Kompromis uratował kraj od najgorszego: od egzekucji i masowych wywózek na Sybir, których wszyscy się bali. Ale jedna rzecz stała się jasna: Czechy będą musiały ukorzyć się przed zdobywcą: już zawsze będą się jąkać i z trudem chwytać oddech jak Aleksander Dubczek. Święto się skończyło. Nadszedł powszedni dzień poniżenia.
Wszystko to mówiła Teresa Tomaszowi, a on wiedział, że ma rację, ale że pod tą racją kryje się inna, bardziej podstawowa przyczyna, dla której Teresa chce wyjechać z Pragi: jest nieszczęśliwa.
Najpiękniejsze dni swego życia przeżyła fotografując na praskich ulicach rosyjskich żołnierzy i igrając z niebezpieczeństwem. To był jedyny okres, w którym telewizyjny serial jej snów przerwał się i jej noce były szczęśliwe. Rosjanie przynieśli jej na czołgach spokój wewnętrzny. Teraz, kiedy święto minęło, znów boi się nocy i pragnie przed nimi uciec. Dowiedziała się, że istnieją okoliczności, w których może czuć się silna i spokojna i pragnie teraz pojechać w świat w nadziei, że je gdzieś odnajdzie.
– A czy ci nie przeszkadza – spytał Tomasz – że Sabina również wyemigrowała do Szwajcarii?
– Genewa to nie Zurych – odpowiedziała Teresa. – Na pewne będzie mi tam przeszkadzać mniej niż w Pradze.
Człowiek, który pragnie opuścić miejsce, w którym żyje, nie jest szczęśliwy. Dlatego Tomasz przyjął pragnienie emigracji Teresy jak winny przyjmuje wyrok. Podporządkował mu się. i pewnego dnia znaleźli się wraz z Teresą i Kareninem w Szwajcarii.
Kupił łóżko do pustego mieszkania (na inne meble nie mieli na razie pieniędzy) i rzucił się do pracy z wściekłą zaciętością człowieka, który zaczyna po czterdziestce nowe życie.
Kilkakrotnie dzwonił do Sabiny do Genewy. Miała szczęście, że wernisaż jej wystawy odbył się na tydzień przed rosyjską inwazją: szwajcarscy miłośnicy sztuki dali się porwać fali sympatii dla małego kraju i wykupili wszystkie jej obrazy.
– Dzięki Ruskim stałam się bogata – śmiała się przez telefon i zapraszała Tomasza do swojej nowej pracowni, która ponoć nie różni się zbytnio od tej, którą Tomasz znał w Pradze.
Chętnie by ją odwiedził, ale nie znalazł żadnej wymówki, która by mogła Teresie wytłumaczyć jego wyjazd. Sabina przyjechała więc do Zurychu. Zatrzymała się w hotelu. Tomasz przyszedł do niej po pracy, zadzwonił z recepcji, a potem wszedł na górę. Otworzyła mu. stojąc przed nim na swych pięknych, wysokich nogach, rozebrana, tylko w biustonoszu i majtkach. Na głowie miała czarny melonik. Patrzyła na niego długo bez ruchu i nic nie mówiła. Tomasz milczał. Potem uświadomił sobie nagle, że jest wzruszony. Zdjął z jej głowy melonik i położył go na szafce koło łóżka. Potem kochali się nie przemówiwszy do siebie ani słowa.
Kiedy odchodził z hotelu do swego szwajcarskiego mieszkania (w którym już dawno stały stół, krzesła, fotele, leżał dywan), powtarzał sobie z radością, że niesie ze sobą swój sposób życia jak żółw nosi swój dom.
Ale właśnie dlatego, że niósł swój sposób życia zawsze ze sobą, Teresa miała ciągle takie same sny.
Byli już w Zurychu od sześciu czy siedmiu miesięcy, kiedy wróciwszy do domu późnym wieczorem znalazł na stole list. Oznajmiała mu, że wraca do Pragi. Wraca dlatego, że nie ma siły żyć za granicą. Wie, że powinna tu być dla Tomasza oparciem i wie również, że tego nie potrafi. Myślała naiwnie, że zagranica ją odmieni.
Wierzyła, że po tym, co przeżyła w dniach inwazji, nie będzie już nigdy małostkowa, że stanie się dorosła, mądra i silna, ale przeceniła samą siebie. Jest dla niego ciężarem, a nie chce nim być. Postanowiła wyciągnąć z tego wnioski, zanim będzie za późno. Przeprasza go, że zabrała z sobą Karenina.
Połknął mocne proszki nasenne, mimo to usnął dopiero nad ranem. Na szczęście była sobota i mógł zostać w domu. Sto razy rozważał całą sytuację wte i wewte. Granice między Czechami a resztą świata nie są już otwarte jak w czasach, kiedy wyjechali. Nie przywoła Teresy z powrotem za pomocą żadnych telefonów i telegramów. Urzędy już jej nie wypuszczą za granicę. Jej odjazd jest niewiarygodnie ostateczny.
Świadomość, że jest zupełnie bezradny, podziałała na niego jak uderzenie pałką w głowę, ale jednocześnie go uspokoiła. Nikł go nie zmuszał, żeby się na cokolwiek decydował. Nie musiał gapić się na mury przeciwległych kamienic i pytać siebie, czy chce, czy też nie chce z nią żyć. Teresa o wszystkim zadecydowała sama.
Poszedł na obiad do restauracji. Było mu smutno, ale w trakcie jedzenia początkowe uczucie rozpaczy jakby się zmęczyło, osłabło, aż przeszło w melancholię. Patrzył wstecz na lata. które z nią przeżył i wydawało mu się, że ich historia nie mogła zamknąć się lepiej, niż się zamknęła. Gdyby ktoś tę historię wymyślił, musiałby ją zakończyć w taki właśnie sposób:
Teresa przyszła do niego pewnego dnia, mimo że jej nie zapraszał. Pewnego dnia w taki sam sposób odeszła. Przyjechała z jedną, ciężką walizką. I z jedną ciężką walizką odjechała.
Zapłacił, wyszedł z restauracji i przechadzał się po ulicach pełen coraz piękniejszej melancholii. Miał za sobą siedem lat życia z Teresą i stwierdzał teraz, że te lata były piękniejsze we wspomnieniu niż wtedy, kiedy je przeżywał.
Miłość między nim a Teresą była piękna, ale męcząca: musiał ciągle coś ukrywać, maskować, udawać, naprawiać, utrzymywać ją w dobrym humorze, pieścić, udowadniać nieustannie swe uczucie, być oskarżanym przez jej zazdrość, jej cierpienie, jej sny, czuć się winnym, usprawiedliwiać się i przepraszać. Ten wysiłek teraz zniknął, a piękno zostało. Sobota chyliła się ku wieczorowi, przechadzał się sam po Zurychu i wdychał zapach wolności. Za rogiem każdej ulicy kryła się przygoda. Przyszłość znów stała się tajemnicą, znów przywrócono mu życie kawalera, o którym kiedyś myślał, że jest mu pisane i że tylko tak żyjąc może być naprawdę sobą.
Już od siedmiu lat żył przywiązany do niej. Jej oczy śledziły każdy jego krok. Było to tak, jak gdyby przywiązano mu do nóg żelazne kule. Teraz jego krok stał się o wiele lżejszy. Niemalże unosił się. Znalazł się nieoczekiwanie na magicznym biegunie Parmenidesa: smakował słodką lekkość bytu.
(Czy miał ochotę zadzwonić do Sabiny do Genewy? Wpaść do którejś z kobiet, z którymi zaznajomił się przez te miesiące w Zurychu? Nie, nie miał na to najmniejszej ochoty. Przeczuwał, że gdyby spotkał się z którąkolwiek z nich, wspomnienie Teresy stałoby się natychmiast nieznośnie bolesne.)
To przedziwne melancholijne oczarowanie trwało do niedzieli wieczór. W poniedziałek wszystko się zmieniło. Teresa wtargnęła w jego myśli: czuł, co przeżywała, kiedy pisała do niego pożegnalny list, czuł, jak trzęsły się jej ręce; widział ją, jak dźwiga ciężką walizkę w jednej ręce, drugą ciągnąc na smyczy Karenina; wyobrażał sobie, jak otwiera drzwi ich praskiego mieszkania i czuł w sercu sieroctwo samotności, która wionęła jej w twarz, kiedy przestąpiła próg.
W ciągu tych dwóch dni pięknej melancholii jego współczucie odpoczywało. Współczucie spało, jak górnik odsypia niedzielę po tygodniu ciężkiego fedrunku, by móc w poniedziałek znów zjechać na dół.
Tomasz badał pacjenta i zamiast niego widział Teresę. Karcił się w duchu: nie myśl o niej! nie myśl o niej! Mówił sobie: właśnie dlatego, że jestem chory na współczucie, dobrze się stało, że odjechała i że już jej nie zobaczę. Muszę uwolnić się nie od niej, ale od swego współczucia, od tej choroby, której przedtem nie znałem, a której wirusem ona mnie zaraziła!
Читать дальше