Jakie jest pańskie zdanie? Mamy tyle problemów… trzeba uczynić tyle dla Żydów w Związku Radzieckim, zadbać o bezpieczeństwo naszego małego kraju… więc po co trwonić cenną energię na ściganie paru nienawidzących siebie Żydów i rozstrzyganie, o co im właściwie chodzi. Chaim Chofetz i tak powiedział już wszystko na temat Żydów zniesławiających własny lud. Czynią oni źle i jak wszyscy, co czynią źle, poniosą w przyszłości karę. Tak więc po cóż ich ścigać? To moje pierwsze pytanie do pana. Drugie brzmi: jeśli zdecyduję się ich ścigać, to czy mogę liczyć na wsparcie Philipa Rotha?
Gdy w końcu Smilesburger zdołał sformułować wprost, do czego zmierzał, w drzwiach pojawił się Uri.
– Lunch – rzekł Smilesburger, uśmiechając się pogodnie. Posiłek znajdował się na tacy. Uri postawił ją przed telewizorem, Smilesburger zaś gestem dał mi znać, bym przysunął się z krzesłem i zabrał się do konsumowania.
Zupa miała nawet znośny smak, chleb podobnie, również ziemniaki dało się przełknąć. To było najprawdziwsze jedzenie. Z niczym tak prawdziwym jak ten lunch nie zetknąłem się podczas ostatnich dni.
Dopiero gdy przełknąłem pierwszy kęs, przypomniałem sobie, w jakich okolicznościach widziałem Uriego dzień wcześniej. Otóż był on jednym z dwóch młodzieńców w dżinsach, którzy mnie skojarzyli się z robotnikami, natomiast George’owi Ziadowi z pracownikami izraelskiej tajnej policji.
Tamten drugi – domyśliłem się obecnie – to ów gość w hotelu, co zaproponował, że obciągnie mi i Pipikowi. Pomyślałem też, iż tę salę zapewne wynajęli, przypuszczając nie bez podstaw, że będę tu dostatecznie odizolowany. Poszli do dyrektora szkoły i powiedzieli: „Służył pan w wojsku, wiemy o tym. Czytaliśmy pańskie akta, jest pan szczerym patriotą. Niech pan wypieprzy wszystkich z budynku na to popołudnie. Dzieciakom niech pan zrobi wolny dzień”. A ów usłuchał bez szemrania. W tym kraju tajna policja ma wielką władzę.
Gdy skończyłem jeść, Smilesburger wręczył mi – po raz wtóry – kopertę z czekiem na milion dolarów.
– Zgubił pan to zeszłej nocy – powiedział – wracając z Ramallah.
Wypytywałem Smilesburgera o rozmaite rzeczy, ale nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że otrzymam zwięzłą odpowiedź dotyczącą Moszego Pipika. Smilesburger stwierdził, iż nie ma pojęcia, skąd wziął się ów mój sobowtór, gdzie się podziewa obecnie i dla kogo może pracować. W każdym razie z całą pewnością nie pracował dla nich.
– Tak to już bywa – wyjaśnił Smilesburger. – I nie tylko w książkach i intrygach snutych przez tajne służby… Najpierw zjawia się ten nieprawdziwy. Potem ów, pod którego szalbierz się podszywa. W końcu i George Ziad wchodzi na scenę. No i zaczyna się improwizacja.
– Stwierdził pan, że to zwyczajny wariat.
– Dla pana z pewnością ktoś więcej… Jego pojawienie się przypominać musi panu paranoiczny zbieg okoliczności. Takich szarlatanów jak on jest na pęczki. Linie lotnicze oferują im specjalne zniżki. Pędzą żywot podróżując po kontynentach. Pański sobowtór odleciał wczesnym rankiem do Nowego Jorku. Już jest z powrotem w Ameryce.
– Nie próbował go pan zatrzymać…
– Przeciwnie. Starałem się wszelkimi siłami skłonić go do wyjazdu.
– A tamta kobieta?
– Nic o niej nie wiem. Zdaje się, że pan poznał ją lepiej od innych. Podejrzewam, iż przygodzie z nią trudno się oprzeć… To boginka męskiego pożądania. Czy się mylę?
– Oboje wyjechali…
– Tak. Nam chodziło o tylko jednego z was. Nie wariata, nie szarlatana, nie schorowanego głupca…
Tylko o tego, co potrafi trzymać język za zębami, umie być cierpliwy, ostrożny i nie daje się sprowokować nawet w najbardziej niecodziennych okolicznościach. Wystawiliśmy panu wysoką ocenę. Mam pan doskonały instynkt. Mniejsza, że się pan cały trząsł i nawet zwymiotował… Nie zesrał się pan i nie uczynił fałszywego kroku. Bóg nie mógłby zesłać lepszego Żyda do tego zadania.
Ja jednak zadania się nie podjąłem. Na dałem się wplątać w następną, niedorzeczną historię, by odegrać kolejną rolę w cudzej sztuce. Im więcej Smilesburger opowiadał o tajnej operacji – opatrzonej przezeń kryptonimem „Smilesburger” – w której, według niego, powinienem wziąć udział, tym bardziej zaczynałem się irytować. I nie tylko dlatego, że jego dziwaczne zachowanie już mnie nie zdumiewało. Przede wszystkim z tego powodu, że wreszcie najadłem się, uspokoiłem rozdygotane nerwy i zaczynałem w pełni zdawać sobie sprawę, jaką to żałosną zabawkę stanowiłem w rękach tych Izraelczyków uprawiających niebezpieczne gierki, zrodzone z chorej wyobraźni.
Początkowo odczuwałem wobec ludzi, którzy uwięzili mnie, wręcz rodzaj wdzięczności, zapewne za podkarmienie mnie kawałkiem zimnego kurczaka. Trzymali mnie tu wbrew mej woli, rozważając jednocześnie, jak wypełniłbym dla nich pewną misję. Wdzięczność rozwiała się, ustępując teraz wściekłości. Stopień mego wzburzenia zaniepokoił nawet mnie samego, jednakże nie byłem w stanie powstrzymać wybuchu, jaki nastąpił. A nieprzyjazne, pogardliwe spojrzenie Uriego – który wrócił akurat z ekspresem, by napełnić mi filiżankę kawą – wkurzyło mnie jeszcze bardziej, zwłaszcza kiedy Smilesburger wyjaśnił że ów jego podwładny wcześniej śledził każdy mój krok. Zasadzka na szosie do Ramallah? Jak się dowiedziałem, Uri był tam również. Biegałem jak szczur po labiryncie pod ich bacznym spojrzeniem, nie mając właściwie pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Smilesburger uknuł coś więcej niż zagmatwaną historię, zainspirowaną obecnością w Jerozolimie Pipika – którego jego informatorzy zidentyfikowali jako oszusta ledwie kilka godzin po tym, jak celnicy, na podstawie fałszywego paszportu, uznali go za mnie – i moim przybyciem tydzień później. Jak Smilesburger mógłby uważać się za zawodowca, gdyby podobny zbieg przypadków nie wzbudził jego ciekawości? Każdy pisarz zrozumiałby, co oznacza taka, nasycona wielorakimi możliwościami, sytuacja. Tak, Smilesburger był jak pisarz i nie brakło mu szczęścia – co wyznał otwarcie i szczerze.
Tyle, że pisarstwo to czysta sztuka, natomiast jego zajęcie – nie, i to również skłonny był przyznać.
Czerpał jednak z okoliczności umysłowe rozkosze podobne do tych, które bywają udziałem prozaików: tworzenie i rozszyfrowywanie zagadek, docieranie do ukrytej przed oczami śmiertelników istoty TL-CT-J, posługiwanie się metodami naukowej logiki… Smilesburger rzekł, iż postępuje tak samo jak pisarz: zaczyna spekulować, a większość tych spekulacji wymaga naruszenia uznanych konwencji. To wymaga hazardowego zamiłowania do ryzyka, zrywania zasłon z rzeczy przemilczanych, co – jak mi pochlebił – zawsze było moją specjalnością. Jego praca polega zasadniczo na zgadywaniu.
Na stawianiu na jakąś kartę. Czasem popełnia się przy tym błędy. Przedobrzą się lub też zaniedbuje albo idąc za wskazaniami wyobraźni, dociera się w ślepą uliczkę. A potem coś się wyłania, jakiś głupi szczegół, drobne, zabawne znaczenie… I już z chaosu wyodrębniają się zarysy operacji, niejasne, majaczące, koślawe, a jednak stanowiące pożywkę dla imaginacji, bo przecież samo życie jest także przypadkowe, nielogiczne, prawdopodobne przez swoje nieprawdopodobieństwo.
– Kto wie, czym się skończy ta sprawa z Atenami… Niech pan jedzie do Aten jako człowiek George’a Ziada, a jak dobrze odegra pan swą rolę, to może zaaranżują następne spotkanie… w Tunisie, z Arafatem. To wcale nie jest wykluczone. Dla pana będzie to wspaniała przygoda, a i dla nas, jak myślę, wysłanie pana do Tunisu okaże się osiągnięciem. Ja sam spędziłem tydzień z Arafatem. Jaser to dowcipny człowiek. Kapitalnie mruga oczami. Jest świetnym aktorem. Bardzo, bardzo utalentowanym. Potrafi być także uroczy. Polubi go pan.
Читать дальше