– Mam trochę bałaganu, nie spodziewałem się…
– W porządku. – Ellie weszła, starając się stąpać jak najciszej, jak gdyby każdy głośniejszy krok mógł spłoszyć czar tej chwili. Zauważyła szklankę coli bez gazu, odciskającej kółko na szklanym, niskim stoliku; kąt podłogi zasłany czasopismami psychiatrycznymi niczym liśćmi nenufarów; buty do biegania związane sznurowadłami i przewieszone przez szczebelkowe oparcie krzesła. W całym mieszkaniu nie było nawet dwóch mebli z tego samego kompletu.
– Większość zabrała Kelly – wyjaśnił szybko, czytając w jej myślach. – Zostawiła mi to, czego sama nie chciała.
– Ten mały stolik pamiętam chyba jeszcze ze studiów. – Ellie stanęła przed półką z książkami i nowiutką wieżą stereo.
– Mówią, że o człowieku wiele mówi jego kolekcja płyt – rzucił Coop. – Próbujesz mnie rozgryźć?
– Szczerze? Przyglądam się kablom. Dawno nie widziałam aż tyle naraz. – Dotknęła niewielkiej fotografii, na której widać było ją samą, zwisającą głową w dół z gałęzi jabłoni; gałąź niżej, czego oczywiście już nie było widać, siedział Coop, który robił to zdjęcie. – To też pamiętam ze studiów – powiedziała cicho. – Jeszcze je masz?
– Ostatnio wpadło mi ręce.
– Cały czas mi powtarzałeś, żebym przestała się śmiać – mruknęła pod nosem – a ja tobie, żebyś się streszczał z tym cholernym zdjęciem, bo znów opadnie mi bluzka i będzie kino.
Wyszczerzył zęby.
– A ja wtedy odpowiedziałem…
– Że nie widzisz problemu – wpadła mu w słowo. – A w czym widziałeś ten problem, Coop?
– Zastanawiałem się nad tym nieraz – odrzekł, luźno splatając dłonie za jej plecami. – Ale zabij mnie, nie pamiętam. – Przesunął ręce niżej, na talię, biodra. Pocałował, otwierając usta, tchnął w nią żywym ogniem. Ellie wyciągnęła mu koszulę zza paska, wsunęła dłonie pod spód, przebiegając palcami po mięśniach pleców, przygarniając go bliżej, coraz bliżej, aż poczuła, jak jego serce opiera się o jej serce, tuż obok, odrobinę wyżej.
Razem opadli na kanapę, rozrzucając plik papierów, jego palce zanurzone w jej włosach, jej dłonie ciągnące za klamrę paska i suwak u spodni.
– Czujesz? – szepnął, przyciskając ją mocniej do siebie. – Moje ciało cię pamięta.
A ona, w tak prosty sposób, znów miała osiemnaście łat, trzepotała jak motyl na szpilce, przeszyta jego stanowczością, jego zdecydowaniem. Kochała go wtedy tak bardzo, tak mocno, że musiały upłynąć miesiące, zanim dotarło do niej, że niekoniecznie czuje się przy nim tak, jak by tego chciała. I okłamała go wtedy, myśląc, że wybiera mniejsze zło, a jej kłamstwo bolało tym bardziej, że nie mogło być dalsze od prawdy: oświadczyła mu, że kocha go za mało.
– Nie mogę – powiedziała głośno, zdobywając się na słowa, które na studiach nie chciały jej przejść przez gardło. Wsparła dłonie w pierś Coopa, odepchnęła kolanami jego nogi, aż zjechała na samą krawędź kanapy i siedziała tam, poprawiając na sobie górę od sukienki.
Rozsądek wracał mu stopniowo.
– Co się stało?
– Nie mogę. – I nie mogła nawet na niego spojrzeć. – Przepraszam cię. Lepiej… sobie już pójdę.
Zacisnął zęby.
– Jaką teraz usłyszę wymówkę?
– Muszę wracać do Katie.
– To nie mnie musisz trzymać na dystans, Ellie. To do niej za bardzo się zbliżyłaś. Jesteś jej adwokatem, a nie matką – prychnął Coop. – Ty się nie boisz jakiegoś sędziego ani tego, że złamiesz warunki zwolnienia za kaucją. Wariujesz ze strachu, że ten jeden raz w życiu zabierzesz się do czegoś, co może ci nie wyjść.
– Nie masz pojęcia…
– Na miłość boską, Ellie, znam cię lepiej niż ty sama. Od dzieciństwa jedziesz na samych piątkach, na studiach byłaś na liście dziekańskiej i w Phi Beta Kappa. Stawałaś na głowie, żeby dostać najtrudniejsze sprawy i prawie żadnej nie przegrałaś, nawet tych najgorszych, najohydniej szych. Zamiast wyjść za mąż, ciągnęłaś związek z facetem, z którym lepiej byłoby się rozstać już parę lat temu, bo tak naprawdę miałaś gdzieś, czy to wypali, czy pójdzie w diabły. A teraz zostawisz mnie z sinymi jajami i spokojnie sobie wyjdziesz, bo nie istnieje ryzyko, że wpadniesz po uszy, co by oznaczało, że masz interes w tym, żeby nam wyszło, a wiadomo, że nie mieliśmy dotąd sukcesów w tej dziedzinie. Jesteś klasycznym przypadkiem perfekcjonistki z osobowością typu A i za nic w świecie nie postawisz wszystkiego na jedną kartę, bo hazard to kompletnie nie twoja działka.
Ostatnie słowa już wykrzyczał. Ellie kuśtykała dookoła pokoju, szukając swoich szpilek. Bolała ją głowa, bardzo, prawie tak bardzo jak serce.
– Nie próbuj robić mi psychoanalizy, Coop.
– Wiesz, na czym polega twój problem? Jeśli nie postawisz wszystkiego na jedną kartę, może cię ominąć wielka wygrana.
Ellie wcisnęła stopy w pantofle, znalazła torebkę.
– Pochlebiasz sobie – powiedziała spokojnym głosem.
– Wszystkich facetów tak podpuszczasz, czy tylko mnie? Czy ten Stephen miał na ciebie jakiegoś haka, że tyle lat się go trzymałaś?
– On mnie nie kochał!
Rzucone słowa wybuchły w czterech ścianach cichego pokoju. Ellie odwróciła się plecami do Coopa. Stephen odgrywał wiele ról w jej życiu – mieszkał z nią, sypiał z nią, służył radą w sprawach zawodowych – ale w żadnym wypadku nie był człowiekiem, z którym chciałaby dzielić życie. Dzięki temu zawsze czuła się swobodna, miała czym oddychać. Z Coopem, dwadzieścia lat wcześniej, nigdy tak nie było.
– Proszę – powiedziała drżącym głosem. – Usłyszałeś to, co chciałeś usłyszeć? – Ruszyła w stronę drzwi, skręcając się z bólu. – Nie wstawaj. Wrócę sama.
Coop patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, patrzył na cierpienie tryskające jak ze świeżo odkrytego źródła; zalało ono jego małe mieszkanie po same brzegi i wypełniało je jeszcze długo po jej wyjściu.
Samuel jechał już kiedyś samochodem. Było to jeszcze zanim przyjął chrzest. Jeden z jego znajomych, niejaki Lefty King, kupił używany wóz. Chował go za szopą, w której jego ojciec przechowywał tytoń, a staruszek, ilekroć się tam na niego natknął, udawał, że go nie widzi. Samuel nie mógł się nadziwić łagodnej, płynnej jeździe i temu, że można stanąć sobie na luzie, a pojazd nie schodzi na pobocze i nie zaczyna się paść.
Tego wieczora, odwożąc Mary Esch do domu bryczką, którą jeździł się zalecać, myślał o tamtym samochodzie. Z księżyca pozostał tylko wąski sierp – jego Mam zawsze mówiła, że wygląda to jak niedojedzone ciastko – co bardzo sprzyjało jego planom, dając mu konieczną osłonę ciemności.
Mary miała to do siebie, że mówiła bez przerwy. Samuel zaprosił ją na lody, ale ponieważ była jego kuzynką – mieli wspólnych prapradziadków – nie mogło to wyglądać podejrzanie. Nawet mu się podobała. Miała gęste włosy o pięknej, ciemnej barwie świeżo zaoranej ziemi i wąskie, malutkie usta. Ale to nie dlatego spośród wszystkich innych wybrał właśnie ją. Mary była najlepszą przyjaciółką Katie; nie mógł już zbliżyć się do niej bardziej.
Himmel ! Teraz uparła się gadać o swoim młodszym braciszku, który miał na imię Seth i podobno wpadł dziś do świńskiego koryta, bo bawił się w linoskoczka na płocie biegnącym tuż przy chlewiku. Samuel cmoknął na konia, ściągając delikatnie lejce; bryczka zatrzymała się na szczycie wzgórza, gdzie droga kończyła się, dobiegając do niewielkiej polany.
Читать дальше