Z jakiej racji jakikolwiek mężczyzna miałby zamienić tego rodzaju autentyczne partnerstwo na dziewczynę z przekłutym pępkiem, dla której gorąca randka oznacza spędzenie kilku godzin w jakimś strasznym nocnym klubie i pół tabletki czegoś, co udaje Ecstasy?
Jeśli możesz spotykać się z kimś, kto czyta te same książki, kto ogląda te same programy i uwielbia tę samą muzykę co ty, dlaczego miałbyś wiązać się z kimś, dla kogo uosobieniem piosenkarza soul jest członek zespołu Jamiroquai?
Teraz jednak załapałem, o co chodzi. Teraz rozumiem, co nas w nich pociąga.
Mężczyźni w moim wieku lubią młodsze kobiety, ponieważ mają one mniej powodów, by popaść w zgorzknienie.
Jest o wiele mniej prawdopodobne, że serce młodszej kobiety ucierpiało od widoku rozbitej rodziny, adwokatów rozwodowych i dzieci, którym brakuje jednego z rodziców. Młodsza kobieta nie doznała jeszcze tych wszystkich rozczarowań, które kobiety – oraz mężczyźni, nie zapominajmy o mężczyznach – koło trzydziestki wloką za sobą niczym gigantyczny dodatkowy bagaż.
To okrutne, lecz prawdziwe. Istnieje o wiele mniejsze prawdopodobieństwo, że młodszej kobiecie zdążył już spieprzyć życie jakiś facet.
Mężczyzna koło trzydziestki i czterdziestki nie wiąże się z młodszą kobietą dla jej jędrnego ciała i przekłutego języka. To czysta propaganda.
Wiąże się z nią, by móc stać się tym, kto spieprzy jej życie.
* * *
Heidi była nianią z Monachium.
To znaczy niezupełnie z Monachium – bardziej z Augsburga. I niezupełnie nianią.
Niania jest profesjonalistką, jej zawodem jest opieka nad małymi chłopcami i dziewczynkami. Heidi była dziewiętnastoletnią panienką, która po raz pierwszy rozstała się na dłużej ze swoimi rodzicami. Jeden lot klasą turystyczną Lufthansy dzielił ją od sypialni pełnej pluszowych zabawek oraz robiącej za nią pranie mamy. Na temat opieki nad dziećmi wiedziała tyle samo co ja na temat teoretycznej fizyki. Heidi była bardziej dziewczyną do dziecka.
Plan był taki, że Heidi będzie gotować, sprzątać i zastępować mnie przy Pacie, kiedy będę pracował w stacji. Otrzyma za to wikt, mieszkanie oraz kieszonkowe i będzie się uczyć angielskiego.
Kiedy ją przyprowadziłem, Pat kołysał się na sofie z otwartymi ustami, słuchając kasety Sally.
– To jest Heidi. Zamieszka z nami i pomoże nam w domu – oznajmiłem.
Mój zasłuchany syn spojrzał nieobecnym wzrokiem na dużą jasnowłosą Niemkę.
– Żywy, aktywny chłopiec – stwierdziła z uśmiechem Heidi.
Chcąc pokazać się z jak najlepszej strony, zapytała, co chciałbym zjeść na kolację. Odpowiedziałem, że przegryzę coś w bufecie w telewizji, ale może zrobić kolację dla siebie i dla Pata. Heidi zajrzała tu i tam i po chwili znalazła dużą puszkę zupy pomidorowej.
– Może być? – zapytała.
– Oczywiście.
Starając się jej nie przeszkadzać, usiadłem przy kuchennym stole i zacząłem robić notatki do scenopisu na przyszły tydzień.
Pat przywędrował do kuchni, żeby przyjrzeć się Heidi. Z salonu nadal dobiegała głośna muzyka i kazałem mu iść i wyłączyć magnetofon. Pojawiwszy się z powrotem, pociągnął mnie za rękaw.
– Wiesz co? – zapytał.
– Daj tacie popracować, kochanie.
– Ale wiesz, co robi Heidi?
– Jej też pozwól robić to, co robi.
Wzdychając głośno, usiadł przy kuchennym stole i zaczął machinalnie przesuwać swoje plastikowe figurki.
Heidi stukała garnkami, ale ja podniosłem wzrok dopiero, gdy usłyszałem bulgot gotującej się wody. To było dziwne. Po co gotowała wodę, żeby zagrzać puszkę zupy?
– Heidi?
– Zaraz jest gotowe.
Wstawiła nieotwartą puszkę do garnka z wodą i zagotowała ją. Widząc, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się niepewnie i w tej samej chwili puszka eksplodowała, zalewając parującą czerwoną breją sufit, ściany i nas troje.
Otarłszy zupę pomidorową z oczu, zobaczyłem spływającą po twarzy Heidi jaskrawą masę. Oniemiała z szoku i zdziwienia, łypała okolonymi na czerwono oczyma. Wyglądała jak Sissy Spacek w scenie szkolnego balu z Carrie.
– Wiesz co? – zapytał Pat, mrugając oczyma, które przezierały przez szkarłatną maskę. – Ona też nie umie gotować.
W związku z czym Heidi znalazła miejsce u miłej rodziny w Crouch End. A ja zadzwoniłem do Sally.
Ciotka Ethel klęczała w ogródku przed domem i sadziła cebulki kwiatów.
Nie była moją prawdziwą ciotką, lecz nazywałem ją tak, odkąd wprowadziliśmy się, gdy miałem pięć lat, do sąsiedniego domu, i trudno mi było zerwać ze starym zwyczajem.
Kiedy wysiedliśmy z należącego do Cyd starego garbusa, ciotka Ethel wyprostowała się i mrużąc oczy, przyjrzała się Cyd, Peggy, Patowi i mnie. Przez moment miałem wrażenie, że znowu jestem małym dzieckiem i przyszedłem poprosić ją, żeby oddała mi piłkę.
– Harry? – zawołała. – To ty, Harry?
– Dzień dobry, ciociu Ethel – odparłem. – Co tam sadzisz?
– Tulipany, żonkile i hiacynty. Czy to twój Pat? Nie wierzę własnym oczom. Ale urósł! Cześć, Pat.
Pat bez przekonania zasalutował jej swoim świetlnym mieczem. Nigdy nie zdołaliśmy go skłonić, by zwracał się do ciotki Ethel we właściwy sposób i najwyraźniej nie miał tego zamiaru zrobić w tej chwili. Ciotka Ethel zainteresowała się tymczasem Peggy i na jej znajomej starej twarzy pojawiło się zakłopotanie.
– A ta mała dziewczynka…
– Jest moja – wyjaśniła Cyd. – Cześć, ciociu Ethel. Jestem Cyd, znajoma Harry’ego. Jak się ciocia miewa?
– Jak Sid James?
– Nie. Jak Cyd Charisse.
Powieki ciotki Ethel zatrzepotały za okularami.
– Ach, ta tancerka – mruknęła – Występowała razem z Fredem Astaire’em w Jedwabnych pończochach. Miała niezłe nogi. – Ciotka zmierzyła Cyd wzrokiem. – Dokładnie tak jak ty.
– Lubię twoją ciocię Ethel – szepnęła Cyd, biorąc mnie pod ramię, kiedy ruszyliśmy alejką. A potem poczułem, jak ściska mnie mocniej. – O Boże… to chyba twoja matka.
Moja mama stała uśmiechnięta w progu i Pat wybiegł jej na spotkanie.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! – zawołała, biorąc go w ramiona. – Pięć lat! Ale z ciebie wielki chłopak… och! – Nadal obejmując go ramieniem, odsunęła od głowy świetlny miecz. – Niech diabli porwą tę rurę! – roześmiała się i spojrzała na Peggy. – A ty na pewno jesteś Peggy. Mam nadzieję, że nie jesteś uzbrojona w świetlny miecz?
– Nie, nie lubię zbytnio Gwiezdnych wojen. Bawię się w nie, bo on to lubi.
– To zabawa dla chłopaków, prawda? – stwierdziła mama, nie zamierzając, jak widać, walczyć z dotyczącymi płci stereotypami.
Peggy weszła w ślad za Patem do domu, a mama uśmiechnęła się do Cyd, która trzymała się trochę z tyłu, pół kroku za mną, nadal ściskając mnie za ramię. Nigdy przedtem nie widziałem, żeby była tak onieśmielona. Mama złapała ją i ucałowała w policzek.
– A ty musisz być Cyd. Wejdź, kochanie. Czuj się jak u siebie w domu.
– Dziękuję – odparła Cyd.
Kiedy wchodziła do domu, w którym dorastałem, mama posłała mi zza jej pleców szybki uśmiech, unosząc brwi niczym zaskoczona dama na jednej z tych staroświeckich sprośnych pocztówek znad morza.
Przyprowadziłem w swoim czasie do domu dość dziewcząt, żeby wiedzieć, co znaczy to spojrzenie.
Znaczyło, że Cyd jest kimś, kogo mama określiłaby mianem bombowej babki.
A w ogródku za domem było coś, co mama określiłaby mianem niebiańskiej uczty.
Читать дальше