Choć według mnie. czy w grobie robaki zjedzą, czy w morzu ryby. ta sama wieczność. Na Sąd Ostateczny będą musieli wstać tak samo ci z grobów jak ci z mórz. A ile to mniej zachodu w morzu, niż gdy przyjdzie taki grób wybudować.
Ze strony znów ojca babka. Paulina, umarła, kiedy dzieckiem jeszcze byłem, i tylko trochę ją pamiętam. A dziadek, Kasper, przeżył ją parę lat, ale co to było już za życie. Za potrzebą szedł, to mnie matka wysyłała, żeby iść go popilnować.
– Idź, Szymuś, idź, dziecko, bo mnie się tu gotuje. Zaprowadź dziadka za stodołę. Wyjdą jeszcze gdzie na drogę i wstyd byłby przed ludźmi. I wyrwij mi ze dwie pietruszki!
Aż trudno uwierzyć, że to dziadek podobno kabłąk do kosy pierwszy we wsi wymyślił. Wymyślił czy wypatrzył, różnie ludzie gadali. Niektórzy, że wypatrzył, kiedy z wojny wracał. Gdzieś tak kosili z kabłą-kami na kosach. I kiedy wrócił, tak samo zaczął na swoim kosić. Bo niby co takiego do wymyślania było. Kawałek dębowego pręta, dwie dziurki w stylisku, każdy mógł wymyślić. Zresztą są rzeczy, których nie musi nikt wymyślać, bo są. Taki bat na konia. Jest i się siepie, jak koń nie chce ciągnąć. To pewnie razem z koniem musiał być. Czy dach na chałupie, koła u wozu, podeszwy u butów.
Podobno i straż pożarną dziadek założył. Bo przedtem gdy się paliło u kogoś, zlatywali się ludzie każdy ze swoim wiadrem z wodą i gdy na ogień te wiadra wylali, to im się wydawało, że co mogli, to pomogli. Baby zaczynały lamentować, o Jezu! Jezu! A chłopy wyciągali machorkę i kurzyli. Tu się paliło, a oni dumali, czy Bóg tak chciał, czy ktoś podpalił. Bo jak Bóg tak chciał, to nie pomoże ratować. Inna sprawa, że nie było studzien w podwórzach i po wodę chodziło się do stoku do rzeki. A tu chałupy drewniane i strzechami kryte. To kiedyś się pół wsi spaliło, a z innymi i nasza.
Dostał też dziadek jakieś papiery na ziemię, ze powstańców ratował. Nie pamiętał, ile tego było. ale mówił, że majątek. Dziedzicem mógłby zostać. Tylko że gdzieś zakopał te papiery i nie mógł sobie za nic przypomnieć gdzie. Ale co się dziwić, przez więcej niż pół wieku nie było potrzeby ich nikomu pokazywać ani się do nich przyznawać. Można było jak nic pójść na Sybir, to same mogły się zapomnieć. Jeszcze spaliła się w tym czasie ta połowa wsi, to nie tylko się pamięć w ludziach pomieszała, ale nawet ziemia z ziemią, i szukaj teraz wiatru w polu. jak zakopane były wedle dawnej ziemi.
Zaklinał ojciec dziadka na wszystkie świętości, żeby sobie, przypomniał, bo słychać już było. że Polska powstaje, koniec będzie niewoli, to i ziemię, wiadomo, będą łapać, a kto pierwszy złapie, tego będzie na wieki. Próbowali nawet razem sobie przypominać. Wstawali tylko świt, odmawiali pacierz, po czym wyprowadzał ojciec dziadka na obejście i chodzili krok za krokiem, wolniuteńko, patrząc w ziemię, i za każdym krokiem ojciec pytał się, może tu? Przystawali, dziadek dumał, dumał, ojcu już się nadzieją oczy zaczynały świecić, ale przeważnie dziadek mówił, tu nie. Choć czasem, jakby go coś nawiedzało, odpowiadał, ano, trzeba by pokopać. I ojciec kopał. Kopał, potem zasypywał. Potem złościł się na dziadka, wygadywał, że widać diabeł tak zamulił pamięć w dziadku, że darmozjad z dziadka, bo zjeść nigdy nie zapomni, że gdyby nie pił kiedyś tyle, toby miał i pamięć teraz dobrą, że co nie trza, to pamięta. Sądny dzień się robił nad dziadkową pamięcią. Aż nieraz matka brała dziadka w obronę, że o co się tak ojciec piekli, nie mieliśmy tej ziemi dotąd, to i dalej nie musimy mieć. aby zdrowie było. Może to Bóg nie chce, żeby dziadek pamiętał, to nie ma się co złościć na Boga, bo Bóg wie, co robi. A dziadek jak trusia, przybity tą swoją niepamięcią jakby jakąś wielką winą, bał się choćby oczu podnieść na ojca. Dopiero gdy ojciec sięgał po kapciuch z machorką, co było znakiem, że już się wyzłościł, wtedy i w dziadku słowa się ośmielały:
– Choroba, wszystko pamiętam, a tego nie. Mógłbym ci nawet powiedzieć, kto umarł, jak tu mór był. No, spytaj mi się. Mówili, że to Bolek Koseł do Górek skądś przywlókł. Jak z wojska tylko wrócił, zaczęli coś tak ludzie w Górkach chorować, a w niedługo cała wieś pomarła. A z Górek na inne wsie poszło, choć nie dali chodzić ze wsi do wsi, tylko wszystko wybielili, chałupy, płoty, drzewa, figury. A ile krzyży nastawiali! Z każdej strony świata krzyż. I nie było. jak teraz, cztery. Tylko gdzieś oczy obrócił, krzyż. I na każdym. Panie, zmiłuj się. Panie, zmiłuj się. Panie, zmiłuj się. Naszą wieś na szczęście aby tylko z brzega omacnęło. Wymarły Powiślaki i młynarz Kasperski. Powiślaki chodziły na zbójowanie, to dobrze im tak. A Kasperski domieszywał poślednią mąkę do takiej i nigdy otrąb nie oddał, ile trza. Oszukaniec był jak ciort. Ale młynów tak nie było jak teraz. U nas i w Zawodziu dopiero. Nieraz trzy dni musiałeś zmitrężyć. Ale jeździli i do Zawodzia, choć tam tak samo oszukiwał, ale jakby mniej. Bo bez oszukaństwa nie było świata i nie będzie. Kiedyś tak buty kupiłem na jarmarku. Niby rzemień na oko. Plułeś na podeszew, to nie wsiąkało. Miało być na mokro, na sucho, do kościoła, w pole, a ledwo żem wiosnę przechodził. Pojechałem, żeby mi choroby oddały pieniądze, to już tamtych nie było, co u nich kupiłem. Inne były i tak samo zachwalały, że ich nie oszukane. A wiesz ty. co takie buty kosztowały? No, spytaj mi się. Tylko o te buty. Co ci szkodzi. Trzy ruble. Pamiętam. Mógłbym ci nawet opowiedzieć wszystkie konie po kolei, jakie mieliśmy. Spytaj mi się. Na samym początku tośmy mieli deresza. Zbój się mienił, bo gryzł, jucha, i kopał. Nie szło nim robić i sprzedał go ojciec. Ale kupcowi nie powiedział, że Zbój, tylko Kuba, a my że się nazywamy Kapusty, nie Pietruszki, i że Oleśnica nasza wieś. A do Oleśnicy będzie ze trzy wiorsty i w przeciwnej stronie. No, i jakoś nie przyjechał. Widzisz, pamiętam. To i te papiery se przypomnę. Póki nie przypomnę, to nie umrę. Dasz zakurzyć?
I ojciec, dalej niby zły, dawał dziadkowi zakurzyć. A na drugi dzień znów prowadził dziadka po obejściu. Krok za krokiem i za każdym krokiem, może tu? Zeszli chyba wokół świata, jakby tak policzyć te ich wszystkie kroki, choć obejście nasze nie takie znów wielkie. I po zastodolu, i po sadzie chodzili, i do chlewów, do stodoły zachodzili, a nawet do piwnicy znosił ojciec dziadka, bo piwnica u nas głęboka, schodów ze dwadzieścia, to nie dałby dziadek rady sam zejść. Ale wciąż, tu nie. I tylko czasem, ano trzeba by pokopać. I ojciec kopał. Kopał, potem zasypywał. I od nowa złościł się na dziadka.
Na wszystkie sposoby próbował się ojciec dostać do pamięci dziadka. Kazał sobie z rana opowiadać, co się dziadkowi w nocy śniło. Tylko że na starość nie ma z czego się już śnić, tak że mało kiedy się dziadkowi śniło. To znów się ojciec złościł. Bo żeby tak nic? No, to czasem śniło się dziadkowi, ale nie to, co by ojciec chciał. Bo albo jak po rzece brodzi i miętusy wyciąga z narzucanych wiader, ale woda jak na złość nieprzezroczysta. Czy jak z Karolką Bugajówną hulają na weselu Karolki, a Karolką głaszcze dziadka po gębie i do ucha mu szepce, oj, ty, Kasper, Kasper. Czemuś taki stary, Kasper? Albo że chodzą z ojcem po obejściu i ojciec się pyta, może tu, a dziadek, o, patrz, jaka to glizda wyłazi z ziemi. Chora ziemia, chora, nic z niej już nie będzie.
To prześcielił ojciec łóżko dziadkowi, ze słomy na grochowiny, bo jak ma mu się nic nie śnić, to niech nie śpi przynajmniej tak twardo. Będzie się więcej wiercił, więcej budził, to i więcej myśli zaczną go nachodzić i może sobie przypomni. A dziadkowi wytłumaczył, że pcheł za dużo było i trza było prześcielić, a słomy zostało tylko już na sieczkę. Z początku skarżył się dziadek, że cały drętwieje. Ale powoli się uleżał i było mu jak na słomie.
Читать дальше