Ruszyłem za nimi. Młodzieńcy obejrzeli się nerwowo przez ramię, słysząc morderczy głos, zapowiadający, że ich, kurwa, zaraz pozabija. Zszokowany zorientowałem się, że morderczy głos należy do mnie.
Dwaj obwiesie zniknęli za zakrętem alejki i w tym samym momencie ojciec nagle się zatrzymał. Z początku myślałem, że dał za wygraną, ale to było coś gorszego. Zobaczyłem, że przyklęka na jedno kolano i łapie się za pierś, jakby się dusił.
Kiedy do niego dobiegłem, klęczał na obu kolanach, opierając się jedną dłonią o chodnik. Wydając z siebie straszne, niesamowite charczenie, próbował kurczowo złapać oddech.
Objąłem go ramieniem i przytrzymałem, czując w nozdrzach zapach Old Holborn i Old Spice’a, a on rzęził i charczał, nadal nie będąc w stanie dostarczyć swoim płucom tego, czego tak rozpaczliwie potrzebowały. Spojrzał na mnie i zobaczyłem w jego oczach strach.
W końcu udało mu się zaczerpnąć dość powietrza i z trudem wstał. Wciąż obejmując go ramieniem, zaprowadziłem powoli z powrotem do domu. Matka, Pat i ciotka Ethel stali przy furtce. Pat i ciotka Ethel byli bladzi jak ściana. Matka była wściekła.
– Musisz iść do doktora – oznajmiła. Po twarzy płynęły jej łzy. – Dosyć tych wymówek.
– Pójdę – oświadczył posłusznie i wiedziałem, że nie będzie próbował się wymigać. Nigdy niczego jej nie odmówił.
– Co za podłe zgniłki – oświadczyła ciotka Ethel. – Krew gotuje mi się w żyłach, kiedy o nich pomyślę.
– Tak – zgodził się z nią Pat. – To matkojebcy.
* * *
Strój wieczorowy, napisali w zaproszeniu. Zawsze ekscytowało mnie, gdy musiałem wyciągnąć z szafy swój smoking, białą koszulę i czarną muszkę – porządną muszkę, na której zawiązanie trzeba stracić całe wieki, a nie gotową na gumce, noszoną przez małych chłopców i klaunów.
Pamiętam, jak mój ojciec zakładał raz do roku czarną muszkę na uroczysty bankiet, który jego firma urządzała w jakimś modnym hotelu przy Park Lane. W wymuskanej oficjalności smokingu było coś, co pasowało do jego przysadzistej muskularnej sylwetki. Mama co roku wydawała się lekko rozbawiona faktem, iż wciska się w balową suknię. Ale mój stary urodził się, by nosić muszkę.
– Kurczę – mruknęła Sally, uśmiechając się do mnie zza kurtyny swoich włosów, kiedy zszedłem na dół. – Wyglądasz jak wykidajło. Taki, co stoi przed naprawdę zajebistym klubem.
– Nie – zaprotestował Pat, wyciągając w moją stronę palec wskazujący i zadzierając w górę kciuk. – Wyglądasz jak James Bond. Zero zero siedem. Z licencją na zabijanie wszystkich złych ludzi.
Jednak stając przed lustrem w przedpokoju, wiedziałem lepiej od nich, do kogo tak naprawdę jestem podobny w swoim smokingu.
Coraz bardziej upodobniałem się do ojca.
* * *
Cyd włożyła długą zieloną suknię z chińskiego jedwabiu – sięgającą pod samą szyję, obcisłą niczym druga skóra – najwspanialszą suknię, jaką widziałem w życiu.
Nie zrobiła nic z włosami – ściągnęła je po prostu w koński ogon i tak mi się podobało, bo lepiej widać było jej twarz.
Na ogół dopiero po fakcie uświadamiamy sobie, jak bardzo byliśmy w danym momencie szczęśliwi. Jednak od czasu do czasu, jeśli mamy fart, zdajemy sobie z tego sprawę od razu. I wiedziałem, że tak właśnie wygląda szczęście. Nie w załzawionej retrospekcji albo jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, lecz tu i teraz, w zielonej sukni.
– Zaczekaj chwilę – powiedziałem do Cyd, kiedy wysiedliśmy z taksówki przed hotelem.
Wziąłem jej ręce w swoje i stanęliśmy w milczeniu przy tętniącej ruchem Park Lane. Za naszymi plecami połyskiwały ścięte mrozem trawniki Hyde Parku.
– Co się stało? – zapytała.
– Nic – odparłem. – W tym rzecz.
Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tego, jak wyglądała owej nocy, wiedziałem, że nigdy nie zapomnę jej zielonej chińskiej sukni. I chciałem czegoś więcej, niż nacieszyć się tą chwilą, chciałem ją zatrzymać w czasie, by móc przypomnieć ją sobie później, kiedy dobiegnie końca.
– W porządku? – zapytała z uśmiechem.
– W porządku – odparłem i dopiero teraz dołączyliśmy do roześmianego tłumu w smokingach i balowych sukniach, który spieszył na ceremonię rozdania nagród.
* * *
– A najlepszym debiutantem jest… – Prześliczna prezenterka pogody zmagała się przez chwilę z kopertą. -…Eamon Fish.
Eamon wstał z miejsca. Lekko pijany i uśmiechnięty, wyglądał na bardziej zadowolonego, niż chciałby to okazywać w obecności tylu kamer. Przechodząc, uściskał mnie z autentycznym entuzjazmem.
– Obaj na to zapracowaliśmy – powiedział.
– Nie. Ty na to zapracowałeś – odparłem. – Idź odebrać swoją nagrodę.
Za jego ramieniem widziałem siedzących przy sąsiednim stoliku Marty’ego Manna i Siobhan – Marty’ego w jednej z tych jaskrawych krótkich kurtek, noszonych przez ludzi, którzy uważają strój wieczorowy za podobny przeżytek jak palenie fajki albo domowe kapcie, Siobhan szczupłą i elegancką w jakimś białym przezroczystym ciuchu.
Ona uśmiechnęła się, on podniósł w górę kciuki. Później, kiedy rozdano wszystkie nagrody, podeszli do naszego stolika.
Chociaż Marty był lekko pijany i nieźle wkurzony – w tym roku nie przyznano mu żadnej nagrody – zachowywali się bez zarzutu.
Przedstawiłem ich Cyd oraz Eamonowi. Jeśli Marty zdał sobie sprawę, że Cyd jest tą samą kobietą, która kiedyś wywaliła mu spaghetti na kolana, nie dał tego po sobie poznać. Pogratulował Eamonowi nagrody. Siobhan pogratulowała Cyd sukienki.
Nie zapytała jej: „Gdzie pracujesz?” – była na to zbyt sprytna i taktowna, w związku z czym Cyd nie musiała odpowiedzieć: „Och, ostatnio jestem kelnerką”, co wprawiłoby je obie w zakłopotanie. Nawiązały ze sobą znajomość w ten łatwy, najwyraźniej naturalny sposób, w jaki potrafią to robić tylko kobiety.
Kiedy zaczęły rozmawiać o tym, jak trudno jest się ubrać na taką imprezę, Marty objął mnie konspiracyjnym gestem za ramię. Jego twarz była cięższa, niż zapamiętałem. Malował się na niej ołowiany, lekko rozczarowany grymas człowieka, który po latach marzeń zdołał rozkręcić swój własny talk-show tylko po to, by stwierdzić, że nie może przyciągnąć do niego nikogo, z kim warto by pogadać.
– Można na słówko? – zapytał, kucając przy moim boku. No i masz, pomyślałem. Teraz chce, żebym wrócił. Zobaczył, jak dobrze idzie mi z Eamonem, i chce, żebym ponownie poprowadził jego program.
– Chcę, żebyś wyświadczył mi przysługę – oświadczył.
– O co chodzi, Marty?
Nachylił się do mnie bliżej.
– Chcę, żebyś został moim drużbą – powiedział.
Więc nawet Marty, pomyślałem.
Nawet Marty marzy, żeby zrobić to po bożemu, znaleźć tę jedną jedyną, odkryć cały świat w drugiej ludzkiej istocie. Podobnie jak wszyscy inni.
– Hej, Harry – mruknął Eamon, wodząc wzrokiem za mijającą nas prezenterką pogody i poprawiając spodnie, w których kroku doszło do znacznego wypiętrzenia. – Zgadnij, kogo będę dymał dziś w nocy?
No, może niezupełnie wszyscy.
* * *
W domu paliło się za dużo świateł. Paliły się na górze. Paliły się na dole. Paliły się wszędzie, podczas gdy w całym domu powinna się co najwyżej jarzyć mała lampka w salonie.
I słychać było muzykę – głośny klang gitary basowej i perkusję z syntezatora, która brzmiała niczym dźwiękowy ekwiwalent ataku serca. Nową muzykę. Okropną nową muzykę, którą ktoś puszczał z mojej wieży.
Читать дальше