Nie obchodziło mnie, jak długo potrwa, zanim Gina wróci z Tokio. Byłem szczęśliwy z Patem. I nie zależało mi na błyskotliwej karierze. Praca miała mi jedynie pozwolić spłacić hipotekę.
Nie byłem jednak gotów zestarzeć się i ostygnąć, nienawidząc wszystkich kobiet pod słońcem z powodu tego, co mi się przytrafiło. Nie chciałem zostać tłustym, łysiejącym czterdziestolatkiem, który zanudza swego kilkunastoletniego syna opisem tego, ile dla niego poświęcił. Chciałem jeszcze trochę pożyć. Chciałem, by dano mi jeszcze jedną szansę. Tego właśnie chciałem. Jeszcze jednej szansy. Nie pragnąłem chyba zbyt wiele.
A potem, następnego dnia, przyszedł do nas tato Giny ze swoją córką Sally, nadąsaną nastolatką z sofy, jednym z wielu dzieciaków, które zmajstrował i porzucił, szukając bujniejszych seksualnych pastwisk, i przyszło mi do głowy, że nasz parszywy współczesny świat zszedł na psy przez wszystkich tych ludzi, którzy stale chcą, by dać im jeszcze jedną szansę.
Glenn pojawił się przystrojony w swoje zimowe piórka – szmatławy afgański kożuch zarzucony na lśniący niebieski podkoszulek, spod którego wystawała owłosiona chuda pierś, oraz spodnie tak obcisłe, że jego klejnoty tworzyły w kroku całkiem pokaźny wzgórek. Pozostał tak daleko w tyle za modą, że jego strój ponownie nawiązywał do najnowszych trendów.
– Cześć, Harry, człowieku – rzekł na powitanie, ściskając moją dłoń w dziwaczny sposób, którym przed trzydziestu laty dawano prawdopodobnie do zrozumienia, że władza powinna znaleźć się w rękach ludu i że rewolucja już wkrótce się zacznie. – Co u ciebie? Czy mały przystojniak jest w domu? Wszystko w porządelu? To pięknie, pięknie.
Był niegdyś czas, kiedy chciałem, żeby mój stary był bardziej podobny do taty Giny. Czas, gdy żałowałem, że nie pojawił się w latach swojej młodości na okładkach kolorowych czasopism i nie zainteresował czymś poza krzakami róż w swoim ogródku. Patrząc jednak na uwypuklające się pod obcisłymi spodniami pomarszczone stare jaja Glenna, zdałem sobie sprawę, że to musiało być bardzo dawno temu.
Za Glennem czaiła się jego najmłodsza córka. Z początku myślałem, że Sally jest w złym humorze. Weszła nadąsaną do domu, unikając kontaktu wzrokowego i interesując się wyłącznie dywanem, ze strączkowatymi brązowymi włosami – dłuższymi, niż pamiętałem – które zasłaniały bladą twarz, tak jakby chciała ukryć się przed całym światem i wszystkimi, którzy go zaludniają. W rzeczywistości jednak wcale nie była w złym humorze. Miała po prostu piętnaście lat. Na tym polegał jej problem.
Zabrałem ich do kuchni, niezbyt uszczęśliwiony widokiem pojawiających się bez uprzedzenia dwojga krewnych Giny. Byłem ciekaw, jak szybko uda mi się ich pozbyć. Zmiękłem jednak nieco, widząc, jak twarz Sally rozjaśnia się – autentycznie rozjaśnia – kiedy do kuchni wmaszerowali Pat i Peggy. Może jednak tkwiły w niej jakieś ludzkie uczucia.
– Cześć, Pat! – zawołała. – Co słychać?
– Wszystko w porządku – odparł, nie dając po sobie poznać, iż poznaje przyrodnią siostrę swojej matki. Kim dla niego była? Przyrodnią ciotką? Przyszywaną kuzynką? W dzisiejszych czasach są krewni, dla których nie wymyślono jeszcze nazwy.
– Nagrałam ci taśmę – powiedziała, po czym pogrzebała w swoim plecaku i wyjęła z niego kasetę bez pudełka. – Lubisz muzykę, prawda?
Pat spojrzał bez entuzjazmu na kasetę. Z tego, co wiedziałem, jedyną muzyką, którą lubił, była ścieżka dźwiękowa do Gwiezdnych wojen.
– On lubi muzykę, prawda? – zapytała mnie Sally.
– Uwielbia – odparłem. – Co się mówi, Pat?
– Dziękuję – powiedział, po czym wziął kasetę i zniknął razem z Peggy.
– Pamiętam, jak bardzo lubił hip hop, kiedy mieszkaliśmy wszyscy u mojego taty – oznajmiła Sally. – Nagrałam mu tutaj kilka klasycznych kawałków. Coolio, Tupac, Doctor Dre. Tego rodzaju kawałki. Rzeczy, które mogą się spodobać małemu chłopcu.
– To naprawdę miło z twojej strony – przyznałem. Popijali w milczeniu to, czym ich poczęstowałem – Glenn ziołową herbatę, Sally zwykłą colę – i nagle poczułem falę niechęci wobec tych ludzi, którzy przypominali mi o istnieniu Giny. Co oni tutaj robili? Co oni mieli wspólnego z moim życiem? Dlaczego po prostu nie mogli się ode mnie odpierdolić?
Chwilę później Patowi i Peggy udało się chyba umieścić kasetę Sally w magnetofonie, gdyż z salonu dobiegł mnie nagle gniewny murzyński głos podbudowany morderczym rytmem basowej gitary.
Ty pierdolisz, kurwa, mnie, ja pierdolę ciebie; więc pierdoląc mnie, popełniasz, kurwa, duży, kurewsko duży błąd.
– Urocza piosenka – powiedziałem, zwracając się do Sally. – Na pewno będzie tego bez przerwy słuchał. Znowu odwiedziłaś na parę dni swojego tatę?
Sally potrząsnęła głową.
– Teraz mieszkam u niego na stałe – oznajmiła, zerkając na swojego starego spod nierównej grzywki.
– Kłopoty w domu – wyjaśnił Glenn. – Z moją byłą. I jej nowym chłopem.
– Starzy hipisi – stwierdziła Sally, wydymając wargi. – Starzy hipisi, którzy nie mogą znieść myśli, że ktoś poza nimi może się dobrze bawić.
– Miała ostre przepały z tym nowym facetem – dodał Glenn. – On lubi dyscyplinę.
– Kretyn – podsumowała Sally.
– A co słychać u twojego chłopca? – zapytałem, przypominając sobie szczerzącego zęby na sofie małpiszona.
– U Steve’a? – Zdawało mi się, że w oku zakręciła jej się łza. – Wypiął się na mnie. Tłusty wieprz. Dla Yasmin McGinty. Tej starej dupy.
– Rozmawialiśmy parę dni temu z Giną – stwierdził Glenn, przypominając sobie nagle, z czym do nas przyszedł. – I obiecaliśmy, że zajrzymy do ciebie i Pata, jeśli będziemy w pobliżu.
Nareszcie zrozumiałem, co tutaj robią. To Gina namówiła ich, żeby złożyli mi wizytę. Ale na swój gruboskórny sposób starali się pomóc.
– Słyszałem, że podłapałeś nową fuchę – mruknął Glenn. – Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli będzie trzeba, możesz nam zawsze podrzucić chłopaka.
– Dzięki, Glenn. Jestem ci bardzo zobowiązany.
– A gdyby kiedykolwiek potrzebował pan opiekunki do dziecka, proszę po prostu do mnie zadryndać – dodała Sally, chowając się za swoimi włosami i wpatrując się w jakiś punkt za moim ramieniem.
To było naprawdę miło z jej strony. I wiedziałem, że teraz, gdy zacząłem pracować na pół etatu, będę czasami potrzebował kogoś do Pata. Ale na Boga, nie byłem aż w tak rozpaczliwej sytuacji.
* * *
Cyd pokochała Londyn, jak może go pokochać tylko cudzoziemka.
Nie zwracała uwagi na zakorkowane ulice, wymarłe puby, zakrzepłą nędzę komunalnych czynszówek. Nie zwracała uwagi na przerażonych emerytów, na dziewczęta, które wyglądały jak dojrzałe kobiety, kobiety, które wyglądały jak mężczyźni, i mężczyzn, którzy wyglądali jak świry. Wszystko to nie miało dla niej znaczenia. To miasto jest piękne, stwierdziła.
– Jest piękne w nocy. I z lotu ptaka. I kiedy spaceruje się po królewskich parkach. Tak tu zielono… to jedyne z widzianych przeze mnie miast, które jest bardziej zielone od Houston.
– Houston jest zielony? – zdziwiłem się. – Wydawało mi się, że to zakurzone miasto pośrodku prerii.
– Wydawało ci się, bo jesteś głupim Angolem. Houston jest zielony, mój panie. Ale nie tak zielony jak Londyn. Tu można przejść całe śródmieście, praktycznie nie wychodząc z trzech królewskich parków, St James’s, Green Parku i Hyde Parku. Nie dotykając stopą niczego poza zieloną, zieloną trawą. Wiesz, jaki to długi odcinek?
Читать дальше