System ten pozwolił Tomaszowi nie zrywać ze starymi kochankami i jednocześnie posiadać większą ilość krótkotrwałych miłostek. Nie zawsze bywał rozumiany. Ze wszystkich przyjaciółek najlepiej rozumiała go Sabina. Była malarką. Mówiła: „Lubię cię, ponieważ jesteś absolutnym przeciwieństwem kiczu. W królestwie kiczu byłbyś monstrum. Nie istnieje żaden scenariusz amerykańskiego albo radzieckiego filmu, w którym mógłbyś wystąpić inaczej niż jako odstraszający przykład”. Do niej zwrócił się o pomoc, kiedy starał się załatwić Teresie jakąś pracę w Pradze. Zgodnie z regułami erotycznej przyjaźni obiecała mu, że zrobi, co będzie w jej mocy i rzeczywiście wkrótce wyszukała posadę w laboratorium fotograficznym tygodnika ilustrowanego. Zajęcie to nie wymagało wielkich kwalifikacji, ale jednak awansowało Teresę ze statusu kelnerki do cechu pracowników prasy. Sama zaprowadziła Teresę do redakcji. Tomasz powiedział sobie w tym momencie, że nigdy w życiu nie miał lepszej przyjaciółki od Sabiny.
Niepisana umowa erotycznej przyjaźni zakładała, że Tomasz wykluczy ze swego życia miłość. Gdyby naruszył ten warunek, reszta jego kochanek znalazłaby się w sytuacji drugoplanowej i mogłaby się zbuntować.
Dlatego wynajął dla Teresy pokój, do którego musiała odnieść swą ciężką walizę. Chciał czuwać nad nią, cieszyć się jej obecnością, ochraniać ją. ale nie odczuwał żadnej potrzeby, by zmieniać swój tryb życia. Dlatego nie chciał, żeby wiedziano, że Teresa u niego sypia. Wspólny sen był czymś w rodzaju corpus delicti miłości.
Z innymi kobietami nigdy nie dzielił snu. Kiedy był z wizytą u nich, sprawa była prosta – mógł odejść, kiedy chciał. Trudniej bywało, kiedy one przychodziły do niego i musiał im wyjaśniać, że po północy odwiezie je do domu, ponieważ ma problemy z bezsennością i nie jest w stanie usnąć w bezpośredniej bliskości innego człowieka. Nie było to dalekie od prawdy, ale główny powód był gorszy i nie miał odwagi nikomu się z niego zwierzyć: po stosunku miłosnym odczuwał nieprzezwyciężalne pragnienie samotności; nie znosił budzić się w środku nocy przy boku obcej istoty; czuł wstręt do wspólnego wstawania rano; nie życzył sobie, by ktoś słyszał jak myje zęby w łazience; rytuał śniadania we dwoje go nie pociągał.
Dlatego tak go zaskoczyło, kiedy przebudził się, a Teresa mocno ściskała jego rękę. Przyglądał jej się i nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało. Przypominał sobie minione godziny i wydawało mu się, że płynie od nich zapach jakiegoś nieznanego szczęścia. Od tego czasu oboje z radością oczekiwali wspólnego snu. Można by prawie powiedzieć, że celem ich kochania się nie była rozkosz, ale sen, który po niej przychodził. Szczególnie ona nie mogła spać bez niego. Kiedy zostawała czasem sama w swym wynajętym pokoju (który stawał się coraz bardziej czystym alibi), nie mogła usnąć przez całą noc. W jego objęciach usypiała natychmiast, nawet gdy była bardzo zdenerwowana. Opowiadał jej szeptem bajki, które dla niej wymyślał, jakieś nonsensy, powtarzał kojące lub zabawne słowa. Te słowa przemieniały się w niej w mgliste wizje, które prowadziły ją w pierwszy sen. Panował całkowicie nad jej snem: usypiała dokładnie w tej sekundzie, którą wybrał. Kiedy spali, trzymała go jak pierwszej nocy: mocno ściskała jego przegub, jego palec, jego kostkę. Jeśli chciał się uwolnić, nie budząc jej, musiał uciekać się do wybiegów. Oswobadzał palec (przegub, kostkę) co zawsze na pół ją budziło, bo nawet przez sen dobrze go pilnowała. Uspokajała się, kiedy wsuwał jej do ręki zamiast swej dłoni jakiś przedmiot (zwiniętą piżamę, pantofel, książkę), który potem mocno ściskała, jakby to była część jego ciała.
Pewnego razu, kiedy już prawie ją uśpił – znajdowała się w pierwszym przedsionku snu, tak że była jeszcze w stanie odpowiadać na jego pytania – powiedział do niej:
– Tak. A teraz odejdę.
– Dokąd? – spytała.
– Daleko – odpowiedział surowym głosem.
– Idę z tobą! – krzyknęła i podniosła się na łóżku.
– Nie. Nie możesz. Odchodzę na zawsze – powiedział i wyszedł do przedpokoju.
Wstała z przymkniętymi oczyma i szła za nim. Miała na sobie krótką koszulkę, pod którą była naga. Jej twarz była nieruchoma, bez wyrazu, ale ruchy energiczne. Wyszedł z przedpokoju na klatkę schodową i zamknął przed nią drzwi. Otworzyła je gwałtownie i szła za nim, przekonana we śnie, że chce od niej odejść na zawsze i że musi go zatrzymać. Zszedł po schodach pół piętra i tam na nią czekał. Zeszła do niego, chwyciła go za rękę i zaprowadziła z powrotem do łóżka.
Tomasz powiedział sobie: kochać się z kobietą i spać z nią to dwie namiętności nie tylko różne, ale prawie przeciwstawne. Miłość nie wyraża się w pragnieniu spółkowania (to pragnienie dotyczy przecież niezliczonej ilości kobiet), ale w pragnieniu wspólnego snu (to pragnienie dotyczy tylko jednej, jedynej kobiety).
W środku nocy zaczęła jęczeć przez sen. Tomasz zbudził ją, ale kiedy zobaczyła jego twarz, powiedziała z nienawiścią: „Idź sobie! Idź sobie!” Potem opowiedziała mu, co jej się śniło. Byli gdzieś razem z Sabiną. Znaleźli się w wielkim pokoju. Pośrodku stało łóżko, jak podium w teatrze. Tomasz kazał jej stanąć w kącie i potem na jej oczach kochał się z Sabiną. Widok ten sprawiał jej cierpienie, którego nie była w stanie wytrzymać. Chciała zagłuszyć ból duszy przy pomocy bólu fizycznego i wbijała sobie igły pod paznokcie. „To tak strasznie bolało” – mówiła i zwierała dłonie w pięści, jakby były naprawdę poranione.
Objął ją, a ona powoli (długo jeszcze drżała) usypiała w jego ramionach.
Kiedy następnego dnia myślał o tym śnie, coś mu się przypomniało. Otworzył szufladę biurka i wyjął z niej paczuszkę listów od Sabiny. Szybko znalazł właściwe miejsce: „Chciałabym się kochać z tobą w mojej pracowni, jak gdyby to była scena. Wokoło staliby ludzie i nie mogliby się zbliżyć ani o krok. Ale nie mogliby spuścić z nas wzroku…”
Najgorsze było to, że na liście była data. Pochodził z niedawnych czasów, kiedy Teresa mieszkała już u Tomasza.
– Grzebałaś w moich listach! – zaatakował ją. Nie zaprzeczyła i powiedziała:
– Więc mnie wyrzuć!
Ale nie wyrzucił jej. Widział ją, jak stoi przyklejona do ściany pracowni Sabiny i wbija sobie igły pod paznokcie. Wziął w swą dłoń jej palce, gładził je, przykładał do ust i całował, jakby były na nich jeszcze ślady krwi.
Od tego momentu wszystko się przeciw niemu sprzysięgło. Prawie każdego dnia dowiadywała się jakiegoś nowego szczegółu o jego tajnym życiu miłosnym.
Z początku wszystkiego się wypierał. Ale kiedy dowody były zbyt oczywiste, zaczynał argumentować, że jego poligamiczne życie miłosne nie pozostaje w żadnej sprzeczności z miłością do niej. Nie był konsekwentny: chwilami wypierał się swych zdrad, chwilami je usprawiedliwiał.
Któregoś razu dzwonił do pewnej kobiety, żeby umówić się z nią na schadzkę. Kończąc rozmowę, usłyszał z sąsiedniego pokoju dziwny dźwięk, jak gdyby ktoś głośno szczękał zębami.
Przypadek sprawił, że przyszła do niego, a on o tym nie wiedział.
Trzymała w ręce buteleczkę ze środkiem uspokajającym, wlewała go sobie w usta, trzęsła jej się ręka i szkło uderzało o zęby.
Rzucił się ku niej, jakby ratował ją przed utonięciem. Buteleczka z walerianą upadła na ziemię i rozlała się na dywan. Broniła się, chciała mu się wyrwać, a on trzymał ją przez kwadrans jak w kaftanie bezpieczeństwa, dopóki jej nie uspokoił.
Читать дальше