David odchrząknął.
– A skąd się tu wziął czołg? – zapytał. – Zupełnie tu nie pasuje.
Staruszek uśmiechnął się szeroko, odsłaniając różowe dziąsła i zniszczone zęby.
– Może tak samo jak ty, chłopcze – odparł. – Ty też tu nie pasujesz.
Roland odwrócił Scyllę w stronę lasu, trzymając się j jak najdalej od staruszka. Scylla była bardzo dzielnym koniem i zawahała się tylko przez chwilę, zanim spełniła polecenie swego pana.
Zapach krwi i rozkładu nasilał się. Przez nimi wyrósł zagajnik połamanych drzew i David wiedział, że tam właśnie kryje się źródło smrodu. Roland kazał mu zsiąść z konia, a potem przytulić się plecami do drzewa i nie spuszczać z oka staruszka, który nadal siedział na murze i przyglądał im się przez ramię.
David wiedział, że Roland nie chce, by zobaczył, co kryje się w krzakach. Nie mógł jednak oprzeć się pragnieniu, by spojrzeć, gdy żołnierz rozchylił krzaki i wszedł do zagajnika. Dostrzegł w przelocie ciała zwisające z drzew, a w zasadzie to, co z nich zostało, czyli zakrwawione kości. Szybko odwrócił wzrok…
I uświadomił sobie, że patrzy prosto w oczy staruszka. David nie miał pojęcia, jakim cudem przeniósł się tak szybko i tak cicho, ale stał tak blisko niego, że czuł zapach jego i oddechu. Pachniał kwaśnymi jagodami. David mocniej zacisnął dłoń na mieczu, lecz staruszek nawet nie mrugnął.
– Jesteś bardzo daleko od domu, chłopcze – powiedział.
Podniósł rękę i dotknął palcami pasma jego włosów. David z furią potrząsnął głową i odepchnął go. Zupełnie jakby odpychał ścianę. Staruszek wyglądał na kruchego, lecz był dużo silniejszy od Davida.
– Nadal słyszysz głos matki? – zapytał.
Przyłożył dłoń do ucha, jakby próbował usłyszeć głos unoszący się w powietrzu. – David – zaśpiewał wysokim głosem.
– Och, David.
– Przestań! – zawołał David. – Przestań natychmiast.
– Bo co mi zrobisz? – spytał staruszek. – Jesteś tylko małym chłopcem, daleko, daleko od domu, który płacze za zmarłą matką. Co możesz zrobić?
– Zranię cię – odparł David. – Mówię serio.
Staruszek splunął na ziemię. Trawa w tym miejscu zasyczała. Plama śliny rozrosła się, tworząc spienioną kałużę.
W kałuży David zobaczył ojca, Rose i małego Georgiego. Wszyscy się śmiali, nawet Georgie. Ojciec podrzucał go wysoko do góry, jak kiedyś Davida.
– Wcale za tobą nie tęsknią – powiedział staruszek.
– Nic a nic. Cieszą się, że zniknąłeś. Przez ciebie ojciec czuł się winny, bo stale przypominałeś mu matkę, ale teraz ma nową rodzinę i nie musi się już przejmować ani tobą, ani twoimi uczuciami. Zapomniał już o tobie, jak zapomniał o twojej matce.
Wizja w kałuży zmieniła się. David zobaczył teraz sypialnię, którą ojciec dzielił z Rose. Stali oboje przy łóżku i całowali się. Potem położyli się na łóżku. David odwrócił wzrok. Piekła go twarz i poczuł, jak wzbiera w nim wielki gniew. Nie chciał w to wierzyć, a jednak widział dowody w kałuży spienionej śliny, która spłynęła z ust obrzydliwego staruszka.
– Widzisz – powiedział. – Nie masz już do czego wracać.
Roześmiał się, a David uderzył go mieczem. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to zrobił. Był tylko wściekły i smutny. Nigdy nie czuł się tak zdradzony. Teraz czuł się tak, jakby nad jego ciałem panowało coś, co wymykało się działaniu jego woli. Ramię podniosło się samo i cięło staruszka, rozdzierając brązową szatę i rysując czerwoną pręgę na skórze.
Staruszek odskoczył. Przyłożył palce do rany na piersi. Zaczerwieniły się. Jego twarz zaczęła się zmieniać. Wyciągnęła się i przybrała kształt półksiężyca, a broda zakrzywiła się tak mocno, że niemal dotykała grzbietu zakrzywionego nosa. Z czaszki wyrosły kępy splątanych czarnych włosów. Odrzucił szatę i David zobaczył zielono-złoty strój, przewiązany bogato zdobionym złotym pasem i złoty sztylet wygięty jak ciało węża. Materiał ubrania był rozdarty w miejscu, w którym David ciął mieczem. Na koniec w dłoni mężczyzny pojawił się płaski czarny dysk. Kiedy go podrzucił, przybrał kształt zakrzywionego kapelusza, który mężczyzna włożył na głowę.
– To ty – powiedział David. – Ty byłeś w moim pokoju.
Garbus syknął na Davida, a sztylet przy jego boku zaczął się wić i wykręcać, jakby był prawdziwym wężem. Twarz Garbusa wykrzywiła złość i ból.
– Chodziłem w twoich snach – powiedział. – Znam wszystkie twoje myśli, twoje uczucia, obawy. Wiem, jaki z ciebie paskudny, zazdrosny, pełen nienawiści dzieciak. Ale mimo wszystko miałem zamiar ci pomóc. Chciałem ci pomóc odnaleźć matkę, jednak ty mnie zraniłeś. Och, co za straszne z ciebie chłopaczysko. Mogę sprawić, byś tego pożałował, pożałował, że w ogóle się narodziłeś… – Ton jego głosu zmienił się nagle. Stał się cichy i rozsądny, co jeszcze bardziej przeraziło Davida. – Ale nie zrobię tego, bo jeszcze mnie nie potrzebujesz. Mogę cię zabrać do osoby, której szukasz, i sprowadzić was razem do domu. Tylko ja potrafię tego dokonać. W zamian poproszę o jedną tylko rzecz, tak malutką, że nawet za nią nie zatęsknisz…
Nie dokończył jednak, bo przerwał mu odgłos powracającego Rolanda. Garbus pogroził Davidowi palcem.
– Niebawem znów porozmawiamy i może wtedy trochę lepiej okażesz mi swoją wdzięczność.
Garbus zaczął wirować tak szybko, że wywiercił w ziemi dziurę i zniknął, pozostawiając tylko brązową szatę. Kałuża śliny wsiąkła w ziemię i nie widać już było obrazów ze świata Davida.
David razem z Rolandem zajrzeli do ciemnej dziury pozostawionej przez Garbusa.
– Kto lub co to było? – zapytał Roland.
– Przebrał się za staruszka – wyjaśnił David. – Powiedział mi, że może mi pomóc wrócić do domu. Tylko on może to zrobić. Myślę, że to o nim opowiadał mi Leśniczy. Nazwał go oszustem.
Roland dostrzegł krew kapiącą z ostrza miecza Davida.
– Raniłeś go?
– Byłem zły – wyjaśnił David. – Nie mogłem się powstrzymać.
Roland zerwał duży liść z krzaka i wytarł nim ostrze.
– Musisz się nauczyć panować nad impulsami – powiedział. – Miecz pragnie, by go użyć. Chce poczuć krew. Dlatego został wykuty, nie ma innego celu. Jeśli nie będziesz nad nim panował, on zapanuje nad tobą.
Oddał Davidowi miecz.
– Kiedy następnym razem zobaczysz tego człowieka, nie rań go, lecz zabij – powiedział. – Bez względu na to co mówi, nie życzy ci nic dobrego.
Podeszli razem do miejsca, w którym Scylla skubała trawę.
– Co tam widziałeś? – zapytał David.
– Mniej więcej to samo co ty – odparł Roland. Pokręcił głową lekko rozdrażniony nieposłuszeństwem Davida. – To coś, co zabiło tych ludzi, odarło ich kości z mięsa i zostawiło na drzewach. Cały las, jak okiem sięgnąć, jest pełen ciał. Ziemia jest nadal przesiąknięta krwią. Zanim umarli, zranili jednak tę Bestię. Na ziemi widać ślad jakiejś czarnej, paskudnej substancji, w której stopiły się końce ich włóczni i mieczy. Jeśli to coś można zranić, to można też zabić, ale to przekracza siły jednego żołnierza i chłopca. To nie nasza sprawa. Ruszamy dalej.
– Ale… – zaczął David. Nie był pewny, co chce powiedzieć. W historiach było inaczej. Żołnierze i rycerze zabijali smoki i potwory. Nie bali się i nie uciekali przed groźbą śmierci.
Roland siedział już na grzbiecie Scylli. Wyciągnął rękę, czekając, by David ją chwycił.
Читать дальше