Poczuł, jak go podnoszą i już wiedział, co chcą z nim zrobić; balustrada balkonu zbliżała się do niego w zawrotnym tempie i nagle patrzył prosto w dół, w przerażającą, czarną otchłań.
Jego ciało wyślizgnęło im się z rąk, przeleciało przez poręcz i zaczęło spadać, cofające się piętra w dole były niczym kwadratowy wir, którego ciemne jądro pragnęło go wessać. Zaczął krzyczeć, instynkt życia wziął jednak górę nad sparaliżowanym umysłem. Kiedy go puścili, złapał się poręczy oddalonej zaledwie parę cali od jego twarzy. Zawisł na jednej ręce po drugiej stronie barierki, dyndając w powietrzu nogami. Poczuł przeszywający ból wykręcanego w stawie ramienia i pod wpływem szoku niemal rozwarł palce. Jednym ruchem odwrócił się i chwycił metalowy pręt, teraz ciężar był rozłożony na obie ręce. Zdołał oprzeć stopę na krawędzi podestu i przylgnął doń, nieruchomiejąc na chwilę, by odzyskać siły i orientację.
Ktoś grzmotnął go w rękę i, spojrzawszy w górę, ujrzał stojącą nad sobą wysoką kobietę. Bishop poznał ją, chociaż w mroku nie widział jej twarzy, i mimo całej bezradności zapłonął gniewem. Jakiś mężczyzna złapał go za włosy, starając się zepchnąć go w dół, oderwać od barierki. Bishop odwrócił głowę, próbując wyrwać się z uścisku, ale ręka poruszała się wraz z nim, wciąż pchając i usiłując go oderwać. Ktoś wsunął nogę między pręty, kopiąc go boleśnie w pierś, próbując ruszyć go z miejsca; Bishop, jak przez mgłę, zauważył, że tą trzecią, walczącą jak furia osobą jest młoda, zaledwie kilkunastoletnia dziewczyna. Inna niewyraźna postać, nie mogąca docisnąć się do Bishopa, stała przy poręczy i głośno zachęcała pozostałych do ataku.
Bishop czuł, jak drętwieją mu palce, i wiedział, że nie wytrzyma długo tego uporczywego walenia. Ale wysoka kobieta zmieniła taktykę i zaczęła teraz rozwierać mu palce, jeden po drugim. Jego ciało znajdowało się daleko od poręczy i odpychała je stopa dziewczyny, a mężczyzna boleśnie szarpał go za włosy, coraz silniej odciągając mu do tyłu głowę. W końcu wysoka kobieta krzyknęła z triumfem, gdy ostatecznie zmusiła go do puszczenia poręczy; teraz trzymał się tylko metalowego pręta. Wiedział, że to jego ostatnie sekundy.
I wtedy pojawiła się między nimi Jessica, doprowadzona do rozpaczy bezlitośnie kopała i gryzła napastników, chcąc za wszelką cenę pomóc Bishopowi. Odciągnęła nastolatkę i z całej siły pchnęła ją na ścianę, tak że dziewczyna straciła przytomność. Później dopadła mężczyzny, który ciągnął Bishopa za włosy, szarpiąc go i orząc mu twarz paznokciami. Mężczyzna puścił Bishopa i próbował ją chwycić, ale był bezsilny wobec jej szalonego ataku; przewrócił się na plecy i zakrył twarz rękami. Jessica stała tyłem do mężczyzny, który do tej pory tylko przyglądał się szamotaninie, ale teraz wyciągnął ręce i zaczął się do niej zbliżać.
– Nie! – zaskrzeczała wysoka kobieta, wiedząc, że Bishop jest bardziej niebezpieczny. – Pomóż mi!
Zatrzymał się, przechylił przez barierkę i zaczął’ walić w przyciśniętą do prętów głowę. Ciosy oszołomiły Bishopa, mógł zrobić tylko jedno: skoczyć.
Trzymając się barierki i mocno wpierając stopę w podest, rzucił się w bok i wysunął rękę, usiłując pochwycić obniżającą się z prawej strony poręcz. Spoglądającej z luku w górze Edith Metlock wydawało się, że wisi tak już całą wieczność. Zamknęła oczy, nie będąc w stanie patrzeć na ten przerażający skok. Zacisnął palce wokół pochyłej barierki, a ciałem uderzył w podpórki i bok betonowych schodów. Podparł się teraz drugą ręką, błyskawicznie podciągnął do góry i gnany paniką przeskoczył przez poręcz na schody. Nie zatrzymując się, popędził na górę i złapał za kołnierz stojącego tam mężczyznę, którego odpychała Jessica. Pchnął z całej siły, skręcając się z wysiłku, aż mężczyzna poleciał w dół, uderzając dopiero w trzeci od dołu betonowy schodek. Wrzasnął upadając, potem w milczeniu turlał się na dół. Wylądował w’ jęczącym stosie skręconych ciał tych, którzy spadli wcześniej.
Lecz Bishop nie zaprzestał walki; był już na podeście, biegiem minął Jessikę i uderzył ramieniem stojącego obok wysokiej kobiety mężczyznę. Obaj runęli, lecz Bishop nie stracił przytomności umysłu i mógł poruszać się szybko. Uderzył go w zwróconą ku górze twarz, tak że jego głowa stuknęła o beton. Bishop wczepił obie ręce we włosy mężczyzny, uniósł jego głowę prawie o stopę i walnął mocno o posadzkę. Rozległo się przyprawiające o mdłości plaśnięcie, które znaczyło, że mężczyzna będzie niegroźny przez jakiś czas.
Czyjeś ręce zacisnęły się na jego oczach, wpijając się w nie palcami, i Bishop zorientował się, że to wysoka kobieta usiłuje wydrzeć mu je z oczodołów. Odrzucił głowę do tyłu; nagle uścisk zelżał i gdy na kolanach zachwiał się do przodu, zobaczył, że to Jessica trzyma wysoką kobietę od tyłu, jedną ręką otaczając jej talię, drugą – ramię. Przeciwniczka była jednak zbyt silna, zbyt przebiegła; gwałtownie zamachnęła się i wyrżnęła Jessikę łokciem w żebra. Jessica zgięła się wpół, kobieta odwróciła się i błyskawicznie zadała jej dwa silne ciosy w piersi. Jessica krzyknęła i upadła na podłogę. Oczy kobiety były ukryte w mroku, ale Bishop czuł wypełniającą je nienawiść. Skoczyła na niego jak opętana, obnażyła zęby, z gardła jej wydobywał się głuchy, zwierzęcy warkot, który przeszedł w piskliwy skrzek, kiedy się z nim zwarła.
Bishop podniósł się, by stawić jej czoło, nie mógł jednak wyzwolić się z dławiącego uścisku, jej siła nie była już ludzka, jej brutalność przerastała okrucieństwo człowieka. Ale pamiętał jej bestialskie wyczyny, makabryczną śmierć Agnes Kirkhope i jej służącej, próbę zabójstwa Jacoba Kuleka, morderstwo policjanta. Spalenie Lynn. Była uległym narzędziem nieczystej siły, tkwiącej w każdym mężczyźnie, w każdej kobiecie i w każdym dziecku; była jej sługą i moralną sprawczynią, kreaturą, która oddawała cześć mrocznym zakamarkom umysłu. Pchnął ją na poręcz i zobaczył jej oczy: małe, czarne sadzawki w brązowych mulistych tęczówkach, otworki kurczące się w coś mroczniejszego i niepojętego. Dusiła go, ślina z jej otwartych ust obryzgiwała mu twarz, wyciągała szyję, próbując rozerwać mu ciało obnażonymi zębami. Bishop trząsł się z wściekłości, czuł, jak szybko krąży w nim krew, gorący jej strumień rozsadzał mu żyły i arterie. Wtedy ją podniósł, podrywając jej nogi potężnym ruchem, szybkim, lecz rozciągniętym w czasie, tak że cała scena rozgrywała się powoli, jak we śnie. Dźwignął ją wyżej, opierając plecami o poręcz; rozluźniła swój uchwyt i zaczęła wrzeszczeć z przerażenia. Podciągnął ją jeszcze wyżej i, tak jak on poprzednio, znalazła się na krawędzi czarnej przepaści. I jeszcze wyżej, dopóki jej ciało nie zaczęło przeważać na drugą stronę poręczy. Wtedy wyślizgnęła mu się z rąk; spadała pionowo, wrzeszcząc i machając w powietrzu rękami. Odbijała się od schodów – z roztrzaskaną ręką, z wydartą z biodra nogą, ze złamanym kręgosłupem, zanim zniknęła z oczu i zaskowyczała, uderzając o beton.
Bishop kompletnie wyczerpany osunął się na poręcz. Nie mógł już dłużej myśleć, dłużej się zastanawiać: czuł przemożną chęć, by położyć się na podłodze i tam zostać. Ale krzyki stawały się coraz głośniejsze i kroki bębniły na kamiennych stopniach. Zobaczył twarze, które wpatrywały się w niego, a potem znikły, ręce wijące się po poręczy; zwarty tłum wchodził teraz na górę, walka z mieszkańcami bloku skończyła się. Czyjaś ręka odciągnęła go od barierki i popchnęła w stronę drabiny wiodącej na dach. Z twarzą zalaną łzami niepokoju i wyczerpania, Jessica błagała go, by wspiął się w bezpieczne miejsce.
Читать дальше