Kiedy dotarł do domu, zastał Mary Peg w salonie, popijającą wódkę z jakimś dziwnym mężczyzną. Stanął w drzwiach i wpatrywał się w matkę, która ze spokojem (z nadmiernie podejrzanym spokojem, pomyślał) przedstawiła mu gościa jako Radosława Klima. Mężczyzna wstał – był o jakieś piętnaście centymetrów wyższy od Crosettiego i uścisnął mu dłoń, ukłoniwszy się sztywno. Miał inteligentną twarz, o orlim profilu i cudzoziemskim charakterze, choć Crosetti nie potrafił określić, co w niej jest nieamerykańskiego. Wodniste niebieskie oczy spoglądały zza szkieł w okrągłej drucianej oprawce spod grzywy sztywnych srebrzystych włosów, które sterczały nad wysokim czołem jak grzebień na hełmie centuriona. Mniej więcej rówieśnik Mary Peg, może trochę starszy, miał na sobie workowaty rdzawy garnitur i ciemną koszulę bez krawata; garnitur był tani i wisiał na jego szczupłym ciele. Mimo to mężczyzna odznaczał się wojskową postawą, jakby tylko na chwilę zdjął nienagannie skrojony mundur.
Crosetti usiadł w fotelu, a matka podała mu kieliszek zmrożonej wódki, której widok obudził w nim nieznane dotąd, gwałtowne pragnienie: natychmiast musiał
ją wypić. Po pierwszym, sporym łyku spojrzał wyzywająco na Mary Peg, która wyjaśniła po prostu:
– Pan Klim jest przyjacielem Fanny. Poprosiłam go, żeby wpadł i rzucił okiem na twój szyfr. Bo chyba utknąłeś.
– Uhm – potwierdził.
– Tak odezwał się Klim. – Rzuciłem na to okiem, trochę przestudiowałem. Tak jak się domyśliłeś, to polialfabetyczny szyfr podstawieniowy. Prawdą jest też, że nie mamy do czynienia z prostym Vigenere'em. To oczywiście sprawa podstawowa.
Miał lekki akcent, który przypominał Crosettiemu Fanny, łagodny sposób bycia, a podejście do zagadnienia na tyle naukowe, aby przynajmniej częściowo stłumić jego początkową niechęć.
– Więc co to jest? – zapytał ostro Crosetti.
– Myślę, że to klucz zmienny odparł Klim. – Wzięty z jakiejś książki. Rozumiesz, na czym to polega? Klucz jest bardzo długi w zestawieniu z jawnym tekstem, a więc metoda Kasiskiego-Kerckhoffa na nic się tu nie przyda.
– Coś w rodzaju kodu książkowego?
– Nie, to nie to samo. Kod książkowy jest kodem. Tekst kodowy to, powiedz my, czternaście, siedem, sześć, a to oznacza, że trzeba zajrzeć do „World Almanach” albo czegoś podobnego i odszukać stronę czternastą, wers siódmy, szóste słowo. Albo jeśli chcesz, możesz posłużyć się literami, czwarta litera, dziesiąta litera i tak dalej. Klucz zmienny też posługuje się książkami, ale w tym wypadku tekst książki pełni rolę stałego klucza. Ale nie jest to tak bezpieczne, jak się ludziom wydaje.
– Dlaczego? Przecież to podobne do klucza jednorazowego.
Klim potrząsnął głową.
– Wcale nie. Klucz jednorazowy ma bardzo wysoką entropię, bo litery są generowane losowo. Innymi słowy, mając jedną literę swojego klucza, nie wiesz, która z dwudziestu sześciu pozostałych będzie następna. Natomiast przy kluczu zmiennym, który jest oparty na dowolnym angielskim tekście, zgadniesz bez trudu, jaka litera następuje, dajmy na to, po „Q”.
– „U”.
– Otóż to. Niska entropia, jak powiedziałem. Rozwiązujemy to w ten sposób, że zestawiamy prawdopodobny tekst jawny z tekstem zaszyfrowanym tak długo, aż znajdziemy coś zrozumiałego.
– A co pan ma na myśli, mówiąc „prawdopodobny tekst jawny”?
– Ach, słowa, które zawsze pojawiają się w tekście angielskim. The, and, this i tak dalej. Analizujemy tekst zaszyfrowany i przypuśćmy, że w jednym miejscu the po przepuszczeniu przez tableau daje nam ing lub shi. Jest to wskazówka, dzięki której odkrywamy więcej angielskich słów w kluczu. W końcu rozpoznajemy prawdziwe źródło zmiennego klucza. To znaczy książkę, z której klucz pochodzi, co oznacza złamanie całego szyfru. Nie jest to bardzo skomplikowane, ale potrzeba do tego komputera albo kilku zespołów inteligentnych pań.
Uśmiechnął się, pokazując małe, poplamione zęby, błysnęły mu okulary. Crosetti odniósł wrażenie, że Klim musiał kiedyś kierować pracą takich zespołów.
– Czy mój wystarczy? – zapytał Crosetti. – Mam na myśli komputer, nie zespół pań.
– Owszem, jeśli się go połączy z innymi, co da się zrobić. Jest na świecie kilku ludzi, którzy lubią łamać szyfry dla rozrywki; na pewno udostępnią swój sprzęt, kiedy go nie używają, na przykład późno w nocy, a gdzieś zawsze musi być późna noc. Mogę to załatwić, jeśli chcesz. Mamy też szczęście, że to szyfr z tysiąc sześćset dziesiątego roku.
– Dlaczego?
– Bo jest znacznie mniej drukowanych tekstów, których można było wtedy użyć jako źródła zmiennego klucza. Właściwie, biorąc pod uwagę to, co mówiła mi twoja matka na temat charakteru tych ludzi, zaryzykowałbym tezę, że tekstem tym jest prawie na pewno angielska wersja Biblii. No więc jak, zaczynamy?
– Teraz?
– Teraz. Masz coś przeciwko temu?
– Hm, jest trochę późno – zauważył Crosetti.
– Nie szkodzi. Mało sypiam.
– Zaproponowałam Radosławowi pokój Patty – powiedziała Mary Peg.
Crosetti dopił swoją wódkę, tłumiąc odruch wstrętu, i wstał.
– Wygląda na to, że o wszystko zadbałaś, mamo. Myślę, że się położę.
Rano obudził Crosettiego nie dzwonek budzika, lecz energiczne pukanie do drzwi, a następnie gwałtowne szarpnięcie za ramię. Spojrzał nieprzytomnie na matkę.
– Co się stało?
– Musisz to przeczytać. Potrząsnęła egzemplarzem „New York Timesa”, otwartym na stronie poświęconej przestępstwom, aferom i osobistościom życia publicznego.
W Hotelu Asystenckim Uniwersytetu Columbia
znaleziono zwłoki zamordowanego angielskiego profesora
Na widok nagłówka oprzytomniał błyskawicznie. Przetarł oczy i przeczytał artykuł, potem jeszcze raz. Informacja była zwięzła, policja zachowywała zwykłą powściągliwość, ale dziennikarz użył słowa tortury i to wystarczyło, by żołądek podjechał Crosettiemu do gardła.
– Zadzwoń do Patty – poprosił.
– Już to zrobiłam – odparła Mary Peg. – Zostawiłam wiadomość w poczcie głosowej. Patty oddzwoni. Co o tym myślisz?
– Nie wygląda to dobrze. Profesor znika zaraz po kupieniu ode mnie manuskryptu, wyjeżdża prawdopodobnie do Anglii na kilka miesięcy, potem wraca i ktoś go torturuje na śmierć. Może rękopis sztuki rzeczywiście istnieje, profesor odgadł, gdzie się znajduje, ktoś odkrywa, że on wie, i torturuje go, żeby to z niego wydobyć.
– Albercie, to nie jest kino! Takie rzeczy nie przytrafiają się angielskim profesorom w prawdziwym życiu.
– A więc dlaczego go torturowali i zabili? Chyba nie chodziło im o hasło w komputerze.
– Może to zemsta matki jakiegoś innego głuptasa, którego oszukał. Z tego, co wiemy o jego charakterze, można wnioskować, że mógł być zamieszany w mnóstwo takich brudnych szwindli.
– Mamo, wierz mi, kino nie kino, tak to właśnie wygląda. Chciałbym wstać.
Był to sygnał dla matki, żeby wyszła z jego pokoju, co też uczyniła.
Biorąc prysznic, Crosetti przyłapał się na tym, że jego myśli płyną znów ku Rolly i fabule fikcyjnego filmu oraz możliwości, że Carolyn mogłaby właściwie należeć do czarnych charakterów, jak Brigid O'Shaughnessy grana przez Mary Astor w Sokole maltańskim. Matka się myliła. Życie nie tylko było jak film; to z powodu filmów życie było takie, jakie było. Ludzie się z nich uczyli, jak się zachowywać, jak być mężczyzną, jak być kobietą, co jest zabawne, a co nie. Ci, którzy je kręcili, nie mieli o tym pojęcia, usiłowali tylko zarobić, ale tak to wyglądało.
Читать дальше