Mężczyzna wyczuł w słowach dziewczynki kpinę, ale nie zareagował tak, jakby tego sobie życzył, z powodu siły i determinacji w spojrzeniu Nancy.
– Nowy Jork uderzył ci do głowy – podsunął ostro don Mimì. – Ale teraz jesteśmy tu, na Sycylii. Tutaj rządzi mądra życiowa zasada: nie wtykaj nosa w cudze sprawy. Mimo to twoje miłosierdzie jest godne pochwały. Tyle, że z miłosierdzia nie zrobisz chleba. Z pustego nie nalejesz. I musisz również nauczyć się szanować odpoczynek innych – skończył i pokazał jej drzwi.
Nancy po raz pierwszy się uśmiechnęła i dzięki temu miłemu, szerokiemu uśmiechowi zniknęło napięcie.
– Proszę o wybaczenie, don Mimì – przeprosiła. – Nigdy już nie będę wam przeszkadzać. Ale jeśli chcielibyście pomyśleć o biednym Sante Pennisi, jego pięciorgu dzieciach, chorej żonie, byłabym wam dozgonnie wdzięczna.
W holu czekała na nią Grazia bardzo wzburzona.
– Naprawdę jesteś niebezpieczną wariatką – zaatakowała zatrwożona. – Teraz ojciec nie pozwoli mi spotykać się z tobą.
Była szczerze zmartwiona.
– Powoli, Grazia. Bądź spokojna – zapewniła. Była pewna tego, co powiedziała, tak jak wiedziała, że don Mimì da ojcu Alfreda wszystko, czego będzie potrzebował do życia.
Don Mimì był typem człowieka, który nie rozumiał argumentacji, ale umiał słuchać rozkazów.
W Klubie Dominici w Brooklynie zadzwonił telefon. José Vicente Dominici usłyszał odległy, ale wyraźny głos Nancy, który mówił:
– Potrzebuję pomocy.
Dzień później Sante Pennisi wypłyną swoją łodzią na połów.
Don Mimì Scalia otworzył mu nieograniczony kredyt.
Samolot z Nowego Jorku podszedł bez wstrząsów do lądowania i łagodnie usiadł na pasie rzymskiego lotniska. Zgodnie ze wskazówkami pracowników lotniska dotarł do miejsca parkowania. Odskoczyły pasy bezpieczeństwa i podniósł się szmer podobny do tego, który towarzyszy zakończeniu mszy, gdy wierni wstają z miejsc i wychodzą z pociechą w sercu.
Pasażerowie przygotowywali się do wysiadania. Stewardessa, ładna blondynka o figurze modelki i olśniewającym uśmiechu, żegnała każdego podróżnego, który opuszczał samolot, życząc mu miłego pobytu w Wiecznym Mieście. Kiedy przeszedł koło niej Sean McLeary, dziewczyna zmarszczyła arogancko nosek, zmrużyła fiołkowe oczy i do uśmiechu dołączyła niedwuznaczny podziw. Jej głos miał słodycz fletu, gdy dorzuciła:
– Życzę miłej podróży. Jestem pewna, że Sycylia się Panu spodoba.
Przeglądała karty pokładowe pasażerów i zauważyła, że Amerykanin leci do Palermo. Zdawała sobie sprawę, że dla niej jest nieosiągalny, więc gdy schodził po schodkach samolotu, odprowadziła go tylko wzrokiem pełnym pożądania. Podczas swych licznych międzykontynentalnych podróży poznała wielu atrakcyjnych mężczyzn, ale ten miał jeszcze coś. Miał urok, klasę i czarujący, nowojorski akcent. Pragnęła, aby raz, choć raz, złapać w swe sieci takiego typa. Natychmiast zauważyła spokojne spojrzenie jego intensywnie niebieskich oczu, zamyślony i nieprzenikniony wyraz twarzy, wyzywającą urodą, zniewalający uśmiech. Westchnęła patrząc za nim i zapominając przez chwilę o żegnaniu wysiadających pasażerów.
Lot Rzym-Palermo był krótki. Sean dojrzał przez okienko zarys Punta Raisi widniejący na tle iskrzącego się, niebieskiego morza, potem sylwetką nieprzystępnej Monte Pellegrino i wreszcie lotnisko.
Don Antonino Persico czekał na niego przy wyjściu. Był tłusty, jowialny, uśmiechnięty i na pozór szczęśliwy jak niegdysiejsi bogacze. Miał gruby głos i miły uśmiech, który z nieprawdopodobną szybkością zamieniał się w dudniące wybuchy śmiechu. Było jasne, że nie pozbawiał się przyjemności stołu. Miał serdeczny, rozbrajający wyraz twarzy. Tylko oczy – czarne, błyszczące – przeczyły temu uspokajającemu wizerunkowi i ukazywały mężczyznę przyzwyczajonego do wydawania rozkazów. Kiedy mówił, wyraźnie wymawiał słowa, tak żeby nie było niejasności i dzięki temu nigdy nie potrzebował się powtarzać. Nikt nigdy nie słyszał, aby podniósł głos czy natarczywie czegoś żądał, a jednak każde jego żądanie było spełniane.
Don Antonino Persico był również właścicielem domu, w którym od czterech lat mieszkała rodzina Pertinace.
Sean rozpoznał go wśród innych oczekujących na pasażerów samolotu, który właśnie wylądował. John Galante pokazał mu jego zdjęcie i Sean dobrze je sobie wyrył w pamięci.
– Don Antonino – stwierdził na pewniaka.
– A ty jesteś Irlandczyk – odrzekł Sycylijczyk ściskając mu dłoń i popisując się znajomością paru słów angielskiego, których nauczył się w Ameryce.
Don Antonino Persico przebywał w Nowym Jorku od 1930 do 1933 roku i działał w rodzinie Ventre. Zaczął od „prostego żołnierza”, potem został „kapitanem drużyny” mając w perspektywie stanowisko „szefa regionu”, wszystko w ramach sztywnego schematu organizacji.
Był to okres wojny castellammareńskiej między Salvatore Maranzano i Giuseppe Masserią, najkrwawszego konfliktu między włoskimi bandami, który kosztował pięćset istnień ludzkich. Aby uniknąć procesu Antonino Persico wrócił do ojczyzny. Wsiadł na transatlantyk z jedną walizką zawierającą sto tysięcy dolarów w banknotach po sto i stworzył solidne imperium w Castellammare del Golfo. Wiernie współpracował z nowojorską rodziną, także wtedy, gdy na czele organizacji stanął zięć ojca chrzestnego, Frank Latella.
Teraz Latella przysyłał mu tego Irlandczyka, przedstawiciela nowej generacji przyzwyczajonej do szybkiej kariery, osiągania wszystkiego i natychmiast.
Antonino Persico wiedział, że kilka lat wcześniej jego rodak Tony Croce, który zniknął bez śladu, został zastąpiony przez świetnego faceta, który walczył w Korei. Dzięki Latelli Sean stał się wspólnikiem sieci punktów sprzedaży artykułów spożywczych pod nazwą „O sole mio”. Antonino Persico dostarczał oliwki, oliwę i wino do tych sklepów. Mężczyźni wyszli w światło zachodzącego słońca. Sean podziwiał ten prawie afrykański krajobraz, tak różny i tak odległy od jego kraju rodzinnego, że mógł mieć tylko nadzieję na szybkie załatwienie sprawy. Był wrzesień i Sean z nostalgią wspomniał wspaniały o tej porze Nowy Jork. Pierwsze zetknięcie z Sycylią nie potwierdziło entuzjastycznych deklaracji stewardessy. Nigdy jeszcze nie czuł się tak bardzo nieswojo, nie na miejscu, bezbronny wobec problemu, który miał rozwiązać. Język znał źle. Miał wyryte w pamięci mechanizmy organizacji, ale czuł się obco w tym środowisku. A wysłano go, aby odkrył kulisy oszustwa, które mogło zdyskredytować legalną działalność klanu Latella. Należało wyjaśnić zagadkę, rozwikłać zagmatwany problem i dopóki tego nie uczyni, nie będzie mógł wyjechać.
Don Antonino skierował się do czarnego, lśniącego jakby dopiero co wyjechał z fabryki, fiata 1400.
Usiadł za kierownicą, a Sean zajął miejsce obok.
– Czekamy na kogoś? – zapytał Sean, widząc, że Sycylijczyk nie rusza.
– Czekam tylko, aż mi powiesz, dokąd chcesz jechać – odpowiedział don Antonino ze spokojnym uśmiechem.
– To wy mi to musi powiedzieć – odrzekł ostrożnie Sean. – Jestem waszym gościem – dodał przypominając sobie słowa Johna Galante: „Jeśli odeśle cię do hotelu to oznacza, że chce cię trzymać na dystans.”
– Mów mi ty, Irlandczyku – powiedział Persico.
– Jestem twoim gościem – powtórzył młody człowiek poufale, akceptując propozycję rozmówcy.
Читать дальше