Charles Bukowski - Szmira

Здесь есть возможность читать онлайн «Charles Bukowski - Szmira» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Szmira: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Szmira»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Siedziałem, patrzyłem na czerwonego mercedesa i dumałem o Cindy. I świerzbiło mnie, żeby wziąć się do działania. Pomyślałem, że może warto zakraść się do domu. Może zdołam podsłuchać, jak Cindy rozmawia przez telefon? Może wpadnę na jakiś trop? Pewnie, że było to niebezpieczne. Sam środek dnia. A ja uwielbiam ryzyko. Sprawia, że uszy mi dzwonią, a zwieracz w tyłku mocniej się ściska. Żyje się raz, no nie? Chyba że jest się Łazarzem. Biedny skurwiel, musiał zdychać 2 razy. Ale ja jestem Nick Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. Świat należy do odważnych.

Szmira — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Szmira», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zobaczyłem 2 pieprzące się muchy i postanowiłem zadzwonić do Pani Śmierć. Rozpiąłem rozporek i czekałem, aż podniesie słuchawkę.

– Halo. – Poznałem jej głos.

– Mmmm…

– Co? A, to ty, Belane. Posuwasz się z tą sprawą?

– Celinę nie żyje, urodził się w 1891.

– Znam się na statystyce lepiej od ciebie, Belane. Ale wiem, że Celinę żyje… gdzieś… i gość z antykwariatu może nim być.

Dowiedziałeś się czegoś? Chcę tego łebka. Chcę go, do jasnej cholery.

– Mmmm…

– Zapinaj!

– Hę?

– Zapinaj rozporek, idioto!

– Aha… już się robi…

– Muszę mieć przekonujące dowody, czy ten gość jest Celine'em czy nie! Jak ci mówiłam, mam dziwny blok, jeśli chodzi o niego. Barton mi cię polecił, powiedział, że jesteś dobry.

– No, tak się składa, że dla niego również teraz pracuję. Mam znaleźć Czerwonego Wróbla. Może coś pani wie na ten temat?

– Słuchaj, Belane, jeśli rozwiążesz sprawę Celine'a, powiem ci, gdzie jest Czerwony Wróbel.

– Och, naprawdę, Pani Śmierć? Och, zrobiłbym dla pani wszystko!

– Na przykład co, Belane?

– No, zabił mojego oswojonego karalucha, sprał paskiem rodzoną matkę, gdyby jeszcze żyła…

– Przestań gadać od rzeczy! Zaczynam podejrzewać, że Barton zrobił mi kawał! Weź się do roboty. Albo wyjaśnisz sprawę Celine'a, albo zabiorę ciebie!

– Hej, chwileczkę!

Połączenie zostało przerwane. Odłożyłem słuchawkę na widełki. Au. Nie miała żadnego bloku, jeśli chodziło o mnie.

Musiałem brać się do roboty.

Zacząłem rozglądać się za muchą, którą mógłbym trzepnąć.

Wtem drzwi się otworzyły i zobaczyłem McKelveya oraz wielką kupę niedorozwiniętego gówna. McKelvey popatrzył na mnie, po czym skinął głową na kupę.

– To jest Tommy.

Tommy wbił we mnie maleńkie, tępe oczka.

– Miło mi – mruknął.

McKelvey wyszczerzył zęby w ohydnym uśmiechu.

– Wiedz, Belane, że Tommy przyszedł tu tylko w jednym celu.

Po to, żeby cię niespiesznie przerobić na krwawy krowi placek.

Zgadza się, Tommy?

– Aha – potwierdził Tommy.

Wyglądał, jakby ważył 175 kg. No, gdyby mu zgolić wszystkie kłaki, pewnie schudłby do 170.

Posłałem mu serdeczny uśmiech.

– Słuchaj, Tommy, nie znasz mnie, prawda?

– No nie.

– Więc dlaczego chcesz zrobić mi krzywdę?

– Bo pan McKeWey mi kazał.

– A gdyby pan McKeWey kazał ci wypić własne siki, Tommy, też byś go posłuchał?

– Hej, przestań mieszać chłopakowi w głowie! – oburzył się McKeWey.

– A wrąbałbyś kupę strzeloną przez własną mamunię, Tommy, gdyby pan McKeWey ci kazał?

– Co?

– Zamknij się, Belane. Ja tu jestem od gadania!

Zwrócił się do Tommy'ego.

– Słuchaj, masz porozrywać tego gościa na strzępy, zmiąć jak starą gazetę i cisnąć przez okno, kapujesz?

– Tak jest, panie McKelvey.

– No, to na co czekasz, na koniec lata?

Tommy ruszył na mnie. Wyciągnąłem z szuflady lugera i wycelowałem w jego zwalistą sylwetkę.

– Stój, Tommy, bo jak strzelę, ubranie zrobi ci się bardziej czerwone niż stroje drużyny futbolowej Stanfordu!

– Hej, skądżeś to wytrzasnął? – spytał McKelvey.

– Detektyw bez gnata to jak Casanovą bez kondona. Albo zegar bez wskazówek.

– Belane, gadasz jak pomyleniec – rzekł McKelvey.

– Już mi to mówiono. A teraz powiedz swojemu chłoptasiowi, żeby był grzeczny, bo inaczej zrobię w nim taką dziurę, że będzie można rzucić przez nią grejpfrut!

– Tommy, chodź tu i stań przede mną – powiedział McKelvey.

No i tak stali. Musiałem wykombinować, co z nimi począć.

Nie było to łatwe. Nie zdobyłem nigdy stypendium do Oksfordu. Przekimałem lekcje biologii, z matmy byłem słaby. Ale do tej pory jakoś udawało mi się zawsze ujść z życiem.

Chyba.

Może i gra była oszukańcza, ale w każdym razie przez moment miałem w ręku asa. Następny ruch należał do mnie. Teraz albo nigdy. Wrzesień był już za pasem. Wrony zaczynały obrady. Słońce zachodziło coraz krwawiej.

– Dobra, Tommy, na czworaka! – rozkazałem. – Już!

Spojrzał na mnie, jakby miał kłopoty ze słuchem.

Uśmiechnąłem się łagodnie i odbezpieczyłem lugera.

Tommy był głupi, ale nie z kretesem.

Opadł na czworaka z taką siłą, że całe 5 piętro zatrzęsło się jak podczas trzęsienia ziemi, 5,9 w skali Richtera. Mój fałszywy Dali zwalił się na podłogę. Ten ze stopionym zegarkiem.

Tommy tak się rozpłaszczył, jakby chciał udawać Wielki Kanion. Spojrzał na mnie.

– Teraz ty, Tommy, będziesz słoniem, a McKelvey twoim poganiaczem, kapujesz?

– Hę? – zdziwił się Tommy.

Spojrzałem na McKelveya.

– No już! Wsiadaj na niego! – poleciłem.

– Oszalałeś, Belane?

– Kto wie? Szaleństwo to rzecz względna. Kto ustala normę?

– Nie wiem – przyznał McKelvey.

– WSIADAJ!

– Już się robi, już się robi. Ale jeszcze żaden lokator, któremu wygasła umowa, nie sprawiał mi tylu kłopotów.

– Wsiadaj, fujaro!

McKelvey wdrapał się na grzbiet Tommy'ego. Ledwo mógł go objąć nogami. Niewiele brakowało, a dupa pękłaby mu na dwoje.

– Dobra – pochwaliłem. – Ty, Tommy, jesteś słoniem, więc teraz zawieziesz McKelveya na korytarz i do windy. Ruszaj!

Tommy zaczął posuwać się na czworakach w stronę drzwi.

– Belanę, załatwię cię za to! – zawołał McKelvey. – Przysięgam na włosy łonowe mojej matki!

– Nie zadzieraj ze mną, McKelvey, bo wyrwę ci kutasa i wrzucę do zsypu!

Otworzyłem drzwi i Tommy wraz ze swoim poganiaczem wygramolił się na zewnątrz.

Kiedy oddalał się korytarzem, schowałem lugera do kieszeni marynarki i trafiłem na zmiętą kartkę papieru. Wyjąłem ją. Był to mój test na przedłużenie prawa jazdy, cały pokreślony na czerwono. Oblałem egzamin.

Cisnąłem kartkę za siebie i ruszyłem za dwójką znajomych.

Kiedy doszliśmy do windy, nacisnąłem guzik.

Stałem nucąc melodię z Carmen.

Nagle przypomniałem sobie, że kiedyś czytałem, jak Jimmy'ego Foxa znaleziono martwego w nędznym pokoiku hotelowym. Taki wspaniały zawodnik. A potem śmierć pośród karaluchów.

Przyjechała winda. Kiedy drzwi się otworzyły, kopnąłem Tommy'ego w tyłek. Wlazł do środka, wciąż z McKelveyem na grzbiecie. W windzie były już 3 osoby: stały i czytały gazety.

Nie przestały czytać. Winda ruszyła w dół.

Sam wybrałem schody. Miałem 15 kilo nadwagi. Potrzebowałem ruchu.

Naliczyłem 176 stopni i znalazłem się na parterze. Przystanąłem przy kiosku, kupiłem cygaro i „Informator wyścigowy”. Usłyszałem, że nadjeżdża winda.

Wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem zdecydowanym krokiem przez smog. Oczy miałem błękitne, buty stare i nikt mnie nie kochał. Ale miałem robotę.

Wreszcie znów czułem, że jestem prywatnym detektywem.

Niestety, tego popołudnia wylądowałem na wyścigach, a wieczorem się schlałem. Ale nie był to zmarnowany dzień, bo cały czas główkowałem, analizowałem dane. Miałem wszystko pod kontrolą. Wiedziałem, że jeszcze moment, a znajdę rozwiązanie. Gówno prawda.

Nazajutrz zaryzykowałem i poszedłem do swojego biura. W końcu co to za detektyw bez biura, nie?

Otworzyłem drzwi i kogo zobaczyłem siedzącego przy moim biurku? Nie Celine'a. Nie Czerwonego Wróbla. McKelveya. Posłał mi słodki, fałszywy uśmiech.

– Dzień dobry, Belane. Co słychać?

– Zależy, gdzie ucho przyłożyć. Chcesz się przekonać, czy burczy mi w brzuchu?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Szmira»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Szmira» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Charles Bukowski - Post Office
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Women
Charles Bukowski
libcat.ru: книга без обложки
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Factotum
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Faktotum
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Hollywood
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Listonosz
Charles Bukowski
libcat.ru: книга без обложки
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Essential Bukowski - Poetry
Charles Bukowski
Отзывы о книге «Szmira»

Обсуждение, отзывы о книге «Szmira» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x