– Obiecaj, że przedstawisz mi go – błagała. – Boże, jakbym chciała być na twoim miejscu. To taki mężczyzna, – zaczerwieniła się gwałtownie – pod którego spojrzeniem topniejesz.
– Czytasz za dużo romansów, Grazia – broniła się uwalniając się z uścisku i podchodząc do okna wychodzącego na wspaniały ogród. Kłamała w obronie własnej, ale czuła się straszną hipokrytką.
– Wszyscy mówią o Amerykaninie – zauważyła przesuwając ręką po czarnych, kręconych włosach.
– To znaczy, że niewiele przyjemnych rzeczy zdarza się w tej naszej zapomnianej przez Boga mieścinie.
– Wyobraź sobie, że nawet tata mówił dzisiaj o nim.
Nancy wytężyła uwagę.
– Z tobą? – zapytała udając obojętność.
– Nie. Z Michelem Sansa.
– To może i on uważa go za szałowego faceta! – przyjmując ironiczny i obojętny ton próbowała skłonić ją do mówienia.
– Przeciwnie! – zachichotała. – Sądzę, że uważają go za odrażającego czy coś w tym rodzaju.
– Obydwaj?
– Szczególnie tata. Odniosłam wrażenie, że nie spodobał mu się.
– Ale nie martwi cię to? – zażartowała Nancy.
– Przeciwnie. Jeszcze jeden powód, aby mi się podobał. Nie sądzisz? – spytała, płocha i płytka jak zawsze.
– Myślę, że twój ojciec nie miał na względzie wyglądu zewnętrznego Amerykanina – nalegała posługując się ironią, która miała skłonić przyjaciółkę do zwierzeń.
– Męskie sprawy. Interesy. Wysyłka towaru do Nowego Jorku.
– Nic ciekawego – skłamała Nancy, rejestrując nowy element, który mógł okazać się kluczem do wyjaśnienia ostatnich wydarzeń: opowiadania Alfreda i przyjazdu Seana.
Tej nocy, kiedy wszyscy już spali, zadzwoniła do José Vicente.
W Nowym Jorku był dzień.
– Dziękuję za płyty i pozdrowienia – powiedziała.
– Spodobały ci się?
– Bardzo.
– Przepraszam, że nie uprzedziłem cię o wizycie naszego przyjaciela.
– Nie szkodzi – wybaczyła. – Ale teraz, kiedy ten przyjaciel jest tutaj, chcę z nim porozmawiać. Sądzę, że mam mu coś ważnego do przekazania. Coś, co jak sądzę, łączy się z jego podróżą.
Nastąpiła chwila ciszy. José próbował rozszyfrować sygnały przesyłane mu przez dziewczynę.
– Dobrze – powiedział wreszcie. – Zawiadomię go. Ucałowania dla ciebie i rodziny.
– Kiedy cię zobaczę? – zapytała szybko, jakby rozmowa mogła zostać nagle przerwana. Była zmęczona wygnaniem.
– Wkrótce – zapewnił José. – Niedługo przyjadę po was.
– Pamiętaj, że ja ci ufam – wyszeptała z oczami pełnymi łez, zanim odłożyła słuchawkę.
Nazajutrz Sean przyszedł do niej, ale jej nie zastał. O świcie pojechała z Salem do Selinunte.
Sean patrzył na nią z podziwem i zdumieniem. Była nierealna w tym blasku słońca złocącego kamienie szlifowane przez wieki. Siedziała na postumencie doryckiej kolumny z włosami zebranymi na karku żółtą kokardą. Miała na sobie jasne spodnie i bluzeczkę w kwiaty o kolorach tak delikatnych, jak trawa po burzy oczyszczającej ziemię i powietrze.
Na kolanach trzymała album i szkicowała klasyczne linie greckiej świątyni. Długo stał w bezruchu, obserwując ją na tle tego świadectwa greckości i pozostałości fenickich osad. Przejrzyste, czyste, pełne zapachów powietrze, poruszane lekkim wietrzykiem, otulało krajobraz i Nancy. Sean wstrzymał oddech. Bał się, że za chwilę ten obraz zniknie. Jakże daleko była teraz Ameryka. Stewardessa miała rację. To była Sycylia, zaczarowana, nieporównywalnej urody ziemia, gdzie czas się zatrzymał.
Nancy podniosła oczy znad albumu, obróciła się w kierunku góry i zauważyła Seana. Pozdrowiła go uprzejmym ruchem dłoni, jakby była u siebie w domu i zapraszała gości do środka.
– Czekałam na ciebie – powiedziała dziewczyna.
– Jesteś bardzo pewna siebie – odrzekł czując na sobie delikatne jak pieszczota, porozumiewawcze spojrzenie Nancy. Zapragnął jej gwałtownie i jednocześnie poczuł niechęć do siebie za tę słabość.
– Nie tak, jakbym chciała – powiedziała wstając. Odłożyła album na kamień i zbliżyła się do mężczyzny.
– José zawiadomił mnie, że mam cię odnaleźć natychmiast. I jak widzisz – jestem.
– Rzeczywiście, muszę z tobą porozmawiać.
– Słucham – powiedział Sean oddalając się w kierunku murku, na którym usiadł. Instynktownie stwarzał rozsądny dystans między sobą a Nancy.
Spojrzała na niego z udawaną obojętnością. On obserwował ją z pozornie aroganckim uśmiechem. Obydwoje próbowali ukryć uczucie, które ich do siebie pchało.
– Wyglądasz na niezadowolonego.
Sean zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął.
– Nienawidzę owijania w bawełnę – skrytykował ją wydmuchując dym. – Wczoraj na placu, byłem o krok od ciebie. W każdym razie, wiedziałaś, gdzie mnie szukać. Po co tyle komplikacji?
– Nie jestem skomplikowana.
– Jaka więc jesteś?
– Jestem Sycylijką.
– To nie to samo?
– Ty nie możesz tego zrozumieć. Nikt, kto się tu nie urodził i nie ma tej wyspy we krwi – zareagowała, jakby w tej właśnie chwili odkryła własne korzenie – nie rozumie tego. Nigdy bym nie przyszła do ciebie, nawet jeśli to, co mam ci do powiedzenia, jest bardzo ważne.
Stała dumna i poważna. On też się podniósł, czując się nieswojo wobec takiej dumy i patrzył na nią zdezorientowany.
– Kocham Nowy Jork i mam nadzieję, że powrócę tam. Wierzę w to do tego stopnia, że bez tej pewności mogłabym nawet zwariować, – podjęła Nancy – ale pozostaje fakt, że ty traktujesz nasze zwyczaje z obojętnością barbarzyńcy – skrytykowała go, dając upust własnej złości na tego mężczyznę, który ujarzmił ją samą swoją obecnością. – Twoje amerykańskie buty depczą to, co dwa tysiące lat temu było forum Selinunte. Uczeni mężowie rozprawiali tu o filozofii, matematyce, naukach ścisłych.
– Sądziłem, że kochasz tylko Nowy Jork – odrzekł z rozbrajającą szczerością.
– Kocham Nowy Jork. Ale jestem Sycylijką.
– Jesteś piękna – wyszeptał jednym tchem – i pragnę cię – dodał zbliżając się i od razu pożałował swych słów.
– Nawet gdybym i ja cię pragnęła, nigdy bym ci tego nie powiedziała – stwierdziła Nancy pragnąc gorąco, aby wziął ją w ramiona i pocałował. W tym momencie odrzuciła swoje zasady zapominając nawet, że w każdej chwili mógł wyłonić się spośród ruin Sal i zaskoczyć ich.
Ale Sean cofnął się i kopnął z pasją daleko kamyk, jakby chciał rozprawić się w ten sposób ze swoim pożądaniem i uczuciem, które żywił do Nancy.
– Czy zechcesz mi powiedzieć, dlaczego kazałaś mi przyjść aż tutaj? – zapytał zmienionym głosem.
Nancy uśmiechnęła się zadowolona. Sean był w niej zakochany i to jej wystarczyło. Wszystko szło tak, jak tego pragnęła.
– Ktoś manipuluje przy pojemnikach z oliwkami, które są wysyłane z magazynów don Antonina Persico do Ameryki.
Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony i nieufny.
– Mam ci uwierzyć?
– To twoja sprawa.
– Jak się dowiedziałaś?
Nancy opowiedziała mu o Alfredo Pennisi i o tym, czego był świadkiem.
– To Vito Vitanza, chrześniak don Antonina Persico, kieruje tą robotą. I jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden jest na usługach Mimì Scalii. Nazywa się Michele Sansa.
– Czy wiesz również, co chowają w pokrywkach pojemników?
– Mówiąc szczerze, nie. Nawet jeśli nie tak trudno jest się domyślić.
Читать дальше