Dozorca był w połowie drogi na górę, kiedy wysiadły światła, a winda zatrzęsła się i zatrzymała. W kompletnej ciemności, klnąc głośno, szukał po omacku alarmu, aż w końcu jego wskazujący palec odnalazł przycisk. Miał nadzieję, że ta głupia krowa, jego żona, usłyszy dzwonek w ich mieszkaniu, lecz po dziesięciu minutach bezustannego przyciskania guzika i walenia w metalowe ściany windy zdecydował, że przerwa spowodowana jest czymś innym niż uszkodzenie silnika. Cholera, wyłączyli prąd, powiedział do siebie.
Takie siedzenie w ciemnościach było przerażające, sam nic nie widział i jego nikt nie mógł zobaczyć. Ale było również dziwnie kojące, jakby znowu znalazł się w łonie matki, jeszcze nie narodzony, jeszcze nie tknięty. Albo jakby był martwy, mając tylko nicość za towarzystwo. Wkrótce jednak zrozumiał, że nie jest zupełnie sam w ciemności.
Po jakimś czasie dozorca otworzył siłą drzwi windy i po omacku zorientował się, że jest prawie na następnym piętrze, do wyjścia na klatkę brakowało najwyżej trzech stóp. Otwarcie z szybu drzwi, którymi mógłby wyjść na korytarz, było trochę trudniejsze, ale nie zrażał się. Zebrał wszystkie siły, o których powiedziały mu wewnętrzne głosy. To dziwne, jeśli człowiek wie, że może coś zrobić, to praca staje się łatwiejsza.
Szedł schodami na górę, nie zwracając już uwagi na otaczającą go ciemność. Wiatr zawył, kiedy pchnął drzwi na dziesiąte piętro, a on uśmiechając się przeszedł przez krótki korytarz, później skręcił w prawo do mieszkania staruszków. Z początku nie chcieli otworzyć, ale nalegał, tłumacząc, że to sprawa służbowa. Najpierw załatwił kobietę, używając przeciw niej miotły, którą trzymała w przedpokoju; powalił ją na ziemię, a następnie wepchnął jej kij tak głęboko w gardło, że nie mogła oddychać. Trochę czasu zajął mu starzec, który nie próbował pomóc żonie, lecz schował się pod łóżko w sypialni. Dozorca prawie się roześmiał, gdy wdepnął w cuchnącą kałużę, wypływająca spod łóżka. Wyciągnął stamtąd starego i z przyjemnością słuchał chrapliwych wrzasków, wlokąc go przez przedpokój do kuchni, w której było wiele niewinnych narzędzi śmierci. Niestety serce ofiary poddało się, zanim zdążył dokończyć dzieła: ale przynajmniej aż do ostatniej chwili dozorca miał uciechę. Nie będzie już ten staruch sikał w windach. Koniec z tym sikaniem.
Dozorca usiadł na podłodze obok ciepłego jeszcze ciała i było mu dobrze: był wolny, mógł robić to, na co miał ochotę, folgować sobie we wszystkim, co dotąd było zakazane. Napawał się smakiem wolności. Niedługo potem usłyszał huk rozwalającej się ciężarówki i niebo rozjaśniły pomarańczowe płomienie. Dozorca wybrał jedno z zakrwawionych narzędzi kuchennych i wyszedł na podest. Stanął na szczycie schodów i czekał.
Edith Metlock wyczuła jego obecność, jeszcze nim go zobaczyła. Była już prawie na szczycie schodów, kiedy się zatrzymała. Jej umysł nagle przestał wsłuchiwać się w dochodzące z dołu krzyki, wrzaski i odgłosy walki i całą uwagę skupił na tym, co było przed nią. Jedną ręką wciąż trzymając się żelaznej poręczy i przyklęknąwszy na jednym kolanie, wolno podniosła latarkę do góry – wolno, ponieważ bała się tego, co odkryje snop światła, a w głębi duszy lękała się najgorszego – i spostrzegła nogi mężczyzny, jego kolana, jego talię. Miał na sobie niebieski, roboczy kombinezon i gdy poświeciła wyżej, zobaczyła, że przy piersi trzyma poplamiony krótki tasak, taki, jakich używa się w kuchni do rąbania mięsa; podnosząc latarkę jeszcze wyżej, ujrzała, że mężczyzna się uśmiecha, a jego zęby są czerwone i ta czerwień spływała mu z brody obryzgując kombinezon. Wiedziała, że był obłąkany, jaki normalny człowiek jadłby surowe mięso. Zszedł stopień niżej i Edith krzyknęła.
Pierwszym uderzeniem tasaka nie trafił jej, gdyż oślepiło go światło, ale drugim rozciął jej ramię, którym się osłaniała. Całą rękę miała zdrętwiałą, jakby ktoś uderzył ją młotkiem, a nie ostrym narzędziem. Edith runęła do tyłu, snop światła z trzymanej przez nią latarki wędrował po ścianie coraz wyżej, aż w końcu zatrzymał się. Bishop ciałem powstrzymał ją przed zwaleniem się ze schodów, mocno ściskając poręcz i jednocześnie cały czas podtrzymując Kuleka. Niemal się przewrócił pod naporem jej ciała, ale zdołał utrzymać równowagę. Edith upadła na bok, leżała wsparta plecami o słupki poręczy, z rozwalonymi w poprzek schodów grubymi nogami; na szczęście nie wypuściła latarki. Bishop, upewniwszy się, że Edith nie stoczy się dalej i sam nie straci równowagi, szybko wyrwał jej latarkę i poświecił w górę. Mężczyzna wolno schodził po schodach, zakrzepła krew na zębach i wargach przydawała jego uśmiechowi jeszcze większej plugawości. Wysoko nad głową trzymał broń, gotową do zadania ciosu.
Bishop próbował się wycofać, ale ruchy jego były niezgrabne, gdyż ograniczało je bezwładne ciało Kuleka. Edith drapała mężczyznę po nogach, szarpała i ciągnęła za kombinezon, starając się go przewrócić. Niestety, był zbyt silny.
Opuszczał już tasak, kiedy kula przebiła mu pierś, betonowe ściany spotęgowały huk wystrzału z trzydziestki ósemki. Dozorca krzyknął i runął na plecy, tasak wypadł mu z ręki i ześlizgnął się na leżące ciało Edith, nie czyniąc jej krzywdy. Mężczyzna obrócił się, próbując odczołgać się od nich, ale zanim dotarł do ostatniego stopnia, kopnął spazmatycznie nogami i stoczył się w dół, wpadając po drodze na Jessikę. W jej rękach znajdował się pistolet wciąż wycelowany w to miejsce, gdzie stał mężczyzna, do którego przed chwilą strzeliła; z lufy unosił się jeszcze dym, wypełniając powietrze zapachem prochu. Hałasy, na dole ucichły, jakby pojedynczy huk wystrzału zatrzymał wszelki ruch. Bishop wiedział, że cisza nie potrwa długo.
Pomagając Edith wstać, zauważył jej rozciętą rękę. Rana była długa, ciągnęła się prawie do łokcia, ale chyba niezbyt głęboka, gdyż Edith mogła swobodnie poruszać palcami. Bishop popchnął Edith w kierunku górnego podestu i niemal niosąc Kuleka, poszedł za nią. Delikatnie usadowił niewidomego plecami do wahadłowych drzwi. Schody kończyły się na małym podeście, oddzielonym żółtymi wahadłowymi drzwiami od krótkiego korytarza, prowadzącego do drugiej części budynku. Metalowa barierka biegła w lewo, zamieniając podest, na którym stał Bishop, w balkon wychodzący na spadzistą klatkę schodową. Na końcu zobaczył drzwi, które, jak się domyślił, były wyjściem przeciwpożarowym, umożliwiającym mieszkańcom najwyższego piętra wydostanie się z tej części korytarza na schody. Poświecił latarką na sufit i zobaczył to, czego szukał: dużą klapę, do której prowadziła metalowa drabina przytwierdzona do ściany naprzeciw barierki balkonu. Do drabiny przymocowana była drewniana deska, u góry i u dołu zabezpieczona zamykanymi na kłódkę łańcuchami. To proste zabezpieczenie zniechęcało dzieci i nieproszonych gości do wchodzenia na dach.
Znowu rozległy się odgłosy walki i Bishop zbiegł parę stopni w dół do Jessiki. Musiał wyciągnąć pistolet z jej zaciśniętych palców i siłą przeprowadzić obok miejsca, w którym przedtem stał mężczyzna w kombinezonie.
– Zaopiekuj się ojcem, Jessico – powiedział szorstko, popychając ją w kierunku Kuleka.
Wiedział, że zabicie mężczyzny wywołało u niej szok, z którego nie wyjdzie, dopóki nie zacznie myśleć o czymś innym; po tym wszystkim, co przeszła, niewiele trzeba, by całkowicie się załamała. Jessica uklękła przy ojcu i tuliła go w ramionach.
Читать дальше