To, co niespodziewanie spotkała w tym kościele, to nie był Bóg, ile piękno. Wiedziała przy tym dobrze, że ten kościół i te litanie nie były piękne same w sobie, ale właśnie w połączeniu z placem budowy, na którym spędzała dni wśród wrzasku pieśni. Msza była piękna, bowiem pojawiła się przed nią nagle i tajemnie jak zdradzony świat.
Od tego czasu wiedziała, że piękno jest zdradzonym światem. Możemy się z nim spotkać tylko w miejscach, w których prześladowcy przez pomyłkę o nim wspomnieli. Piękno jest ukryte za kulisami pierwszomajowego pochodu. Jeśli chcemy je odnaleźć, musimy rozerwać płótno dekoracji.
– Po raz pierwszy fascynuje mnie jakiś kościół – powiedział Franz. Tego zachwytu nie budził w nim protestantyzm ani asceza. Było to coś innego, coś bardzo osobistego, o czym nie ośmielał się Sabinie mówić. Zdawało się, że słyszy głos, który go namawia, aby wziął w ręce miotłę Herkulesa i wymiótł ze swego życia wernisaże Marie-Gaude, śpiewaków Marie-Anne, kongresy i sympozja, zbyteczne przemówienia i zbyteczne słowa. Wielka pusta przestrzeń amsterdamskiego kościoła wydawała mu się obrazem jego własnego oswobodzenia.
Siła
W łóżku jednego z tych wielu hoteli, w których się kochali, Sabina bawiła się rękami Franza.
– To niewiarygodne – powiedziała – jakie ty masz muskuły. Franza ta pochwała ucieszyła. Wstał z łóżka, chwycił ciężkie dębowe krzesło za nogę i pomału podniósł do góry.
– Nie musisz się niczego obawiać – powiedział. – Ochronię cię w każdej sytuacji. Uprawiałem kiedyś wyczynowo judo.
Udało mu się wyprostować rękę z ciężkim krzesłem nad głową i Sabina powiedziała:
– To takie przyjemne, widzieć jak jesteś silny.
W głębi duszy dodała: Franz jest silny, ale jego siła jest czysto zewnętrzna. Wobec ludzi, z którymi żyje, których kocha, jest słaby. Słabość Franza nazywa się dobrocią. Franz nigdy nie narzuciłby niczego Sabinie. Nie rozkazałby jej, jak kiedyś Tomasz, żeby położyła na podłodze lustro i chodziła po nim naga. Nie dlatego, że nie jest na to dość zmysłowy, ale brak mu siły, by rozkazywać. Są rzeczy, które można przeprowadzić tylko gwałtem. Miłość cielesna nie jest możliwa bez gwałtu.
Sabina przyglądała się Franzowi przechadzającemu się po pokoju z krzesłem uniesionym do góry, wydawało jej się to groteskowe i wypełnił ją dziwny smutek.
Franz opuścił krzesło i usiadł na nim twarzą do Sabiny.
– Nie mówię, że nie jest przyjemnie być silnym – powiedział. -Ale po co mi w Genewie takie muskuły? Noszę je jak ornament. Jak pawie pióra. Nigdy w życiu się z nikim nie biłem.
Sabina ciągnęła swoje melancholijne rozmyślania: a gdyby miała mężczyznę, który jej rozkazuje? Który chciałby nad nią panować? Jak długo by z nim wytrzymała? Nawet nie pięć minut! Z czego wynika, że nie pasuje do niej żaden mężczyzna. Ani silny, ani słaby.
Powiedziała:
– A czemu nigdy nie używasz siły w stosunku do mnie?
– Ponieważ kochać to znaczy wyrzec się siły – odpowiedział cicho Franz.
Sabina uświadomiła sobie dwie rzeczy: po pierwsze, że to zdanie jest piękne i prawdziwe. Po drugie, że przez to zdanie Franz dyskwalifikuje się w jej życiu erotycznym.
Żyć w prawdzie
To jest sformułowanie, którego Kafka użył albo w swym dzienniku, albo w którymś z listów. Franz już nie pamięta, gdzie. To sformułowanie go zafrapowało. Co to znaczy żyć w prawdzie? Definicja negatywna jest łatwa: znaczy to nie kłaniać, niczego nie ukrywać, niczego nie przemilczać. Od czasu, kiedy poznał Sabinę, Franz żyje w kłamstwie. Opowiada żonie o kongresach w Amsterdamie, o wykładach w Madrycie, które nigdy się nie odbyły i boi się chodzić z Sabiną po genewskiej ulicy. Kłamstwo i ukrywanie się bawi go właśnie dlatego, że nigdy dotąd tego nie robił. Jest przyjemnie podniecony, jak prymus, który zdecydował się raz w życiu pójść na wagary.
Dla Sabiny życie w prawdzie, nieokłamywanie siebie ani innych jest możliwe tylko pod warunkiem, że żylibyśmy bez publiczności. W chwili, kiedy ktoś obserwuje nasze zachowanie, chcąc nie chcąc dostosowujemy się do wzroku, który na nas patrzy i nic z tego, co robimy nie jest już prawdą. Obecność publiczności, myśl o publiczności oznacza życie w kłamstwie. Sabina pogardzała literaturą, w której ludzie opowiadają o sobie i o swych przyjaciołach wszystkie intymności. Człowiek, który traci swą intymność, traci wszystko – myśli Sabina. A człowiek, który się jej pozbywa dobrowolnie, jest potworem. Dlatego Sabina bynajmniej nie cierpi z powodu faktu, że musi ukrywać swą miłość. Przeciwnie, tylko tak może „żyć w prawdzie”.
Inaczej Franz. Jest przekonany, że podział życia na sferę prywatną i publiczną jest źródłem wszelkiego kłamstwa: człowiek jest kim innym prywatnie, a kim innym publicznie. „Życie w prawdzie” oznacza dla Franza przełamanie bariery pomiędzy prywatnym a publicznym. Chętnie cytuje zdanie Andre Bretona o tym, że chciałby żyć w „szklanym domu”, w którym nic nie jest tajemnicą i do którego może zajrzeć.
Kiedy usłyszał, jak jego żona mówi do Sabiny: „ten naszyjnik jest brzydki!”, zrozumiał, że nie może dłużej żyć w kłamstwie. W tym momencie powinien był bowiem stanąć po stronie Sabiny. Nie zrobił tego dlatego, że obawiał się zdradzić tajemnicę ich miłości.
Znów przypomniał sobie ogromną przestrzeń starego kościoła w Amsterdamie i znów poczuł w sobie szczególny, niezrozumiały zachwyt, który w nim budziła jego pustka.
Nazajutrz po koktajlu miał pojechać na dwa dni z Sabiną do Rzymu. W duchu słyszał wciąż zdanie: „ten naszyjnik jest brzydki!” i widział swą żonę w zupełnie innym świetle niż przez całe życie. Jej hałaśliwa, na wszystko odporna i porywcza agresywność zdjęła mu z ramion brzemię łagodności, które niósł dobrowolnie przez całe dwadzieścia trzy lata małżeństwa.
Pakował neseser, kiedy Marie-Claude weszła do pokoju; opowiadała mu o wczorajszych gościach, energicznie chwaliła niektóre poglądy, które słyszała, pogardliwie negowała inne.
Franz popatrzył na nią przeciągle, a potem powiedział:
– W Rzymie nie odbywa się żadna konferencja. Nie zrozumiała:
– To po co tam jedziesz?
– Już od dziewięciu miesięcy mam kochankę – powiedział. Nie chcę się z nią spotykać w Genewie. Dlatego tak często podróżuję. Sądzę, że powinnaś o tym wiedzieć. Po pierwszych wypowiedzianych słowach przeląkł się. Początkowa odwaga go opuściła. Odwrócił wzrok, aby nie widzieć na twarzy Marie-Claude rozpaczy, którą spodziewał się wywołać. Po małej pauzie usłyszał:
– Tak, ja również sądzę, że powinnam o tym wiedzieć.
Głos brzmiał pewnie. Franz podniósł wzrok: Marie-Claude nie była zdruzgotana. Była wciąż podobna do tej kobiety, która wczoraj powiedziała szczebiotliwie: „ten naszyjnik jest brzydki!”
Ciągnęła:
– Skoro już jesteś taki odważny i powiedziałeś mi, że od dziewięciu miesięcy mnie zdradzasz, to może powiesz mi również z kim?
Zawsze sobie powtarzał, że nie ma prawa zranić Marie-Claude, że musi w niej szanować kobietę. Ale gdzie się podziała ta kobieta? Inaczej mówiąc, gdzie podział się obraz matki, który łączył ze swą żoną? Mama, jego smutna i zraniona mama, która na każdą nogę założyła inny but, ulotniła się z Marie-Claude, a właściwie nie ulotniła się, tylko nigdy jej w niej nie było. Uświadomił to sobie z nagłą nienawiścią.
– Nie mam żadnego powodu, by to ukrywać – powiedział.
Читать дальше