Nie było jej, kiedy Yossarian przyszedł. Nie było już nikogo, wyszedł więc natychmiast, błądził nieszczęśliwy i odepchnięty po ciemnych, pustych ulicach. Yossarianowi rzadko doskwierała samotność, ale teraz czuł się osamotniony w uczuciu piekącej zazdrości o Aarfy'ego, który leżał w łóżku z dziewczyną idealnie odpowiadającą Yossarianowi i który na dodatek mógł sobie użyć, kiedy tylko chciał, gdyby w ogóle chciał, z jedną albo z obiema naraz szczupłymi, oszałamiającymi arystokratkami, które mieszkały piętro wyżej i zapładniały wszystkie fantazje seksualne Yossariana, ilekroć miał fantazje seksualne – z piękną, bogatą, kruczowłosą hrabiną o czerwonych, wilgotnych, nerwowych wargach i z jej piękną, bogatą, kruczowłosą synową. Yossarian był szaleńczo zakochany w nich wszystkich, kiedy teraz wracał do oficerskich pokojów. Był zakochany w Lucjanie, w lubieżnej, pijanej dziewczynie w rozchełstanej satynowej bluzce, w pięknej, bogatej hrabinie i w jej pięknej, bogatej synowej, które nie pozwalały mu się dotknąć i nawet nie chciały z nim poflirtować. Łasiły się do Nately'ego i ulegały Aarfy'emu, ale Yossariana uważały za pomylonego i odsuwały się od niego z pogardą i niesmakiem, ilekroć zrobił im nieprzyzwoitą propozycję albo usiłował je uszczypnąć na schodach. Obie były wspaniałymi istotami o mięsistych, jasnych, spiczastych językach i ustach jak pełne, ciepłe śliwki, nieco słodkich i lepkich, i nieco przejrzałych. Miały klasę; Yossarian nie był pewien, co to jest klasa, ale wiedział, że one to mają, a on nie, i że one o tym wiedzą. Idąc wyobrażał sobie bieliznę, jaka obciska ich smukłe kobiecości – cieniutkie, gładkie, obcisłe rzeczy z najgłębszej czerni albo opalizującej, pastelowej promienności ozdobionej koronkowym haftem, przepojone kuszącą wonią wypielęgnowanego ciała i perfumowanych soli kąpielowych, która unosi się obiecującym obłoczkiem spomiędzy ich blękitnobiałych piersi. Znowu pragnął znaleźć się na miejscu Aarfy'ego i nieprzyzwoicie, brutalnie i radośnie kochać się z jędrną, pijaną ladacznicą, która się nim guzik interesowała i która zapomniałaby o nim natychmiast.
Ale kiedy Yossarian wszedł do pokoju, Aarfy już tam był i Yossarian spojrzał na niego z tym samym uczuciem lęku i zdumienia, z jakim rano nad Bolonią reagował na widmową, kabalistyczną, niezmienną obecność Aarfy'ego w przedniej kabinie samolotu.
– Co ty tu robisz? – spytał.
– Słusznie, spytaj go! – zawołał rozwścieczony Joe Głodomór. – Niech ci powie, co on tu robi!
Kid Sampson z przeciągłym, teatralnym jękiem zrobił pistolet z palca wskazującego i kciuka i strzelił sobie w skroń. Huple, wydmuchując baloniki z gumy do żucia, patrzył na to wszystko z dziecinnym, pustym wyrazem na swojej twarzy piętnastolatka. Aarfy najspokojniej w świecie uderzał fajką o dłoń, przechadzając się tam i z powrotem w korpulentnym samozadowoleniu, wyraźnie ucieszony tym, że jest ośrodkiem zainteresowania.
– Nie poszedłeś z tamtą dziewczyną? – spytał Yossarian.
– Oczywiście, że z nią poszedłem – odpowiedział Aarfy. – Nie sądzisz chyba, że puściłbym ją samą do domu?
– I nie pozwoliła ci zostać u siebie?
– Owszem, chciała, żebym u niej został – zachichotał Aarfy. – Nie martw się o starego, poczciwego Aarfy'ego. Ale nie mogłem przecież nadużyć zaufania tego uroczego stworzenia tylko dlatego, że trochę za dużo wypiła. Za kogo ty mnie masz?
– Jakie nadużywanie zaufania? – powiedział zrozpaczony i zdumiony Yossarian. – Jedynym jej marzeniem było pójść z kimś do łóżka. O niczym innym nie mówiła przez cały wieczór.
– To dlatego, że była trochę wstawiona – wyjaśnił Aarfy. – Ale palnąłem jej małe kazanie i zmądrzała.
– Ty bydlaku! – zawołał Yossarian i opadł bezwładnie na kanapę obok Kida Sampsona. -Dlaczego, do cholery, nie oddałeś jej któremuś z nas, jeżeli sam jej nie chciałeś?
– Widzisz? – odezwał się Joe Głodomór. – Mówiłem, że z nim jest coś nie w porządku.
Yossarian kiwnął głową i spojrzał na Aarfy'ego podejrzliwie.
– Powiedz mi coś, Aarfy. Czy ty w ogóle rżniesz jakieś dziewczyny?
Aarfy, rozbawiony, znowu zachichotał zarozumiale.
– Jasne, że lubię sobie popchnąć. Spokojna głowa. Ale nigdy porządną dziewczynę. Wiem dobrze, jaką dziewczynę można popchnąć, a jaką nie, i nigdy nie popycham porządnych dziewczyn. To była miła panienka. Widać było, że pochodzi z dobrej rodziny. Namówiłem ją nawet w samochodzie, żeby wyrzuciła przez okno ten swój pierścionek.
Joe Głodomór podskoczył w górę z rykiem potwornego bólu.
– Co zrobiłeś? – zawył. – Co zrobiłeś? – l bliski łez zaczął walić Aarfy'ego pięściami po barkach i ramionach. – Powinienem cię zabić za to, coś zrobił, ty parszywy bydlaku. To grzech, co ty robisz. To zwyrodnialec, panowie. Powiedzcie sami, czy to nie zwyrodnialec?
– Najgorszy, jaki może być – przyznał Yossarian.
– Co wy wygadujecie? – spytał Aarfy z autentycznym zdziwieniem, wciągając obronnym gestem głowę pomiędzy swoje dobrze nabite, owalne barki. – Nie wygłupiaj się, Joe – prosił z uśmiechem lekkiego zakłopotania. – Przestań mnie walić, dobrze?
Ale Joe Głodomór nie przestawał, aż wreszcie Yossarian podniósł go do góry i popchnął do jego pokoju. Yossarian apatycznie poszedł do siebie, rozebrał się i zasnął. W sekundę później było już rano i ktoś nim potrząsał.
– Dlaczego mnie budzisz? – jęknął.
Była to Michaela, chuda pokojówka o wesołym usposobieniu i pospolitej, bladej twarzy, a budziła go, żeby mu powiedzieć, że ma gościa. Lucjana! Nie mógł w to uwierzyć. I kiedy Michaela wyszła, został sam na sam z Lucjana, śliczną, zdrową, posągową Lucjana, która tryskała nieposkromioną tkliwą energią, mimo że nie ruszała się z miejsca i spoglądała na niego gniewnie marszcząc brwi. Stała niczym młody kolos płci żeńskiej, rozstawiwszy wspaniałe kolumny nóg wsparte na wysokich koturnach białych pantofli. Miała na sobie śliczną zieloną sukienkę i wymachiwała płaską białą torebką, którą mocno trzepnęła Yossariana po twarzy, kiedy wyskoczył z łóżka, żeby ją chwycić w objęcia. Yossarian, oszołomiony, zatoczył się poza zasięg torebki i ze zdumieniem złapał się za piekący policzek.
– Brudas! – rzuciła gniewnie, rozdymając wściekle nozdrza z wyrazem pogardy. – Vive comun animale!
Z gwałtownym, rynsztokowym przekleństwem, pełna obrzydzenia i odrazy przemierzyła pokój i otworzyła na oścież wysokie potrójne okno, wpuszczając do środka falę słonecznego blasku i ostrego, świeżego powietrza, które niczym orzeźwiający napój wypełniło zatęchłą sypialnię. Odłożyła torebkę na krzesło i przystąpiła do sprzątania zbierając rzeczy Yossariana z podłogi i mebli, wrzucając skarpetki, chustki do nosa i bieliznę do pustej szuflady komody, a koszulę i spodnie wieszając do szafy.
Yossarian pobiegł do łazienki i wyszorował zęby. Umył też twarz, ręce i przyczesał włosy. Kiedy wrócił, pokój był sprzątnięty, a Lucjana prawie już rozebrana. Twarz jej się wyraźnie wypogodziła. Odłożyła klipsy na komodę i boso podeszła do łóżka, ubrana jedynie w różową koszulkę ze sztucznego jedwabiu, która ledwie zakrywała biodra. Rozejrzała się uważnie po pokoju, aby się upewnić, że panuje należyty porządek, i dopiero wtedy odrzuciła kołdrę i wyciągnęła się z lubością w kocim oczekiwaniu. Przywołała Yossariana gestem, śmiejąc się zmysłowo.
– Teraz – oznajmiła szeptem wyciągając do niego ramiona. – Teraz pozwalam ci pójść ze mną do łóżka.
Читать дальше