To prawda, nie wiedziałem o nich nic z wyjątkiem faktu, że ojciec był gdzieś daleko, a matka pracowała do późna. Miałem jednak wrażenie, że w gruncie rzeczy wiem o nich wszystko.
Tato Peggy najwyraźniej traktował swoje ojcowskie obowiązki z taką samą powagą jak wyjazd na dwutygodniową wycieczkę na Florydę. I tak naprawdę nie miało znaczenia, czy mama Peggy była jakąś grubą szychą w City, czy też uzupełniała wypłacane przez państwo kieszonkowe, pracując w szarej strefie. Dobro córki umieściła najwidoczniej na ostatnim miejscu listy swoich życiowych priorytetów.
Byli typowymi współczesnymi rodzicami. Niezdolnymi do opiekowania się tym dzieckiem. I jeśli istniało coś, co budziło moją żywą nienawiść, to byli to ludzie, którzy wydają dziecko na świat, a potem uważają, że najtrudniejsze jest już za nimi.
Ich też niech trafi szlag.
Kiedy najgorsze już minęło, gdy tłum młodych mam zaczął się przerzedzać i właściwie mogłem spokojnie stać dalej przy bramie, udaliśmy się do kancelarii, gdzie poinformowałem sekretarkę, że Peggy idzie z nami do domu.
Uszczęśliwieni nieoczekiwaną okazją wspólnej zabawy, Pat i Peggy popiskiwali z radości, sadowiąc się na przednim siedzeniu MGF. A ja zorientowałem się, że z trudem powstrzymuję się od płaczu, co w tym miejscu przytrafiało mi się dość często. Współczułem Peggy w równym stopniu co Patowi. Schrzaniliśmy nasze życie, a rachunek za to płaciły te porzucone małe istoty.
Patrzyłem, jak bawi się spokojnie na podłodze, ignorowana nawet przez Pata zasłuchanego w brutalne piosenki Sally, i kiedy dzwonek lodziarza zaczął się oddalać, poczułem w sercu grudę żalu i wstydu.
– Chcesz loda? – zapytałem, czując się tak niezręcznie, jak nie czułem się jeszcze nigdy w życiu, wiedząc, że jestem jej winien jakąś formę przeprosin.
Przepraszam cię za upadek instytucji małżeństwa, Peggy. Przepraszam, że dorośli są dzisiaj tacy głupi i skoncentrowani na sobie samych, że nie potrafią nawet wychować własnych dzieci. Przepraszam, że świat jest tak skopsany, że poświęcamy naszym synom i córkom tyle samo myśli, co przeciętnemu zwierzęciu w zagrodzie.
Ale co powiesz na cornetto w czekoladzie?
* * *
Płaciłem właśnie lodziarzowi za trzy lody 99, kiedy zza rogu wyszła Cyd.
– Chcesz dziewięćdziesiątkędziewiątkę? – zapytałem ją.
– Co to jest dziewięćdziesiątkadziewiątka?
– To takie lody – wyjaśniłem. – Rożki z wiórkami czekolady. Są świetne.
– Nie, dziękuję – odparła. – Zachowam siły na kolację. Co u ciebie?
– Wszystko w porządku – powiedziałem, pochylając się do przodu i całując ją w usta. Nie wysiliła się zbytnio, by odwzajemnić pocałunek. – Myślałem, że jesteś w pracy.
– Dostałam telefon, żeby odebrać Peggy – oznajmiła. – Bianca nie mogła po nią przyjść. Przepraszam cię za kłopot.
Wpatrywałem się w nią przez moment, nie potrafiąc w żaden sposób powiązać ze sobą tych dwóch światów.
– Znasz Peggy? – zapytałem.
Cyd potrząsnęła głową. Nie umiałem przyjąć tego do wiadomości, prawda?
– To moja córka, Harry.
Staliśmy przy frontowych drzwiach do mojego domu. Cyd spojrzała na mnie tymi szeroko osadzonymi brązowymi oczyma. Czekając.
– Peggy jest twoją córką?
– Miałam zamiar ci to powiedzieć – stwierdziła. – Słowo daję. – Roześmiała się cicho i ten śmiech świadczył o tym, że wiedziała, iż to wcale nie jest takie zabawne. – Czekałam po prostu na odpowiedni moment. To wszystko.
– Odpowiedni moment? Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? Dlaczego to nie był odpowiedni moment?
– Wyjaśnię ci później.
– Wyjaśnij teraz.
– Dobrze – odparła, przymykając frontowe drzwi, żeby nie usłyszały nas dzieci. Nasze dzieci. – Ponieważ nie chcę, żeby moja córka poznawała obcych mężczyzn, którzy mogą wkrótce zniknąć z mojego życia.
– Nie chcesz, żeby poznawała obcych mężczyzn? O czym ty opowiadasz, Cyd? Ja nie jestem obcym mężczyzną. Ona spędza w tym domu więcej czasu niż gdziekolwiek indziej. Peggy dobrze mnie zna.
– Zna cię jako tatę Pata. Nie zna cię jako mojego… Kim ty właściwie dla mnie jesteś, Harry? Domyślam się, że moim chłopakiem, prawda? No więc nie zna cię jako mojego chłopaka. A ja nie chcę, żeby poznawała mojego chłopaka, dopóki nie spędzę z nim pewnego czasu. Rozumiesz?
To, co mówiła, nie miało według mnie sensu. Strumyczek roztopionego loda pociekł mi po ręce.
– Ale w zeszłym tygodniu prawie codziennie jadła tu kolację! – zawołałem. – Widuje mnie częściej niż tego gamonia, za którego wyszłaś!
– Nie znasz go.
To mi się spodobało.
– Aha… więc facet jest w porządku?
– Może nie jest – przyznała. – Ale nie chcę, żeby Peggy dorastała, uważając, że każdy mężczyzna zniknie kiedyś w taki sam sposób, w jaki zniknął jej ojciec. Nie chcę, żeby oglądała w moim łóżku obcych facetów… a ty jesteś obcy. Jeśli o to chodzi, jesteś obcy, Harry. Nie chcę u siebie obcych facetów, kiedy ona się obudzi. Nie chcę, żeby myślała, że to nie ma znaczenia. I nie chcę, żeby przywiązała się do kogoś, kto być może długo u nas nie zabawi.
Próbowała zachować spokój, ale co jakiś czas załamywał jej się głos i miałem ochotę ją objąć. Co mogłoby się źle skończyć, ponieważ w ręku nadal trzymałem trzy roztapiające się lody.
– Nie chcę, żeby cierpiała więcej, niż już się wycierpiała – dodała. – Nie chcę, żeby oddała swoje serce komuś, kto potem ot, tak sobie, od niechcenia je złamie. Rozumiesz, Harry? Rozumiesz?
– Rozumiem – odparłem. – Rozumiem.
Cyd zamrugała oczyma i zacisnęła usta, a ja wytarłem poplamione lodami ręce. A potem weszliśmy do domu i przekonałem się, że dziecko nie dziwi się niczemu.
Być może kiedy ma się kilka lat, życie obfituje w tyle cudownych zjawisk, że tak naprawdę nic nie stanowi niespodzianki. A może dzieci adaptują się po prostu szybciej od dorosłych. Tak czy inaczej ani Peggy, ani Pat nie zemdleli z wrażenia, kiedy Cyd weszła do salonu.
– Mama – zawołała Peggy i w tym momencie przypomniałem sobie, gdzie wcześniej widziałem te oczy.
Cyd usiadła na podłodze i wysłuchała swojej córki, która wyjaśniła jej, jak urządzone są wnętrza Sokoła Milenium. Zdjęła słuchawki z głowy mojego syna i wysłuchała piosenki, która mu się podobała. A potem, kiedy wszyscy zjedliśmy lody, zakomunikowała Peggy, że czas wracać do domu.
– Zadzwonię do ciebie – powiedziałem.
– Jeśli masz ochotę – odparła. – Wiem, że to musiał być dla ciebie szok.
– Zwariowałaś czy co? Oczywiście, że mam ochotę.
– Jesteś pewien?
– Jestem – stwierdziłem, dotykając jej ramienia. – To niczego nie zmienia.
To zmieniało wszystko.
– Kochałeś się z wizażystką? – zapytałem.
Eamon zerknął na moje odbicie w lustrze w garderobie i miałem wrażenie, że coś pojawiło się na jego twarzy. Może strach. A może gniew. Chwilę później to coś zniknęło.
– Że co?
– Słyszałeś dobrze, co powiedziałem.
Program się rozwijał. Oglądalność rosła i napływały do nas oferty reklam producentów piwa. Ale dla mnie Eamon wciąż był przestraszonym dzieciakiem z Kilcarney z woskiem w uszach.
– Tak czy nie? Kochałeś się z wizażystką?
– Dlaczego pytasz?
– Bo dziewczyna płacze. Nie możemy pozwolić, żeby pudrowała nosy gościom, bo zalała łzami wszystkie swoje przybory. Zamókł cały puder.
Читать дальше