– Czy Adam Sinclair miał okazję poznać pańską siostrę?
– Tak, spotkali się kilka razy, a potem wyjechał z kraju na badania.
– Czy wiedział, że Katie pochodzi z amiszów?
– Jasne – odparł Jacob.
– Kiedy ostatni raz się pan z nim widział?
– Blisko rok temu. Pieniądze za czynsz wysyłam do agencji zarządu nieruchomości. O ile mi wiadomo, Adam siedzi gdzieś w Szkocji, w jakieś głuchej dziczy.
Ellie uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Dziękuję, panie Fisher. Nie mam więcej pytań.
George wcisnął ręce do kieszeni i zerknął, marszcząc brwi, do otwartych akt leżących przed nim na stole.
– Zjawił się pan dziś w sądzie, żeby pomóc siostrze, mam rację?
– Tak – odparł Jacob.
– Zrobi pan wszystko, co tylko w pańskiej mocy, aby jej pomóc?
– Oczywiście. Chcę, żeby ławnicy usłyszeli prawdę o Katie.
– Nawet jeśli miałby ich pan oszukać?
– Ja nikogo nie oszukuję, panie Callahan.
– Nie, oczywiście, że nie – przytaknął George z serdecznym uśmiechem. – Na pewno nie tak, jak pańska siostra.
– Katie nikogo nie oszukała! George uniósł brwi.
– To chyba u was rodzinne: pan przestał być amiszem, siostra przestała przestrzegać reguł życia amiszów. Pan skłamał, ona skłamała…
– Sprzeciw – przerwała Ellie beznamiętnym tonem. – Gdzie w tym wszystkim pytanie do świadka?
– Podtrzymuję.
– Oszukał pan ojca, zanim usunięto pana z kościoła, tak czy nie?
– Ukrywałem przed nim, że chcę się dalej uczyć. Zrobiłem to dla jego własnego dobra.
– Czy ojciec wiedział, że czyta pan Szekspira na stryszku w stajni?
– Nie, ale…
– No więc właśnie, panie Fisher. Czym pańskim zdaniem jest kłamstwo? Ukrywaniem faktów? Niecałkowitą szczerością? Zatajeniem prawdy? Nie brzmi to dla pana znajomo?
– Sprzeciw. – Ellie wstała. – To jest wywieranie presji na świadka.
– Podtrzymuję. Udzielam panu ostrzeżenia, panie prokuratorze.
– Skoro to nie było kłamstwo, to w takim razie co? – George zadał pytanie innymi słowami.
Na zaciśniętej szczęce Jacoba drgnął mięsień.
– Chciałem studiować. Zrobiłem to, co musiałem zrobić. Oczy George'a rozbłysły.
– Zrobił pan to, co musiał zrobić. Niedawno powiedział pan, że pańska siostra, dzisiejsza oskarżona, także opanowała dobrze sztukę robienia tego, co trzeba zrobić. Czy pańskim zdaniem jest to cecha wspólna wszystkim amiszom?
Jacob zawahał się, próbując dostrzec hak ukryty w tym pytaniu, ostry i zakrzywiony.
– Amisze są ludźmi praktycznymi. Zamiast siedzieć i narzekać, biorą się do tego, czym akurat trzeba się zająć.
– To znaczy, na przykład, że jeśli trzeba wydoić krowy, to wstają przed świtem, żeby to zrobić?
– Tak.
– Trzeba zebrać siano, zanim zacznie padać – więc pracuje się, dopóki ręce nie odmówią posłuszeństwa?
– Otóż to.
– A kiedy zdarzy się nieślubne dziecko, morduje się je i pozbywa zwłok, zanim ktoś się dowie, co się nawyprawiało?
– Nie. – W głosie Jacoba zabrzmiała złość. – Wcale nie tak.
– Panie Fisher, czy to prawda, że świątobliwi amisze tak naprawdę nie są wcale lepszymi ludźmi niż pierwszy lepszy z nas? Że ulegają tym samym słabościom co wszyscy?
– Amisze nie próbują uchodzić za świętych. To zwykli ludzie, podobni do innych. Różnica polega na tym, że starają się żyć cicho, w pokoju, po chrześcijańsku, tymczasem większość z nas – spojrzał znacząco na oskarżyciela – jest już na półmetku drogi do piekła.
– Mamy uwierzyć, że wystarczy wychować się wśród amiszów, żeby człowiek nie był zdolny choćby pomyśleć o przemocy, zemście, oszustwie?
– Amisze myślą o takich rzeczach, proszę pana, ale rzadko. I nigdy tych myśli nie wcielają w życie. To jest sprzeczne z ich naturą.
– Królik, kiedy złapie się we wnyki, odgryzie sobie nogę, żeby się uwolnić, panie Fisher, a przecież nikt go nie nazwie mięsożercą. Zaś panu, pomimo tego, że wychowywał się pan wśród amiszów, kłamanie przyszło z łatwością, kiedy stawką była dalsza nauka, tak czy nie?
– Uczyłem się w tajemnicy przed rodzicami, bo nie miałem wyboru – wycedził Jacob przez zaciśnięte zęby.
– Zawsze ma się jakiś wybór. Mógł pan pozostać wśród amiszów i nie iść na studia. Mógł pan pogodzić się z konsekwencjami wyboru, przed którym postawił pana ojciec: życie bez rodziny w zamian za możliwość spełnienia swoich egoistycznych pragnień. Nie mam racji, panie Fisher?
Jacob opuścił wzrok. Czuł, jak przetacza się po nim ta sama fala wątpliwości, z którą zmagał się przez tyle miesięcy po wyjeździe z East Paradise, bojąc się, że utonie pod jej naporem.
– To prawda – odpowiedział cicho.
Poczuł na sobie wzrok Ellie Hathaway, usłyszał w głowie jej głos, przypominający, że oskarżyciel robi to wszystko nie po to, żeby dopiec jemu, ale żeby pogrążyć Katie. Zmusił się do uniesienia głowy i spojrzał prokuratorowi twardo w oczy, aż w końcu tamten odwrócił wzrok.
– Czy Katie okłamywała waszego ojca przez sześć lat?
– To nie było kłamstwo.
– Czy poinformowała ojca o tym, że odwiedza pana?
– Nie.
– Czy zamiast tego mówiła mu, że odwiedza ciotkę?
– Tak.
– Czy faktycznie ją odwiedzała?
– Nie.
– I to nie jest kłamstwo?
– To była… dezinformacja. George parsknął.
– Dezinformacja? To coś nowego. Ale proszę bardzo, panie Fisher. Pańska siostra dezinformowała waszego ojca. Jak rozumiem, pan także był przez nią dezinformowany?
– Nigdy.
– Nie? A czy powiedziała panu, że ma partnera seksualnego?
– O tym się nie…
– Czy powiedziała panu, że jest w ciąży?
– Nigdy jej o to nie pytałem. Nie wiem nawet, czy sama o tym wiedziała, czy chciała przyjąć to do wiadomości.
George uniósł brwi.
– Od kiedy to zna się pan na diagnozie psychiatrycznej?
– Znam swoją siostrę.
Oskarżyciel wzruszył ramionami, dając tym gestem do zrozumienia, co sądzi o takich wyjaśnieniach.
– Porozmawiajmy o tych awanturniczych bandach młodych amiszów. Pańska siostra należała do którejś z tych ostrzejszych?
Jacob roześmiał się głośno.
– To nie jest „West Side Story”, proszę pana. Tutaj nie ma rywalizujących gangów, gett i walki o terytorium. Wśród amiszów, tak samo jak u Anglików, większość młodzieży to są dobre dzieciaki. „Banda” to tylko nazwa, która tak naprawdę oznacza grupę znajomych. Katie należała do Iskierek.
– Iskierek?
– Tak. Najbardziej purytańska grupa w Lancaster to są ci z Kirkwood, a banda mojej siostry jest, powiedzmy, druga albo trzecia. – Jacob uśmiechnął się do prokuratora. – Amunisze, Breneki, Walety – to są te, jak je pan nazwał, awanturnicze bandy młodych amiszów. Ciągną do nich dzieciaki, które robią różne rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ale Katie chyba nawet się z nimi nie zna.
– Czy pańska siostra nadal należy do jakiejś bandy?
– Formalnie rzecz biorąc, ma prawo przychodzić na spotkania, dopóki nie wyjdzie za mąż, ale najczęściej młodzi ludzie przestają interesować się grupą, kiedy przyjmą chrzest.
– Bo wtedy nie mogą już pić alkoholu, tańczyć i chodzić do kina?
– Zgadza się. Dopóki to nie nastąpi, zasady można naginać i wszystko jest w porządku. Chrzest oznacza wybór konkretnej drogi życiowej, której lepiej się już trzymać.
– Czy Katie wypiła swoje pierwsze piwo podczas wizyty u pana? Jacob skinął głową.
Читать дальше