William Golding - Władca Much

Здесь есть возможность читать онлайн «William Golding - Władca Much» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Władca Much: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Władca Much»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść paraboliczna o grupie młodych chłopców, którzy ocaleli z katatastrofy lotniczej w okresie nieoznaczonego konfliktu nuklearnego. Rozbitkowie znajdują schronienie na nieznanej, egzotycznej wyspie. Pomimo różnic charakterologicznych, podjęta zostaje przez nich próba rekonstrukcji cywilizacji w obcym zakątku świata. Niestety rozsądne i roztropne wysiłki części chłopców obracane są w niwecz, gdy grupa stopniowo upada w barbarzyństwo i dzikość.
Książka opatrzona wstępem autorstwa Stevena Kinga, nagrodzona literackim Noblem w 1983 roku.

Władca Much — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Władca Much», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Siedząc, Ralf po raz pierwszy tego dnia zdał sobie sprawę z upału. Obciągnął z niesmakiem szarą koszulę zastanawiając się, czyby jej nie uprać. W niezwykłym, jak mu się zdawało, nawet na tę wyspę upale obmyślał swoją toaletę. Chciałby mieć nożyczki, żeby sobie obciąć włosy – odgarnął je do tyłu – skrócić te brudne kłaki na odpowiednią długość. Chciałby się wykąpać; porządnie wyszorować mydłem. Przesunął językiem po zębach i zdecydował, że szczoteczka też by się przydała. Poza tym paznokcie…

Ralf przyjrzał się paznokciom. Były poogryzane do krwi, choć nie pamiętał, kiedy wrócił do tego nawyku ani też kiedy mu się oddawał.

– Niedługo zacznę ssać palec…

Rozejrzał się trwożliwie. Najwyraźniej jednak nikt go nie usłyszał. Myśliwi siedzieli i opychali się tym łatwo zdobytym pożywieniem, starając się wmówić sobie, że banany i te inne oliwkowo-szare galaretowate owoce zaopatrują ich w dostateczną ilość energii. Przyjmując za wzór swój dawny stan czystości, Ralf zaczął się im przyglądać. Byli brudni, ale ich brud nie rzucał się w oczy, jak u kogoś, kto upadł w błoto lub chodził w słotę po dworze. Żaden wyraźnie nie prosił się o kąpiel, a jednak – włosy o wiele za długie, skudlone, z naczepianymi okruchami liści i patyków; twarze utrzymane we względnej czystości jedynie przez proces pocenia się i pożywiania, ale w mniej dostępnych zakamarkach poznaczone jakby cieniem; odzież podarta, sztywna od potu i noszona nie dla ozdoby lub wygody, lecz z przyzwyczajenia; skóra na ciele szorstka od słonej wody…

Z lekkim przygnębieniem stwierdził, że uważa teraz te warunki za normalne i że nie dba o to. Westchnął i rzucił łodygę, którą już obrał z owoców. Myśliwi zaczynali przekradać się w gęstwinę lub między skały, żeby się załatwić. Ralf odwrócił się i spojrzał na morze.

Tu, po drugiej stronie wyspy, widok był całkiem inny. Przejrzyste uroki mirażu nie znosiły chłodnych wód oceanu i horyzont był twardą klamrą błękitu. Ralf podszedł do skał. Tutaj na dole, niemal na poziomie morza, można było śledzić nieustanny pochód wzdętych fal. Były na milę szerokie, ale nie grzywiaste ani strome jak na wodach płytkich. Wędrowały wzdłuż wyspy lekceważąc ją, jakby pochłonięte czymś ważniejszym; właściwie nie sprawiały wrażenia pochodu, a raczej wzdymania się i opadania całego oceanu. Morze kurczyło się; tworząc kaskady ustępującej wody, opadało między skały przylizując wodorosty niby lśniące włosy, potem po krótkiej przerwie wzbierało i podnosiło się z grzmieniem, dźwigając się na cypel i głazy, pnąc się po skale, by wreszcie sięgnąć ramieniem kipieli w głąb niewielkiego żlebu i pstryknąć palcami rozprysku tuż u stóp Ralfa.

Fala za falą Ralf śledził wznoszenie się i opadanie wód, póki ten bezkres nie wprawił go w odrętwienie. Potem, stopniowo, nieskończony przestwór wód zawładnął jego uwagą. To była owa przestrzeń oddzielająca, zapora. Po drugiej stronie wyspy, spowity w południe mirażem, chroniony tarczą spokojnej laguny, człowiek mógł jeszcze marzyć o ratunku; ale tu, wobec tej nieczułej brutalności oceanu, tej nieprzebytej bariery, był przykuty do miejsca, był bezradny, potępiony, był…

Usłyszał nagle, że Simon szepce mu coś do ucha. Ralf zorientował się, że stoi pochylony, ściskając kurczowo skałę, mięśnie na karku ma napięte, usta szeroko rozwarte.

– Nie martw się, wrócisz.

Mówiąc to Simon skinął głową. Klęczał na jednym kolanie na wyższej skale, trzymając się jej obiema rękami; drugą, wyciągniętą nogą niemal dotykał ramienia Ralfa.

Ralf, zaintrygowany, spojrzał mu badawczo w twarz.

– On jest taki wielki…

Simon skinął głową.

– To nic. Na pewno wrócisz. Tak w każdym razie uważam.

Napięcie w ciele Ralfa nieco zelżało. Spojrzał na ocean, a potem uśmiechnął się do Simona z goryczą.

– Masz w kieszeni okręt?

Simon zaśmiał się i potrząsnął głową.

– No, to skąd wiesz?

Gdy Simon nadal nie odpowiadał, Ralf rzekł krótko:

– Zbzikowałeś.

Simon potrząsnął gwałtownie głową, aż jego szorstkie czarne włosy omiotły mu twarz.

– Nie. Nie zbzikowałem. Tylko tak sobie myślę, że na pewno wrócisz.

Przez chwilę nic nie mówili. A potem nagle uśmiechnęli się do siebie.

Z gęstwiny rozległ się głos Rogera:

– Chodźcie tu zobaczyć!

Nie opodal ścieżki ziemia była zryta i leżały parujące lekko odchody. Jack pochylił się nad nimi jakby w zachwyceniu.

– Ralf… choć polujemy na co innego, mięso jest nam potrzebne.

– Jeżeli to po drodze, możemy zapolować.

Ruszyli dalej, ale trzymali się teraz razem, przestraszeni wspomnieniem zwierza, i tylko Jack myszkował na przedzie. Posuwali się wolniej, niż Ralf oczekiwał, był jednak na swój sposób rad z tego marudztwa. Niebawem Jack natrafił na jakąś trudność w tropieniu i cały pochód zatrzymał się. Ralf oparł się o drzewo i zaczął marzyć. Łowy są sprawą Jacka i będzie jeszcze dosyć czasu, żeby wdrapać się na górę…

Kiedyś, gdy ojca przeniesiono z Chatham do Deyonport, zamieszkali w domku na skraju wrzosowisk. Ze wszystkich domów, w których Ralf mieszkał, ten rysował się w jego pamięci najwyraźniej, bo z niego wyjechał do szkoły. Mama była z nimi stale, a tatuś przychodził codziennie. Do kamiennego muru na końcu ogrodu przybiegały dzikie kuce. Padał śnieg. Tuż za domem stało coś w rodzaju szopy i można było w niej sobie leżeć i patrzeć na wirujące płatki. Płatki ginęły znacząc ziemię mokrymi plamkami, a potem spostrzegałeś pierwszy płatek, który legł na ziemi i nie stopniał, i przypatrywałeś się, jak wszystko przemienia się w biel. Mogłeś wejść do domu, jeśli zmarzłeś, i patrzeć przez okno, na którym stał lśniący mosiężny kociołek i taca z niebieskimi ludzikami…

Kiedy szedłeś spać, dawano ci talerz płatków kukurydzianych z cukrem i śmietanką. A na półce nad łóżkiem stały książki przechylone w jedną stronę, a parę leżało na płask na wierzchu, boś nigdy nie dbał, by je odstawić na właściwe miejsce. Książki miały ośle uszy i zniszczone okładki. Jedna z nich, czysta i lśniąca, była o Topsy i Mopsy, i Ralf nigdy jej nie czytał, bo Topsy i Mopsy to dziewczynki; inną, o Czarodzieju, czytało się z przykuwającą grozą, opuszczając dwudziestą siódmą stronę z rysunkiem strasznego pająka; była też książka o ludziach, którzy wykopali z ziemi różne rzeczy, egipskie rzeczy; i jeszcze książka o pociągach, i książka o okrętach. Stały mu teraz tak żywo przed oczyma, że mógłby niemal sięgnąć po nie ręką, poczuć ciężar i lekki opór, z jakim ta, na którą miałby ochotę, wysunęłaby się spośród innych w jego dłonie… Wszystko takie, jak trzeba, wszystko pogodne i przyjazne.

Gdzieś przed nimi zatrzeszczały krzaki. Chłopcy rzucili się w bok od ścieżki i z wrzaskiem zaczęli przedzierać się przez pnącza. Ralf spostrzegł, jak Jack wywinął włócznią w bok i upadł. Coś biegło ku niemu ścieżką połyskując kłami i chrząkając groźnie. Ralf stwierdził, że potrafi z całym spokojem zmierzyć odległość i wycelować. Kiedy odyniec znalazł się kilka kroków przed nim, Ralf cisnął śmieszny patyk, który niósł z sobą, dojrzał, że zaostrzony koniec trafił w ogromny ryj i na chwilę w nim uwiązł. Chrząkanie przeszło w kwik i odyniec skręcił gwałtownie w gęstwinę. Ścieżka znów wypełniła się rozwrzeszczanymi chłopcami, od przodu nadbiegł Jack i zaczął grzebać w poszyciu.

– Tędy…

– On nas wykończy!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Władca Much»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Władca Much» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Władca Much»

Обсуждение, отзывы о книге «Władca Much» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x