Odrobinę za późno dotarło do mnie, że pan i pani Fisher to tylko pierwszy przystanek na drodze tych nieznanych mi ludzi, którzy okrążyli mnie i Katie, całą uwagę zwracając jednak na nią; gładzili ją po policzkach, po ramieniu, poklepywali po plecach. Szeptali do ucha słowa mówiące o stracie i smutku, które w każdym języku brzmią tak samo. Samuel i Levi zdjęli ze swojego wozu jakiś niewielki przedmiot, który, sądząc po kształcie, nie mógł być niczym innym jak trumną.
Osłupiałam. Oddzieliwszy się od grupki krewnych, podeszłam do Samuela, który stanął nad grobem, nad samą krawędzią. Stał z opuszczoną głową, wbijając wzrok w maleńką drewnianą skrzynkę. Odkaszlnęłam, podniósł wzrok. Dlaczego nikt ci nie współczuje?, chciałam zapytać, ale słowa nie przeszły mi przez gardło.
Do zaparkowanych bryczek dołączył samochód. Wysiedli z niego Leda i Frank, ubrani od stóp do głów na czarno. Spojrzałam po sobie; dżinsy i koszulka z krótkim rękawem. Gdyby ktoś mi choćby jednym słowem wspomniał, że jedziemy na pogrzeb, mogłabym się przebrać. Z drugiej strony nikt nie zadał też sobie zbytecznego trudu, aby uprzedzić o tym Katie.
Dziewczyna przyjęła kondolencje składane przez krewnych, wzdrygając się nieznacznie za każdym razem, kiedy ktoś zaczynał do niej mówić, jakby chwiała się pod ciosem. Biskup i diakon, których zapamiętałam z nabożeństwa, stanęli nad otwartym grobem. Na ten znak niewielka grupa żałobników zebrała się dookoła.
Zachodziłam w głowę, co też kazało Sarze i Aaronowi odzyskać zwłoki tego noworodka, skoro nie chcieli uznać go za swojego wnuka. Poczucie odpowiedzialności? Jakiej odpowiedzialności? Zastanawiałam się, co czuje teraz Samuel, stojący tam, na krawędzi. Co myśli sobie Katie, która konsekwentnie zaprzecza, że była w ciąży.
Wystąpiła naprzód, mocno ściskając matkę za rękę. Biskup rozpoczął modlitwę i wszyscy pochylili głowy – wszyscy oprócz Katie. Ona patrzyła prosto przed siebie, potem spojrzała na mnie, potem zaczęła przyglądać się bryczkom – byle tylko nie widzieć grobu. Na koniec, niczym kwiat, zwróciła twarz w stronę słońca i z uśmiechem wystawiła policzki na jego ciepłe promienie.
Lecz kiedy biskup rozpoczął Modlitwę Pańską, a zgromadzeni, za jego przykładem, zaczęli ją cicho odmawiać, Katie nagle wyrwała rękę matce i puściła się pędem w stronę bryczki. Wskoczyła do środka i zniknęła wszystkim z oczu.
Ruszyłam za nią, widząc, że wbrew wszystkiemu, co do tej pory mówiła, pogrzeb najwidoczniej poruszył w niej jakąś czułą strunę. Zdążyłam zrobić tylko jeden krok; Leda złapała mnie za rękę i osadziła w miejscu, potrząsając nieznacznie głową. A ja, ku własnemu zdziwieniu, stanęłam posłusznie u jej boku. Dotarło do mnie, że bezgłośnie poruszam ustami w rytm słów modlitwy, słów, których nie wypowiadałam od lat i zdążyłam zapomnieć nawet, że je kiedyś znałam. A potem, zanim Leda zdążyła drugi raz mnie zatrzymać, pobiegłam do bryczki i wsiadłam do środka. Katie kuliła się na tylnym siedzeniu, osłaniając dłońmi głowę. Z wahaniem wyciągnęłam rękę i pogładziłam ją po plecach.
– Wiem, że bardzo ci ciężko – powiedziałam.
Katie wyprostowała się powoli i usiadła sztywno. Oczy miała suche, usta nieznacznie skrzywione.
– To nie był mój syn, jeśli o tym właśnie myślisz. To nie był mój syn – powtórzyła.
– W porządku – zgodziłam się. – To nie był twój syn.
Bryczka zatrzęsła się. Aaron i Sara usiedli na koźle i zawrócili konia w stronę domu. A ja z każdym jego rytmicznym krokiem na nowo zadawałam sobie pytanie: skąd Katie, obstająca przy tym, że nie ma o niczym pojęcia, mogła wiedzieć, że noworodek był chłopcem.
Dla krewnych, którzy przyjechali na pogrzeb, Sara przygotowała posiłek. Stół na kozłach, który specjalnie wystawiono na ganek, zapełnił się półmiskami i koszykami z chlebem. Nieznajome kobiety mijały się w kuchennych drzwiach, uśmiechając się do mnie wstydliwie za każdym razem, kiedy musiały przejść obok.
Nigdzie nie było widać Katie, a co dziwniejsze, nikt jakoś nie czuł się tym faktem zaniepokojony. Usiadłam na ławie, mając przed sobą talerz pełen jedzenia. Nie czułam jednak wcale smaku. Myślałam, o tym, kiedy Coop da radę tutaj przyjechać. Najpierw laktacja, teraz ten pogrzeb, ta maleńka trumna – jak długo Katie zdoła jeszcze upierać się, że nie urodziła dziecka, zanim nastąpi załamanie?
Ława skrzypnęła pod ciężarem zażywnej, starszej kobiety, która przysiadła się do mnie. Zmarszczki na jej twarzy przypominały słoje wielkiej sekwoi, ręce miała ciężkie, dłonie sękate, a na nosie okulary w czarnej rogowej oprawie. Mój dziadek, pamiętam, nosił takie w latach pięćdziesiątych.
– To ty jesteś adwokatką naszej Katie – powiedziała moja nowa sąsiadka. – Miła z ciebie dziewuszka.
Na palcach jednej ręki potrafiłabym policzyć, ile razy w karierze słyszałam obok siebie słowa „adwokat” i „miły”. Mając zaś skończonych trzydzieści dziewięć lat, zdążyłam już zapomnieć, kiedy po raz ostatni ktoś nazwał mnie „dziewuszką”. Uśmiechnęłam się.
– Tak, to ja.
Kobieta sięgnęła ponad swoim talerzem i poklepała mnie po dłoni.
– Jesteś dla nas kimś bardzo wyjątkowym. Bronisz naszej Katie.
– Dziękuję, ale po prostu taką mam pracę.
– Nie, nie – potrząsnęła głową. – Takie masz serce.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chodziło przecież tylko o to, żeby doprowadzić do uniewinnienia, co nie miało w zasadzie nic wspólnego z moją własną opinią na temat Katie.
– Przepraszam. – Wstałam z zamiarem ulotnienia się, szybko i po cichu, ale ledwie zdążyłam się odwrócić od stołu, wpadłam prosto na Aarona.
– Zapraszam z nami – powiedział, wskazując biskupa, który przyszedł razem z nim. – Możemy teraz omówić tę kwestię, która dziś wypłynęła.
Znaleźliśmy sobie cichy kąt w chłodnej oborze.
– Aaron mówił, że ma pani problem dotyczący sprawy sądowej – zaczął Ephram Stoltzfus.
– Problem nie dotyczy bezpośrednio samej sprawy. Jest to raczej trudność związana z zapewnieniem odpowiedniego zaplecza. Mój zawód wymaga korzystania z pewnych profesjonalnych urządzeń. Są mi one potrzebne na przykład do przygotowania wniosków, które mam zamiar przedstawić sędziemu, a w późniejszej fazie procesu – do opracowania zeznań składanych pod przysięgą. Jeżeli wręczę sędziemu dokument napisany odręcznie, to zabije mnie śmiechem i wyrzuci z sali rozpraw. Najpierw jednak powie, że umowa dotycząca zwolnienia za kaucją nie zdała egzaminu i umieści Katie w areszcie.
– Czy ma pani na myśli korzystanie z komputera?
– Konkretnie rzecz ujmując, tak. Mój sprzęt działa na baterie, ale akurat się rozładowały.
– Nie może ich pani dokupić?
– W wiejskim sklepie raczej nie – odparłam. – To drogi sprzęt. Mogę je naładować, ale do tego potrzebny mi kontakt elektryczny.
– Nie zgadzam się na żadne kontakty w moim domu ani w gospodarstwie – wtrącił Aaron.
– A ja z kolei nie mogę zostawić Katie tutaj, a sama jechać do miasta na osiem godzin, żeby naładować baterie.
Biskup pogładził swoją długą, siwą brodę.
– Aaronie, pamiętasz, jak syn Polly i Josepha Zooków miał astmę? Pamiętasz, jak uznaliśmy, że o wiele ważniejsze niż ścisłe zachowanie tego, co nakazuje Ordnung , jest to, aby można było stale podawać chłopcu tlen? Uważam, że obecna sytuacja jest taka sama.
– Absolutnie nie – sprzeciwił się Aaron. – To nie jest sprawa życia albo śmierci.
Читать дальше