Już przy pierwszym spotkaniu, kiedy to domagał się wykupienia weksla, jego chytre oczy błądziły bezwstydnie po ciele dziewczyny. Jessie pomyślała wtedy, że gdyby nie świadkowie tej sceny, ręce wzięłyby zapewne przykład z oczu.
Nie myliła się. Drugi kontakt z Bowdre'em okazał się równie nieprzyjemny. Laton zaszedł jej drogę, w chwili gdy zamierzała wsiąść do pociągu odjeżdżającego do Denver. Pamiętała wyraźnie jego kocie mruczenie.
– Miło mi panią widzieć, panno Blair. Z trudem można panią rozpoznać w tej sukni.
– Proszę wybaczyć… – Jessie chciała wyminąć Bowdre, ale zaszedł jej drogę.
– Może coś pani dla mnie ma? – spytał gładko. Jessie wpadła w złość.
– Umówiliśmy się przecież, że dostanie pan te diabelne pieniądze za trzy miesiące.
– Pomyślałem, że może będzie pani chciała zapłacić wcześniej, ale, oczywiście, brakuje pani gotówki, jak mógłbym zapomnieć? – Uśmiechnął się. – Postąpiłem wspaniałomyślnie, proponując tak odległy termin, prawda? Niestety, nigdy się nie doczekałem wyrazów wdzięczności za swoją dobroć.
Jessie zacisnęła zęby.
– To było bardzo szlachetne z pana strony – odparła drewnianym głosem.
– Cieszę się bardzo, że pani to rozumie. Oczywiście, możemy ubić mały interesik na boku. – Nie pozwolił sobie przerwać. – Moja droga, zgodziłbym się nawet umorzyć część twego długu, gdyby…
– Proszę nawet o tym nie myśleć! – warknęła. – Dostanie pan, co się panu należy, ale w monetach.
Widząc oburzoną minę Jessie, Bowdre roześmiał się głośno i wyciągnął kościstą rękę w kierunku jej twarzy.
– Zastanów się nad tym, kotku. Każda dziewczyna potrzebuje mężczyzny. Mógłbym nawet rozważyć możliwość małżeństwa. W końcu trudno się spodziewać, że panna będzie sama prowadzić ranczo. Tak, pomyślałbym o ożenku. – Jego ręce opadły na ramiona Jessie i przesunęły się niżej.
Dziewczyna zareagowała instynktownie. Niemal bez "wahania walnęła go w twarz zwiniętą dłonią, która bolała ją później przez całą drogę do Denver. Nie podziałało na nią uspokajająco ani bezbrzeżne zdumienie Bowdre^, ani też strużka krwi, która pojawiła się w kąciku jego ust.
– Proszę mnie już nigdy więcej nie dotykać – ostrzegła lodowatym tonem.
– Pożałujesz tego, panienko – odparł zimno Bowdre. Jego układność znikła.
– Wątpię – odparła zapalczywie. – Może odczuwałabym wyrzuty sumienia, gdybym miała przy sobie broń, bo wtedy musiałabym wyjaśniać szeryfowi, dlaczego wpakowałam panu kulkę w piersi. Żegnam, panie Bowdre.
Już na samo wspomnienie tego spotkania dostawała dreszczy, toteż wyrzuciła je z pamięci.
Rozpaliła ogień i oskubała dużą kuropatwę, którą zdołała wcześniej upolować. Pokroiła ją na kawałki i wrzuciła do wody wraz z ziołami, suszoną fasolą i odrobiną mąki. Następnie zagniotła gęste ciasto i w postaci niewielkich klusek dodała je do garnka. Już dawno temu nauczyła się przyrządzać dla siebie obfite posiłki. Odpowiednie odżywianie dawało siły na długie dni spędzone w siodle.
Jedzenie gotowało się nad ogniem. Jessie podeszła do Blackstara i porządnie go wytarła, a potem zarzuciła mu derkę na grzbiet. Sama została w ozdobionym frędzlami serdaku z jeleniej skóry. Zrozumiała, że lato dobiegło końca. Owinęła nogi w koc i usiadła przy ogniu, aby zjeść kolację.
Znajdowała się dopiero w połowie posiłku, gdy Blackstar zaczął prychać i przebierać nogami. W tej samej chwili Jessie zrozumiała, że nie jest już sama. Miała jednak na tyle rozumu, by nie podskoczyć ze strachu, czyli nie zrobiła czegoś, czego Indianie spodziewają się po białych. Taka głupota groziła strzałą w plecy, toteż Jessie nie drgnęła nawet.
– Nie oponuję przeciwko towarzystwu przy kolacji, a nawet podzielę się z tobą jedzeniem, jeśli tylko podejdziesz bliżej ognia tak, bym mogła cię widzieć – rzekła spokojnie.
Nikt nie odpowiadał. Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna przetłumaczyć swej wypowiedzi na język Czejenów.
Wciąż nieruchoma jak skała, postanowiła spróbować.
– Nazywam się Podobna i jestem przyjaciółką Czejenów. Rozpaliłam ognisko i chętnie poczęstuję cię kolacją, jeżeli tylko się pokażesz.
W dalszym ciągu nikt się nie odzywał.
Oscylując ma granicy strachu i ulgi, spędziła w milczeniu kolejne dziesięć minut. Blackstar się uspokoił, nigdy zresztą nie robił zamieszania z byle powodu.
Mężczyzna pojawił się w mgnieniu oka. Jessie z przerażeniem chwyciła się za serce. Nie słyszała kroków. W jednej chwili tuż obok pojawiły się rozstawione szeroko stopy obute w mokasyny.
Zmierzyła wzrokiem długie nogi odziane w legginsy z frędzlami, przepaskę sięgającą do połowy ud, nagi, muskularny tors pokryty bliznami, świadczącymi o odwadze i wytrwałości. Biały Grzmot miał podobne blizny po ranach, jakie zadał mu Taniec Słońca przed wieloma laty.
Gdy wreszcie przeniosła spojrzenie w górę, odkryła ze zdziwieniem, że stoi przed nią mężczyzna co najwyżej dwudziestopięcioletni. Jego twarz o miedzianej cerze, wysokich kościach policzkowych, orlim nosie i oczach czarnych niczym heban intrygowała; przykuwała uwagę. Z tych oczu nie udało się jej niczego wyczytać. Czarne włosy były długie, z tyłu puszczone luźno, z przodu splecione w dwa cienkie warkoczyki. W jednym z nich tkwiło niebieskie piórko. Na znak, iż nie uważa Jessie za zagrożenie, Indianin wyciąga! przed siebie puste ręce.
– Przystojniak z ciebie, co? – spytała Jessie, zakończywszy oględziny.
Gdy wbił w nią ciemne, odważne oczy, zdała sobie sprawę z sensu swoich słów i spłonęła rumieńcem. Ale on nie zareagował. Czy zrozumiał? Podniosła się z ziemi, wolno i spokojnie. A potem, gdy okrywający ją koc spadł na trawę i odsłonił obcisłe spodnie oraz kaburę, miała okazję zaobserwować pierwszą żywą reakcję ze strony mężczyzny.
Zanim zdążyła pomyśleć, chwycił jej kurtkę, rozsunął poły i prześliznął się wzrokiem po wzgórkach widocznych pod koszulą. Jessie nie śmiała się uchylić.
Wreszcie wypuścił ją z objęć i dziewczyna odetchnęła z ulgą.
– No cóż, teraz, gdy wszystko jasne, może uda się nam porozumieć. Mówisz po angielsku? Nie? – Zdecydowała się na jedyny indiański dialekt, jaki znała. – Czejen? Mówisz w języku Czejenów?
Wtedy zadziwił dziewczynę potokiem słów wypowiedzianych głębokim, dźwięcznym głosem. Niestety, Jessie zrozumiała tylko jeden zwrot, występujący w języku Dakotów.
– Jesteś Siuksem – skonstatowała zawiedziona, gdyż dialekty Siuksów i Czejenów były wprawdzie podobne, ale nie identyczne.
Jessie nie rozmawiała nigdy wcześniej z Siuksem, przez te wszystkie lata widywała jedynie wojowników, którzy przybywali do obozowiska Białego Grzmota. Dzielni Siuksowie nadal odnosili się do białych zdecydowanie wrogo, a byli tak potężni, że zdołali wyprzeć wojsko ze swego terytorium. W przeciwieństwie do niemal wszystkich Indian z nizin, Siuksowie i Czejenowie nigdy nie ulegli białym. Domagali się, by cały rejon Powder River pozostał nadal ich terenem łowieckim, i to żądanie zostało spełnione. A teraz Jessie patrzyła prosto w oczy Siuksowi, który spotkał ją, białą dziewczynę na swojej ziemi.
Myśli Jessie powędrowały w niezwykle niebezpiecznym kierunku, toteż postanowiła natychmiast zmienić ich bieg. Nie miała żadnego powodu, by się obawiać tego śmiałka. W końcu Indianin zdecydował się do niej przemówić, co należało potraktować jako dobry znak.
– Biali nazywają mnie Jessica Blair, a Czejenowie -Podobna. Odwiedzam tutaj Białego Grzmota i jego rodzinę, ale w tym roku przyjechałam wcześniej, więc wrócę rano do domu na południu. Znasz Białego Grzmota?
Читать дальше