George odwrócił się, szepcząc pod nosem:
– Obywatele Stanów Zjednoczonych płacą podatki.
– Proszę powtórzyć, protokolant nie dosłyszał – poprosiła sędzina. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
– Pan prokurator pozwolił sobie wyrazić opinię, niestety mylną, na temat wywiązywania się przez moją klientkę z obowiązków fiskalnych. Otóż amisze płacą podatki, George. Jeżeli pracują na własny rachunek, to nie opłacają składek na opiekę społeczną, ponieważ nie korzystają z rządowych programów opieki medycznej: ani dla osób w starszym wieku, ani dla osób o niskich dochodach, z żadnego innego. Dlaczego? Bo rodziny amiszów same opiekują się swoimi seniorami. Kiedy zatrudniają się u kogoś, to wtedy oddają ze swojej wypłaty składki na opiekę społeczną, ale nigdy nie wykorzystują choćby centa z odprowadzonych funduszy. Nie płacą podatku za benzynę, ale za to płacą podatki od nieruchomości. Pieniądze w ten sposób zdobyte idą na finansowanie szkół publicznych, do których amisze nawet nie posyłają swoich dzieci. Nie korzystają także z federalnych dotacji na rolnictwo, z zasiłków ani też z kredytów studenckich. – Zwróciłam się wprost do sędziny: – W tym właśnie cały problem, wysoki sądzie. Jeżeli wizerunek amiszów, którym kieruje się sam pan prokurator jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy, jest oparty na mylnych wyobrażeniach, to w modelowym składzie ławy przysięgłych błędy te ulegną dwunastokrotnemu pomnożeniu.
Sędzina przesunęła palcem wskazującym po nosie.
– Muszę przyznać, pani Hathaway, że długo się zastanawiałam nad złożonym przez panią wnioskiem. Wielce mnie niepokoi myśl, że obywatel bądź obywatelka Stanów Zjednoczonych z przyczyny tak prostej jak przynależność do określonej grupy religijnej, nie może liczyć na uczciwy proces. Argumenty przytoczone w złożonym przez panią wniosku są z wszech miar uzasadnione.
– Dziękuję, wysoki sądzie.
– Niemniej jednak tak się nieszczęśliwie składa dla pani i dla pani klientki, że kontrargumenty pana Callahana są równie słuszne. Broni pani osoby, która staje przed sądem oskarżona nie o kradzież paczki gumy do żucia, ale o morderstwo. Unieważnienie rozprawy podobnej rangi byłoby rażącym brakiem odpowiedzialności. I chociaż na ławie przysięgłych z całą pewnością nie zasiądzie ani jeden amisz, to prawda jest taka, pani Hathaway, że w całych Stanach Zjednoczonych nie znajdzie się sąd, który mógłby zagwarantować pani klientce skład ławy przysięgłych wybrany spośród równych jej ludzi. Tymczasem u nas, w Lancaster, warunki będą najbliższe ideałowi: wyrok wyda dwanaścioro ludzi, którzy żyją i pracują w tutejszej społeczności, mając na co dzień do czynienia z amiszami. Dwanaścioro ludzi, wobec których można żywić nadzieję, że są odrobinę bardziej świadomi tego, jacy są ich sąsiedzi amisze niż modelowa ława przysięgłych, reprezentująca przekrój amerykańskiego społeczeństwa. – Spojrzała wprost na mnie. – Odrzucam pani wniosek o unieważnienie rozprawy, pani Hathaway, jakkolwiek jestem wdzięczna za podjęcie tematu skłaniającego do refleksji. – Położyła dłonie płasko na blacie biurka. – Jeśli to już wszystko, chciałabym teraz ustalić datę wyznaczenia składu ławy przysięgłych.
– Trzy i pół tygodnia – powiedziałam, strzepując w powietrzu prześcieradło, które opadło na łóżko Elama stojące pod ścianą je go grossdawdi haus . – Za trzy i pół tygodnia zaczyna się proces.
Sara podłożyła prześcieradło pod materac po drugiej stronie łóżka i odetchnęła z ulgą.
– Nie mogę się doczekać, kiedy już będzie po wszystkim – powiedziała. Spojrzała na Katie zatroskanym wzrokiem. – Bardzo tam było nieprzyjemnie?
– Katie nie była na rozpatrzeniu. Czekała na ławce przed gabinetem sędziny. Podczas rozprawy będzie siedzieć razem ze mną przy stole dla obrony. Prokurator nie będzie dla niej nieprzyjemny, bo nie dostanie szansy, żeby zamienić z nią choćby jedno słowo. Katie nie będzie zeznawać. Między innymi właśnie dlatego zdecydowałam się na obronę opartą na niepoczytalności.
Katie stała tuż obok i zakładała świeżą powłoczkę na poduszkę. Słysząc to ostatnie zdanie, zawołała, ale tak cicho, że aż dziw brał, że w ogóle ją usłyszałyśmy:
– Możesz tak nie mówić? Mogę cię prosić, żebyś tak nie mówiła? – I z rozdzierającym jękiem odwróciła się na pięcie i wybiegła.
Sara zebrała spódnicę i już chciała za nią biec, ale położyłam jej rękę na ramieniu.
– Proszę cię – powiedziałam łagodnie. – Ja to zrobię, pozwól mi.
Z początku w ogóle jej nie zauważyłam; zwinęła się w kłębek na fotelu na biegunach. Zamknęłam drzwi, usiadłam na swoim łóżku i zastosowałam strategię, której nauczył mnie Coop: twarz na kłódkę i czekamy.
– Ja tak nie mogę – powiedziała Katie, nie odrywając czoła od kolan. – Nie mogę tak żyć.
Alarmujący dreszcz przebiegł po wszystkich nerwach w moim ciele. Słyszałam ten tekst dziesiątki razy; zazwyczaj stanowił on wstęp do wstrząsającej spowiedzi. Sprawy zaszły już tak daleko, że nawet gdyby Katie wyznała mi teraz, że zamordowała to dziecko z zimną krwią, to broniłabym jej i tak, w ten sam sposób, czyli dowodząc niepoczytalności – ale wiedziałam również, że walczyłabym w jej sprawie o wiele zacieklej, gdybym tylko miała jakiś dowód na to, że naprawdę nie zdawała sobie wtedy sprawy z tego, co robi.
– Katie – powiedziałam. – Niczego mi nie mów. To do niej trafiło.
– Tyle miesięcy kładziesz mi do głowy, że tak trzeba, a teraz nie chcesz słuchać?
– Powiedz o tym Coopowi, jeśli musisz. Bo mnie o wiele lepiej pójdzie obrona, jeśli obecna rozmowa się nie odbędzie.
Katie potrząsnęła głową.
– Nie mogę pozwolić, żebyś kłamała w sądzie na mój temat.
– To nie jest kłamstwo, Katie. Nawet jeśli nie wiesz dokładnie, co zaszło. Sama powiedziałaś Coopowi i doktor Polacci, że pewnych rzeczy nie możesz sobie przypomnieć.
Katie skuliła się jeszcze bardziej.
– Przypomniałam sobie. Poczułam w skroniach łomot pulsu.
– Twoja pamięć jest za każdym razem inna, Katie. Odkąd cię poznałam, przeszłaś co najmniej trzy takie zmiany.
– Ojciec dziecka nazywa się Adam Sinclair. To właściciel mieszkania, które Jacob wynajmuje w State College. Wyjechał. Nie zdążył się dowiedzieć, że… byłam w ciąży. – Mówiła cicho i łagodnie, a jej spojrzenie było jeszcze łagodniejsze niż głos. – Na początku w ogóle nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, a potem, kiedy przyjęłam już do wiadomości, co się stało, było za późno. Zaczęłam więc udawać, że wszystko jest po staremu.
Urodziłam dziecko w oborze i zasnęłam. Chciałam je zanieść do domu, do mamy, ale nie mogłam utrzymać się na nogach. Czułam, że muszę przez chwilę odpocząć. A potem pamiętam już tylko ten moment, kiedy się obudziłam. – Spojrzała na mnie, mrugając oczami. – Dziecko zniknęło.
– Dlaczego nie próbowałaś go szukać?
– Okropnie się wystraszyłam. Bardziej niż tego, że rodzice się dowiedzą. Wiesz dlaczego? Bo przez cały czas powtarzałam sobie, że to była wola boża. I chyba wiedziałam, co znajdę, jeśli poszukam. Nie chciałam tego znaleźć.
Zmierzyłam ją twardym wzrokiem.
– I tak mogłaś zabić to dziecko, Katie. Mogłaś lunatykować. Mogłaś je udusić, nie wiedząc nawet, co robisz.
– Nie. – Na pokryte czerwonymi plamami policzki Katie znów polały się łzy. – Nie mogłabym tego zrobić. Kiedy tylko go zobaczyłam, tego malutkiego chłopczyka, zapragnęłam mieć go przy sobie. Bardzo chciałam, żeby był ze mną. – Jej głos był już tylko szeptem. – On był największym cudem w całym moim życiu i zarazem najgorszą pomyłką.
Читать дальше