– Więc musisz wiedzieć, że gość w dom, Bóg w dom – dowodził z wrodzonym sprytem. – Twoje życzenia są dla mnie rozkazem. Zarezerwowałem ci apartament w Hotelu delia Palma w Palermo i kazałem przygotować apartament gościnny w moim domu w Castellammare. Wybieraj – powiedział i obdarzył go jednym ze swoich zagadkowych uśmiechów.
Zaczynał odczuwać sympatię do tego sprytnego, mądrego i inteligentnego mężczyzny. Podobał mu się i szanował go, mimo że zdawał sobie sprawę, że jest trudnym klientem. Sycylijczyk traktował go z poufałą serdecznością i jednocześnie trzymał na dystans. Twarde spojrzenie czarnych, przenikliwych oczu było zaporą nie do przebycia. Sean musiał rozpocząć swoje dochodzenie od niego, a don Antonino Persico wiedział, że Irlandczyk nie przybył z Nowego Jorku, aby podziwiać wspaniały zachód słońca w purpurze i złocie.
Była to partia pokera, rozgrywana przez wysokiej rangi zawodowców. Dopiero po odkryciu kart można by było stwierdzić, kto miał wygrywającą kombinację kart.
– Jedziemy do Palermo – powiedział Sean zgodnie z własnym planem. – O ile nie jest ci przykro – dodał.
– A dlaczego miałoby mi być przykro? – odrzekł Sycylijczyk jeszcze bardziej enigmatyczny niż zazwyczaj. – To ja ci to zaproponowałem.
Dyskretne pukanie do drzwi zaalarmowało Seana, który instynktownie odszukał rewolwer. Potem uśmiechnął się na widok dwóch nieskazitelnie czystych kelnerów, którzy weszli popychając dwa błyszczące szkłem i chromem wózki. Na jednym królowała patera z owocami, które nie przyniosłyby wstydu renesansowej uczcie, na drugim stała butelka szampana i lśniące naczynia. Z zawodową dyskrecją sprawni kelnerzy ustawili wszystko na właściwym miejscu.
Stolik przy oknie został nakryty wykrochmalonym obrusem, na nim ustawiono talerze z cienkiej porcelany, srebrne sztućce, kryształową karafkę z kieliszkami, wiaderko z szampanem, paterę z owocami pokrytymi kropelkami wody niczym rosą i bukiet kwiatów w wazonie z cienkiego szkła z Murano.
Wszystko z wrodzoną klasą, profesjonalizmem, które sprawiały, że podobne sceny z filmów hollywodzkich, które znał Sean, wydawały się fałszywe i przesadzone. Dał dziesięciodolarowy napiwek kelnerom, którzy podziękowali z grzecznym uśmiechem, życząc mu miłego pobytu. Sean ledwo spróbował białych, słodkich winogron, zostawiając szampana na lepszą okazję. Wziął gorący prysznic i ubrał się starannie. Sprawdził działanie rewolweru, włożył go do kabury pod pachą. Usiadł na kanapie i zaczął przyglądać się wręczonemu mu przez Johna Galante planowi Palermo z zaznaczonymi nocnymi lokalami, adresami przyjaciół, burdelami, domami schadzek, godnymi polecenia restauracjami. Przez otwarte okno słychać było dobiegające z daleka dźwięki pianina. Pianista grał „Gwiezdny pył” z takim zaangażowaniem, że Sean silniej poczuł tęsknotę za Nowym Jorkiem.
Dzwonek telefonu przerwał mu potok myśli.
– Słucham – powiedział Irlandczyk.
– Czy może być w Porta d’Orol – zaproponował rozmówca z drugiej strony sznura.
– Okay. O której?
– O jedenastej trzydzieści. Stolik numer jedenaście. Rezerwacja na nazwisko Morrison.
Głos był niepewny, słaby, z silnym sycylijskim akcentem.
– Będę.
Sean, który przestudiował bardzo uważnie drogę na planie, doskonale orientował się w labiryncie uliczek wokół Quattro Cantoni. Nieliczni przechodnie i przygnębiające wrażenie, jakie na nim wywarli, kontrastowały z bogactwem architektury starego miasta, którą gdzieniegdzie szpeciły brzydkie przeróbki lub prostackie unowocześnienia.
Jego zwierzęcy instynkt ostrzegł go przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Czuł, że jest śledzony, szpiegowany, że ktoś depcze mu po piętach w tym nieznanym mieście, do którego przybył, aby wyjaśnić zagadkę.
Szedł tuż przy ścianie domów, czasami odwracał się, aby znaleźć potwierdzenie swoich podejrzeń, ale napotykał tylko głuchą ciszę i pustkę, która go dezorientowała.
– Nawet w Korei nie czułem się tak wystawiony na niebezpieczeństwo – pomyślał.
Przeszedł długi odcinek ulicy Maqueda. Również ruch samochodowy był tu nieznaczny. Kiedy zbliżył się do barokowego kościoła z fasadą z szarego marmuru o szczególnie sugestywnych, teatralnych rozwiązaniach, Sean odwracając się po raz kolejny sądził, że dostrzegł cień idącego za nim człowieka, ale było to tylko wrażenie. Kontynuował swój spacer. Był już niedaleko Porta d’Oro, kiedy jakiś samochód jadący w jego kierunku gwałtownie przyspieszył, oślepiając go światłami. Sean rzucił się na ziemię i w tym momencie rozległ się strzał z broni palnej. Samochód najechał na mężczyznę, który strzelał, rzucając go na mur, od którego odbił się, upadł na chodnik i znieruchomiał. Ciągle ściskał w ręku rewolwer.
Don Antonino wysiadł z samochodu i wyszedł naprzeciw Seanowi, który tymczasem podniósł się z ziemi.
– Zawdzięczam ci życie – powiedział Irlandczyk.
– Trochę melodramatyczna wersja wydarzeń – uśmiechnął się Sycylijczyk. – Ale jeśli tak uważasz…
– Mam nadzieję, że będę mógł ci się zrewanżować.
– Nie zabraknie okazji.
Teraz Sean wiedział, że mógł ufać don Antonino, który śledził go, by go chronić.
– Kto to? – zapytał Irlandczyk wskazując na ciało młodego człowieka ze zmiażdżoną twarzą i zgruchotaną czaszką.
Don Antonino dotknął zwłok czubkiem błyszczącego buta i odpowiedział:
– Pionek. Mniej niż zero. Wykonawca, który nawet nie wiedział, dla kogo pracował. W tych stronach życie ma wartość jednej kuli. Chodźmy.
Mężczyźni wsiedli do samochodu i szybko odjechali.
– A on? – zapytał Sean robiąc aluzję do trupa płatnego mordercy.
– Wypadek przy pracy – zawyrokował Persico. – Jutro znajdzie swoje miejsce w zakurzonych aktach archiwum. Dokąd chcesz jechać? – zapytał.
– Na ulicę Lampedusa. W dzielnicy Monte di Santa Rosalia – odpowiedział Sean. Jazda do Porta d’Oro nie miała sensu, nikt tam na niego nie czekał.
Sycylijczyk był posłuszny wskazówkom, jakby były rozkazami. Nie żądając dodatkowych informacji dojechał do końca ulicy Valverde i skręcił w ulicę Lampedusa.
– Numer dwadzieścia cztery – powiedział Sean.
We wskazanym miejscu don Antonio Persico zatrzymał samochód:
– A teraz? – zapytał bez ironii.
– Muszę sprawdzić, czy jest osoba, której szukam.
– We dwóch bezpieczniej – poradził Sycylijczyk.
Pchnęli bramę starego domu, weszli do sieni, a potem wspięli się na drugie piętro. Również drzwi mieszkania były otwarte i ustąpiły pod lekkim naciskiem. Sean wyciągnął rewolwer i zapalił światło. W małym holu na zniszczonej kanapie w stylu liberty siedział chudy mężczyzna, miał wytrzeszczone oczy i kamień w ustach. Trup był jeszcze ciepły.
– Rozmawiałem z nim niecałe pół godziny temu – powiedział Sean. Było jasne, że podsłuchano rozmowę telefoniczną i zabito go, aby nie mógł mówić.
– Salvatore Miccichč – rozpoznał go Persico.
– Kontakt Johna Galante – poinformował Sean w zaufaniu. – Człowiek, który miał mi pomóc rozwiązać problem, jaki przywiódł mnie tutaj, na Sycylię. I z którym ty także musisz się teraz zapoznać. Jedziemy do ciebie – rozkazał Irlandczyk.
Sean zatrzymał się przy końcu ulicy, przed surową fasadą kamienicy, w której mieszkali Pertinace. Ujął kołatkę z brązu i mocno uderzył nią dwa razy w drzwi. Głuche uderzenia odbiły się echem pod łukowym sklepieniem sieni. Upłynęło parę sekund, potem ktoś uruchomił mechanizm, zasuwa odskoczyła z metalicznym dźwiękiem i drzwi się uchyliły.
Читать дальше