byli zupełnie bezużyteczni! Gdy podrośliśmy, chcieliśmy się bawić na dole, ale wtedy było inaczej. Ludzie mówili, że na dnie czyha wszystko, czego się boimy…
– Ciała?
– Ciała, duchy, demony, dusze zwierząt, żołnierze japońscy, wszystkie strachy.
– Naprawdę zrzucano tam ciała? GaoLing odpowiedziała po chwili milczenia. Ruth była pewna, że wróciło do niej złe wspomnienie.
– Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej… Widzisz, nie każdy mógł sobie pozwolić na pogrzeb albo miejsce na cmentarzu. Pogrzeby kosztowały dziesięć razy więcej niż wesela. Ale nie chodziło tylko o koszt. Czasami nie można było kogoś pochować z innych powodów. Zrzucenie ciała w przepaść było złe, ale nie tak, jak myślisz, to wcale nie znaczyło, że nie zależało nam na zmarłym.
– A ciało Drogiej Cioci?
– Aj-ja. Twoja mama o wszystkim napisała! Tak, moja matka postąpiła bardzo źle. Ale wtedy oszalała ze strachu, że Bao Mu rzuci klątwę na całą naszą rodzinę. Kiedy jej ciało znalazło się na dnie wąwozu, pojawiło się stado czarnych ptaków. Miały skrzydła wielkie jak parasole. Prawie zasłoniły słońce, tyle ich było. Krążyły w górze, czekając, aż dzikie psy uporają się z ciałem. A jeden z naszych służących…
– Stary Kucharz.
– Tak, Stary Kucharz, to on zrzucił w przepaść ciało. Pomyślał, że ptaki są duszą Bao Mu, jej armią duchów, i że schwycą go w szpony i porwą, jeżeli należycie jej nie pochowa. Wziął więc tęgi kij i odegnał dzikie psy, a ptaki dalej nad nim krążyły, przyglądając się, jak usypuje na zwłokach kamienie. Mimo że to zrobił, nad naszym domem nadal wisiała klątwa.
Читать дальше