– Co robimy, szefie? – zapytał Omar.
Nie miałem pojęcia, ale rzucenie wyzwania Izzy'emu, nawet jeśli chodziło tylko o sfałszowany tekst, wydawało mi się teraz sprawą zasadniczą i po rewelacjach kilku ostatnich minut obmyśliłem błyskawicznie plan, który nie miał nic wspólnego z żadnym członkiem mojej rodziny.
– Na dach – powiedziałem.
Jedną z osobliwości tej części miasta jest to, że kiedy człowiek dostanie się na dach jakiegokolwiek domu, może przejść wzdłuż całej ulicy, przeskakując przez niskie murki, a potem zejść na chodnik po schodach ewakuacyjnych, których jest
mnóstwo przy tych pofabrycznych budynkach. Wiedzą o tym także włamywacze, więc włazy prowadzące na dach zaopatrzone są w alarmy, ale ponieważ jest to Nowy Jork, nikt nie zwraca na nic uwagi.
Pognaliśmy przez dachy i zeszliśmy na Varick Street, gdzie nie można nas było dostrzec z limuzyny ojca. Stąd łatwo dostałem się do garażu, gdzie stał lincoln. Już z samochodu zadzwoniłem do Mickeya Haasa.
– Żartujesz! – zawołał, gdy oznajmiłem mu, co mam. – Zapewniłem go, że to prawda, opowiedziałem mu też to i owo o ostatnich analizach kryptologicznych i o przygodach Carolyn i Alberta w Warwickshire.
– Chryste Panie! Mówisz, że odzyskałeś te wszystkie szpiegowskie listy?
– Tak, ale to długa historia.
– O Boże, aż mi się zakręciło w głowie! Jake, musisz natychmiast przyjechać na uczelnię. Nie mogę w to uwierzyć trzymasz autentyczny rękopis nieznanej sztuki Szekspira w swoich cholernych łapach!
– Mówiąc ściślej, na kolanach. Ale jest pewien szkopuł, Mickey. Pamiętasz tych gangsterów, o których rozmawialiśmy? Ścigają mnie, a szefem jednego z tych gangów jest mój ojciec.
– Przyjedź tu, Jake, naprawdę, wal prosto do mnie…
– Mickey, w ogóle nie słuchasz. Ci ludzie depczą mi po piętach i od razu się zorientują, że pewnie będę chciał pokazać ci manuskrypt, a wtedy zjawią się i zabiją nas obu. I zabiorą rękopis.
– Ale przecież to jest Hamilton Hall, biały dzień. Możemy po prostu wyjść i przekazać go do depozytu w…
– Człowieku, ty nic nie rozumiesz. Posłuchaj mnie! To bezwzględni ludzie, którzy dysponują prawie nieograniczonymi środkami. Bez wahania wybiją do nogi cały Hamilton Hall, żeby tylko dorwać ten rękopis.
– Chyba żartujesz…
– Wciąż to powtarzasz, ale mówię prawdę. Od teraz do chwili, w której ogłosisz istnienie tego manuskryptu i jego autentyczność, jesteśmy bezbronni wobec tych ludzi.
W każdym razie mówiłem coś w tym stylu. Pamiętam, że Mickey okropnie wrzeszczał do słuchawki, klął i darł się, bo nie mógł od razu zobaczyć tych papierów.
Był to niezły popis, o jaki bym go nigdy nie podejrzewał. Uważałem, że jeśli chodzi o nas dwóch, to raczej ja jestem aktorem. Przedstawiłem mu mój plan: skombinuję wóz z napędem na cztery koła i pojadę do jego wiejskiego domu nad jeziorem Henry. Byłem tam już nieraz, wiedziałem, jak dojechać i gdzie są schowane klucze. Po pewnym czasie, może za parę dni, on przyjedzie do mnie i rzuci okiem na cały materiał, na szpiegowskie listy w moim laptopie i na manuskrypt, i wyda opinię, a także pobierze próbkę atramentu i papieru do przetestowania w laboratorium. Kiedy już to zrobimy i rzecz okaże się autentykiem, pojedziemy do jakiegoś neutralnego miasta, może do Bostonu, i zwołamy konferencję prasową. Mickey się zgodził, jak zresztą przewidywałem. Zanim skończyliśmy rozmowę, kazałem mu przysiąc na Szekspira, że nie powie absolutnie nikomu, gdzie jestem i jakie mamy plany. Gdy tylko się rozłączyłem, zadzwoniłem do wypożyczalni samochodów na Broadwayu przy Waverly i zamówiłem cadillaca escalade, o którym już wspomniałem. Niespełna godzinę później mknąłem przez Henry Hudson swoim wygodnym podręcznym czołgiem.
No i teraz jestem tu, gdzie jestem. Pora chyba na podsumowanie, ale co mogłoby nim być? W odróżnieniu od Dicka Bracegirdle'a jestem nowoczesnym człowiekiem, a zatem dalszym niż on od prawdy moralnej. Wciąż odtwarzam sobie w pamięci rozmowę z ojcem. Czy to, co powiedział, mogło być prawdą? Kogo mógłbym o to zapytać? Nie swoje rodzeństwo. Miriam nie umiałaby mi powiedzieć prawdy, choćbym ją ugryzł w ten jej tyłek po liposukcji, a Paul… Paul, jak przypuszczam, uważa, że z racji swego zawodu ma obowiązek działania na rzecz prawdy, ale jest także w służbie Prawdy Wyższej, a tacy ludzie są często skłonni łgać jak psy, kiedy jej bronią. A jeśli myliłem się całkowicie co do swojej przeszłości? Jeśli jestem kimś w rodzaju fikcyjnej postaci, karmionej kłamstwami w interesie innych albo całkiem bezinteresownie, dla czystej, sadystycznej przyjemności? To, że byłem teraz sam, bezużyteczny w sensie społecznym, wzmagało jeszcze to poczucie nierzeczywistości, a może wręcz rodzącego się szaleństwa. Być może zaczną się halucynacje, czymkolwiek są. Choć wrażenie, że popada się w obłęd, świadczy prawdopodobnie o tym, że nic takiego nie ma miejsca. Jeśli człowiekowi naprawdę grozi szaleństwo, wszystko wydaje mu się niezwykle sensowne i logiczne.
Co jest zatem fundamentem rzeczywistości, kiedy człowiek zakłada fałszerstwo pamięci? Rozważając tę kwestię, musiałem pomyśleć o Amalie. O ile wiem, ona nigdy w życiu nie dopuściła się poważnego kłamstwa. To znaczy uważam, że potrafiłaby skłamać, gdyby chodziło o uratowanie kogoś, na przykład człowieka ukrywającego się przed gestapo, ale nie w innym wypadku. Okazuje się jednak, że jeśli konsekwentnie kogoś okłamujesz, to jest on niejako zmuszony wycofać się z funkcji tworzenia twojej rzeczywistości, jak ślimak chowający rogi, i wtedy poruszasz się po omacku w gęstej i mętnej mgle fikcji. Nie jest to z jego strony intencjonalne, to tylko pewien aspekt fizyczności moralnego kosmosu. I tak, błądząc w ten sposób, nie tworzę nic więcej, jak tylko dalszą fikcję. Jestem prawnikiem, a kimże jest prawnik, jeśli nie najemnikiem wynajętym po to, by tworzyć fikcyjne konstrukcje, które będą potem w sądzie konfrontowane przez sędziego lub ławę przysięgłych z inną fikcyjną konstrukcją, przedstawioną przez adwokata strony przeciwnej, i to oni zdecydują, który z tych fikcyjnych tworów bardziej przypomina fikcyjny obraz świata wytworzony w ich mózgach, i opowiedzą się po określonej stronie, by sprawiedliwości stało się zadość. A w życiu prywatnym nadal będę wymyślał ludzi, by mogli grać w niekończącej się powieści mojego życia. Na przykład Mirandę jako Idealną Partnerkę (a Bóg mi świadkiem, że wciąż o niej myślę, wciąż pożądam tego fantazmatu) i Mickeya Haasa jako Najlepszego Przyjaciela.
W połowie tego żałosnego bredzenia zadzwoniła siostra. Odbiór jest tu całkiem dobry, gdyż niedaleko znajduje się maszt, tak sprytnie pomalowany, że wygląda jak pień sosny. Oto jak załamał się plan. Ojciec ulokował ją razem z moimi dziećmi w jemu tylko znanym mieszkaniu i co zrobiła? Ano wybrała się stamtąd do swojego domu na Sutton Place, żeby wziąć trochę ciuchów i innych rzeczy, może botoksu, no i zabrała ze sobą dzieci, bo były już znudzone siedzeniem w jednym miejscu. Nie trzeba chyba mówić, że czekało tam na nią paru ludzi Szwanowa, którzy schwytali dzieci. Tym samym na wpół fikcyjne uprowadzenie zamieniło się w rzeczywiste. Wszystko to rozegrało się tego dnia wczesnym rankiem; po paru godzinach kobieta, która u niej sprząta, znalazła ją związaną. Moja siostra nie jest naprawdę taka głupia, ale lubi sprawiać takie wrażenie.
Nie spodziewałem się podobnego obrotu sprawy. Ale byłem i jestem nadal pewien, że natychmiast pojawią się różni uczestnicy afery „Bracegirdle”. Przybędzie Mickey, by sfinalizować ostatni etap swojego cudownego szachrajstwa, ale nie przybędzie sam. Próbuję dla porządku przypomnieć sobie, kiedy po raz pierwszy zrozumiałem, że to właśnie Mickey był owym tertium quid, o którym rozmawialiśmy, łącznikiem pomiędzy Bulstrode'em i Szwanowem. Pamięć scala ułamki informacji w swoim własnym rytmie i nagle następuje objawienie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego od razu tego nie dostrzegłem. Któż inny miałby to być? Może zorientowałem się wtedy, kiedy Oliver March opowiedział nam o tym, jak Mickey potraktował biednego Bulstrode'a, albo wtedy, kiedy się dowiedziałem, że Szwanow jest lichwiarzem i dorobił się na krachu, pożyczając pieniądze bogatym dupkom, którzy nagle stali się niewypłacalni. Czyż. Mickey nie był takim bogatym dupkiem z problemami finansowymi? I czy nie wyobrażałem sobie naiwnie, że jego żony – Mickey zawsze wszczynał awantury ze swoimi żonami – powstrzymały się przed użyciem w małżeńskich kłótniach tej swoistej broni nuklearnej, jaką było wyznanie, że pieprzyłem je wszystkie? I że nie znienawidził mnie z tego powodu i nie zaplanował jakiejś straszliwej zemsty? Dlaczego o tym wszystkim nie pomyślałem? Bo sobie oczywiście uroiłem, że Mickey jest moim Najlepszym Przyjacielem. Powiernikiem.
Читать дальше