Lucjana była wzruszona cierpieniem Nately'ego, ale znów wybuchnęła zdrowym śmiechem, gdy znaleźli się na zalanej słońcem ulicy i usłyszeli, jak Joe Głodomór błaga ich z okna, żeby wrócili i znów się rozebrali, ponieważ on naprawdę jest fotografem z “Life'u".
Roześmiana Lucjana pobiegła chodnikiem na swoich wysokich białych koturnach, ciągnąc za sobą Yossariana z tą samą zmysłową i spontaniczną energią, jaką tryskała od chwili ich spotkania w klubie poprzedniego wieczoru. Yossarian dopędził ją, objął wpół i tak doszli do najbliższego rogu, gdzie Lucjana odsunęła się od niego, wyjęła z torby lusterko, poprawiła włosy i umalowała usta.
– Może poprosiłbyś mnie o adres, żebyś mógł zapisać go na kartce i odnaleźć mnie, kiedy znów będziesz w Rzymie? – zaproponowała.
– Może dałabyś mi swój adres, żebym mógł go zapisać na kartce – zgodził się Yossarian.
– Po co? – spytała wojowniczo, a usta jej naraz wydęły się szyderczo, oczy zaś błysnęły gniewem. – Żebyś mógł go podrzeć na drobne kawałki, skoro tylko odejdę?
– Dlaczego miałbym go drzeć? – zaprotestował zdetonowany Yossarian. – Co ty, do cholery, pleciesz?
– Na pewno podrzesz – obstawała przy swoim. – Podrzesz na drobne kawałki i odejdziesz dumny jak paw, że taka wysoka, młoda, piękna dziewczyna jak ja, Luq'ana, poszła z tobą do łóżka i nie chciała pieniędzy.
– A ile chcesz? – spytał Yossarian.
– Stupido! – krzyknęła rozgniewana. – Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy!
Tupnęła nogą i podniosła rękę tak gwałtownym ruchem, że Yossarian przestraszył się, iż znowu oberwie po twarzy jej wielką torebką. Ona jednak zapisała tylko nazwisko i adres na skrawku papieru, który wsunęła mu do ręki.
– Masz – powiedziała urągliwie, przygryzając wargi, żeby ukryć ich drżenie. – Nie zapomnij. Nie zapomnij podrzeć tego na kawałeczki, kiedy tylko odejdę.
Potem uśmiechnęła się pogodnie, uścisnęła mu rękę i z pełnym żalu “Addio" przytuliła się do niego na chwilę, po czym wyprostowała się i odeszła z nieświadomą godnością i wdziękiem.
Gdy tylko odeszła, Yossarian podarł karteczkę z adresem i odszedł w przeciwnym kierunku, dumny jak paw, że taka piękna młoda dziewczyna jak Lucjana poszła z nim do łóżka i nie chciała pieniędzy. Był bardzo z siebie zadowolony, dopóki nie zajrzał do stołówki w budynku Czerwonego Krzyża i nie zasiadł do śniadania wśród tłumu żołnierzy w najrozmaitszych fantastycznych mundurach. Wtedy nagle stanęły mu przed oczami obrazy Lucjany rozbierającej się, ubierającej się, pieszczącej go i wymyślającej mu żywiołowo w swojej różowej koszulce ze sztucznego jedwabiu, której nie chciała zdjąć nawet w łóżku. Yossarian dławił się tostami i jajkami na myśl o kolosalnym błędzie, jaki popełnił drąc tak bezczelnie jej długie, smukłe, nagie, wibrujące młodością ciało na kawałeczki i wrzucając je z taką beztroską do rynsztoka. Już teraz tęsknił za nią okropnie. W stołówce było tylu hałaśliwych, pozbawionych twarzy ludzi w mundurach. Odczuł tak gwałtowną potrzebę znalezienia się z nią znowu sam na sam, że zerwał się raptownie od stołu i pobiegł z powrotem, szukać strzępków papieru w rynsztoku, ale zostały już spłukane przez dozorcę, który polewał ulicę.
Nie mógł jej znaleźć tego wieczoru ani w nocnym klubie dla oficerów alianckich, ani w dusznym, lśniącym, hedonistycznym chaosie czarnorynkowej restauracji z jej podrygującymi wielkimi drewnianymi tacami wytwornego jedzenia i rozświergotanymi stadkami ożywionych, cudownych dziewczyn. Nie potrafił nawet znaleźć tej restauracji. Kiedy wreszcie poszedł do łóżka sam, śniło mu się, że wymyka się niemieckiej artylerii przeciwlotniczej nad Bolonią z Aarfym, który w ohydny sposób.zagląda mu przez ramię z pyszałkowatym, szyderczym uśmiechem. Rano pobiegł szukać Lucjany we wszystkich możliwych francuskich biurach, ale nikt nie wiedział, o co mu chodzi, biegł więc przerażony dalej, tak zdenerwowany, rozkojarzony i zdezorientowany, że musiał dokądś biec, na przykład do pokojów szeregowych, do przysadzistej pokojówki w cytrynowych majtkach, którą zastał przy ścieraniu kurzu w pokoju Snowdena na piątym piętrze, ubraną w szarobury sweter i grubą ciemną spódnicę. Snowden jeszcze wtedy żył i Yossarian poznał.
że to pokój Snowdena, gdyż zobaczył jego nazwisko wypisane białymi literami na granatowym worku, o który się potknął, rzucając się na nią z rozpędu w szale twórczej rozpaczy. Kobieta chwyciła go za przeguby, nie dając mu upaść, kiedy potykając się pędził ku niej w potrzebie, i padając jednocześnie plecami na łóżko wciągnęła go na siebie i zagarnęła gościnnie w swoje nieco zwiotczałe, kojące objęcia, wznosząc przy tym miotełkę od kurzu wysoko jak sztandar i zwracając ku niemu czule swoją szeroką, zwierzęcą, miłą twarz z uśmiechem najszczerszej przyjaźni. Z głośnym trzaskiem gumy wyśliznęła się ze swoich cytrynowych majtek, nie zmieniając przy tym pozycji.
Kiedy było już po wszystkim, wsunął jej w dłoń pieniądze. Uścisnęła go tkliwie z wdzięczności. On też ją uścisnął. Odwzajemniła mu się uściskiem i znów wciągnęła go na siebie. Wsunął jej znowu pieniądze do ręki, kiedy byli po wszystkim, i wybiegł czym prędzej z pokoju, zanim zdążyła znów uścisnąć go na znak wdzięczności. Gdy znalazł się w swoim pokoju, spakował pośpiesznie rzeczy, oddał Nately'emu wszystkie pieniądze, jakie mu pozostały, i wrócił na Pianosę samolotem zaopatrzeniowym, żeby przeprosić Joego Głodomora za to, że go nie wpuścił. Przeprosiny okazały się zbyteczne, gdyż zastał Joego w doskonałym humorze. Joe Głodomór uśmiechał się od ucha do ucha i Yossarianowi zrobiło się niedobrze na jego widok, gdyż natychmiast zrozumiał, co jest przyczyną tego wyśmienitego humoru.
– Czterdzieści lotów – oznajmił Joe Głodomór ochoczo, lirycznym tonem, w którym było słychać ulgę i radość. – Pułkownik znowu podniósł obowiązkową ilość lotów.
Yossarian był ogłuszony.
– Ale ja mam już trzydzieści dwa, do cholery! Jeszcze tylko trzy i byłbym dobry.
Joe Głodomór obojętnie wzruszył ramionami.
– Pułkownik wymaga czterdziestu akcji – powtórzył. Yossarian odepchnął go i pobiegł prosto do szpitala.
Yossarian pobiegł prosto do szpitala, zdecydowany raczej pozostać tam do końca życia niż odbyć choćby jeszcze jeden lot ponad swoje trzydzieści dwa. W dziesięć dni później, kiedy się rozmyślił i wyszedł, pułkownik podniósł wymaganą ilość lotów do czterdziestu pięciu i Yossarian biegiem wrócił do szpitala, zdecydowany raczej pozostać tam do końca życia, niż odbyć choćby jeden lot ponad trzydzieści osiem, które właśnie zaliczył.
Yossarian mógł przybiec do szpitala, kiedy tylko zechciał, z powodu swojej wątroby i z powodu oczu; lekarze nie potrafili wydać orzeczenia co do jego wątroby i nie mogli zajrzeć mu w oczy, kiedy im mówił, że mu dolega wątroba. Yossarian czuł się w szpitalu dobrze, dopóki na oddziale nie pojawiał się ktoś naprawdę bardzo chory. Jego system nerwowy był na tyle odporny, że pozwalał mu przeżyć czyjąś grypę lub malarię z całkowitym spokojem. Potrafił przejść czyjąś operację usunięcia migdałów, nie wpadając w depresję pooperacyjną, mógł nawet wytrzymać czyjąś rupturę lub hemoroidy za cenę lekkich tylko mdłości i obrzydzenia. Ale to było wszystko, co mógł znieść bez szkody dla zdrowia. Wszystko powyżej tej granicy zmuszało go do ucieczki. W szpitalu mógł się wylegiwać, jako że niczego więcej tam od niego nie oczekiwano. Oczekiwano jedynie, żeby umarł albo wyzdrowiał, a ponieważ czuł się od początku doskonale, powrót do zdrowia przychodził mu bez trudu.
Читать дальше