– Więc kiedy właściwie można się z nią spotkać?
– Kiedy płód ma wrodzone wady serca, których u tego noworodka nie stwierdzono. No i przy infekcji. Martwica potrafi wyprzedzić o kilka godzin odpowiedź immunologiczną organizmu na zakażenie, a patolog wykryje właśnie tę odpowiedź. Możliwe jednak, że dziecko umarło, zanim jeszcze to nastąpiło. Załatwię sobie próbki tkanek od lekarza sądowego i zrobię barwienie metodą Grama. Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.
Ellie zamarła z ręką podniesioną do ust, zapominając o swojej wieprzowinie.
– Chcesz powiedzieć, że to dziecko zabiła nie asfiksja, tylko ta twoja tajemnicza infekcja?
– Owszem – odparł patolog. – Dam znać, kiedy będę coś miał.
Tej nocy miały nadejść przymrozki. Sara usłyszała o tym od Racheli Yoder, która z kolei dowiedziała się od Almy Beiler. Alma cierpiała na reumatyzm; co roku kolana puchły jej jak melony, kiedy tylko zanosiło się na spadek temperatury. Sara wysłała Katie i Ellie do ogrodu, żeby zebrały ostatnie warzywa – pomidory, kabaczki i marchewki grube niczym pięść. Katie składała je do fartucha, Ellie do koszyka, który zabrała ze sobą z domu. Pochylona, zaglądała pod szerokie liście cukinii, szukając zabłąkanych darów natury, którym udało się przetrwać tak długo, i to w same żniwa.
– Kiedy byłam mała – zamyśliła się – myślałam, że dzieci rodzą się na grządkach, o, takich jak ta.
Katie uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– A ja myślałam, że dzieci rodzą się od kłucia igłą.
– Jak przy szczepionce?
– Mhm. Tak robi się krowom, żeby miały młode, widziałam, jak to wygląda.
Ellie też kiedyś widziała, jak inseminuje się krowy; był to najbezpieczniejszy sposób na wyhodowanie mlecznego stada. Katie zaśmiała się w głos.
– Pamiętam, jaki potem odstawiłam cyrk, kiedy Mam zabrała mnie na szczepienie przeciwko odrze.
Ellie parsknęła, piłując nożem łodygę, na której zwisał kabaczek.
– Kiedy dowiedziałam się, jak to jest naprawdę z tymi dziećmi – nie uwierzyłam. Z logistycznego punktu widzenia tak pomyślany mechanizm nie mógł w żaden sposób spełniać swojej funkcji.
– Teraz już nie myślę o tym, skąd się biorą dzieci – szepnęła Katie – tylko dokąd idą po śmierci.
Nie wstając z kolan, Ellie odwróciła głowę, ostrożnie odłożyła nóż na ziemię.
– Znowu chcesz mi się do czegoś przyznać? Katie uśmiechnęła się smutno, potrząsając głową.
– Nie. Możesz się nie bać o swoją obronę.
– O jaką obronę? – mruknęła Ellie, a pochwyciwszy przerażone spojrzenie Katie, szybko dodała, chcąc zatrzeć złe wrażenie: – Przepraszam. Po prostu teraz sama już nie wiem, co mam z tobą zrobić. – Usiadła ciężko na grządce fasoli, pomiędzy łodygami obranymi do czysta już dawno temu. – Gdybym tylko nie przyszła wtedy do sądu, gdybym pozwoliła ci bronić się samej, we własny sposób, to uznano by cię za niekompetentną i niezdolną do stawania przed sądem. I najprawdopodobniej ułaskawiono, odsyłając na leczenie psychiatryczne.
– Nie jestem niezdolna do stawania przed sądem. Wiesz o tym dobrze – sprzeciwiła się Katie upartym głosem.
– Wiem, wiem. Nie jesteś też niepoczytalna. Już o tym kiedyś mówiłyśmy.
– I wiesz też, że cię nie mamię.
– Nieamisz? – przesłyszała się Ellie. – Kto nieamisz? Ty? Pokażesz się ławnikom w takich ciuchach i będziesz im wciskać, że nie jesteś z amiszów?
– Powiedziałam, że nie kłamię. Ale to też prawda, że jestem amiszką.
Ellie szarpnęła marchewkę za kędzierzawą czuprynę.
– Jasne. To przecież synonimy. – Pociągnęła jeszcze raz, wyrywając pomarańczowy korzeń z ziemi. I nagle dotarło do niej, co przed chwilą powiedziała. – Boże, Katie! – zawołała. – Ty jesteś amiszem.
Katie spojrzała na nią, mrugając oczami.
– Dopiero teraz to zauważyłaś? Po tylu miesiącach? To ja już nie wiem…
– To jest moja obrona! – rozpromieniła się Ellie. – Czy młodzi amisze idą na wojnę?
– Nie. Z przyczyn moralnych są przeciwni wojnie.
– Dlaczego?
– Bo amisze nie uznają przemocy – wyjaśniła Katie.
– Otóż to. Amisze żyją według dosłownie odczytanej nauki Chrystusa. Wierzą, że trzeba, tak jak Jezus, nadstawiać drugi policzek, i to nie tylko w niedzielę, ale codziennie, w każdym momencie.
Katie patrzyła na nią zdumionym wzrokiem.
– Nie rozumiem – powiedziała.
– Ławnicy też z początku nie będą rozumieć, ale ja im to już wytłumaczę – uśmiechnęła się Ellie. – Wiesz, dlaczego jesteś pierwszą osobą ze społeczności amiszów w East Paradise, której postawiono zarzut morderstwa, Katie? To proste, zupełnie proste: bo amisze nie mordują ludzi.
Doktor Owen Zeigler lubił Ellie Hathaway. Zdarzyło już mu się kiedyś z nią pracować, przy procesie mężczyzny, który pobił ciężarną żonę, doprowadzając ją do poronienia w dwudziestym czwartym tygodniu ciąży. Podobało mu się u niej to, że jest rzeczowa, podobała mu się jej chłopięca fryzura, no i nogi, które wydawały się sięgać od ziemi aż pod samą szyję, co, choć anatomicznie nieprawdopodobne, mocno działało na wyobraźnię. Nie miał pojęcia, kim była tym razem jej klientka, ale wszystko wskazywało na to, że adwokatka Ellie Hathaway znajdzie swoją uzasadnioną wątpliwość, choćby nawet nie było w co wątpić.
Owen umieścił barwione metodą Grama próbki pod obiektywem mikroskopu, wpatrując się uważnie w powiększony obraz. Były tam skupiska niebieskich, czyli Gram – dodatnich, krótkich bakterii o kształcie pałeczek. Według wyników posiewu próbek pobranych podczas sekcji, miały to być maczugowce błonicy – główny czynnik zakaźny. Namnożyło się ich jednak tyle, że Owen zaczął się zastanawiać, czy to aby na pewno są akurat maczugowce błonicy.
To sama Ellie zaraziła go tymi wątpliwościami. A jeżeli te Gram – dodatnie pałeczki były czynnikiem zakaźnym? Prątki można było łatwo pomylić z pałeczkami podobnymi do maczugowców błonicy, zwłaszcza, że przy poprzednim badaniu mikrobiologicznym nie przeprowadzono barwienia metodą Grama.
Wyciągnął szkiełko spod mikroskopu i pomaszerował z nim do laboratorium na drugim końcu korytarza, gdzie pracował jego znajomy mikrobiolog Bono Gerhardt. Zastał go zgiętego wpół nad katalogiem odczynników.
– Wybierasz cebulki do posadzenia na wiosnę? – zagadnął. Mikrobiolog parsknął śmiechem.
– Tak! I nie mogę się zdecydować: holenderskie tulipany, wirus opryszczki czy cytokeratyna. – Zerknął na płytkę, którą Owen trzymał w dłoni. – Co tam masz?
– Moim zdaniem to będą albo streptokoki beta – hemolityczne grupy B albo listerie – odparł Owen. – Liczyłem na to, że rozwiejesz moje wątpliwości.
Kiedy dochodziła godzina dziesiąta wieczorem, wszyscy Fisherowie odkładali swoje zajęcia i gromadzili się w salonie, jakby przyciągnięci potężnym magnesem. Elam odmawiał krótką modlitwę po niemiecku, po czym wszyscy na chwilę skłaniali głowy, w milczeniu oddając cześć Bogu. Ellie przyglądała się temu rytuałowi od miesięcy, za każdym razem wspominając, jak zaraz po przyjeździe Sara spytała ją, w co wierzy – i jak pełna nieufności była ta ich pierwsza rozmowa. Z początku czuła się niezręcznie podczas tych wieczornych modlitw, potem przyglądała się im z ciekawością, aż w końcu przyszła obojętność; Ellie przeglądała sobie spokojnie „Reader's Digest” albo którąś z własnych książek prawniczych, a kiedy Fisherowie wstawali z klęczek, ona też wychodziła z dużego pokoju i szła spać.
Читать дальше