Wtedy podniosłem się z krzesła, podszedłem do drzwi, odwróciłem się i powiedziałem, że po prostu zastanawiam się, czy zamierza wyjść za Tomasza i czy z nim o tym rozmawiała. A kiedy usłyszałem, że tak, że rozmawiała z nim i że jest gotów, usiadłem i roześmiałem się słysząc już po raz trzeci: – O co ci chodzi?
Kiedy pchnięta znowu przez matkę lampa oświetliła nas ostro, wyraźnie, spytałem, czy również dlatego jest gotów, że mnie tak lubi. Potem chwilę nie mówiliśmy nic i zdawało mi się, że jeszcze można całą sprawę zatrzymać, odwrócić, kiedy matka mówiła, że nie rozumie, o co mi chodzi, ale już wtedy zapytałem, czy naprawdę nie rozumie i że musiała chyba słyszeć od różnych ludzi różne pytania. Potem miałem chwilę wielkiej ulgi i wielkiej nadziei, kiedy wzruszyła ramionami, przyznając, że słyszała o tych idiotyzmach. Prawie uwierzyłem jej, że nic nie wie, kiedy powiedziała, że sam Tomasz ostrzegał ją o tych plotkach idiotycznych, ale nie mogłem znów nie zapytać, czy ona naprawdę w to nie wierzy. I dodałem zaraz, że możemy już o tym więcej nie mówić. Dodałem to z uśmiechem fałszywym, lekceważącym całą sprawę, ale nie zamierzałem wcale zostawić jej w tym miejscu, i wtedy nagle matka powiedziała: – A gdyby tak było, jak mówią? – I zdziwiłem się, że to nie zrobiło już na mnie żadnego wrażenia, widocznie musiałem przedtem mieć pewność, że wie.
– Więc gdyby tak było, jak mówią? – powtórzyła matka.
– Ale tak przecież nie jest? – powiedziałem wtedy,
– Ale gdyby było?
Patrzyła teraz trochę nade mną, zmrużyła jeszcze bardziej oczy.
– Gdybym się o tym dowiedziała już po wszystkim, po jakimś czasie, i gdybym chciała jednak godzić się na to, żeby ci pomóc, powiedzmy, żebyś mógł pisać? To jest moja i tylko moja sprawa.
– No, nieprawda – powiedziałem. – Oczywiście, że nieprawda. Właśnie teraz przekładasz ją na mnie, i to chyba niedobrze, bardzo niedobrze. To po prostu błąd z twojej strony.
– Więc idź, rzuć to pisanie, nie pisz więcej, nie kłaniaj mu się i mnie się nie kłaniaj. Mogłem teraz powiedzieć, że nie wie jeszcze wszystkiego, dorzucić ostatnią sprawę – myślałem idąc w stronę drzwi – ale to było niepotrzebne i nic nie mogło zmienić. Po chwili podziwiałem ją prawie, kiedy zawołała mnie, uśmiechnięta, mówiąc, że oczywiście to nieprawda. Czekała tylko na moje reakcje – ciągnęła dalej, uśmiechając się żałośnie i jednak trochę niepewnie. I wtedy ja uśmiechnąłem się także, mówiąc, że oczywiście, że nigdy w to nie wierzyłem i że niepotrzebnie prowadziłem tę rozmowę. Potem usiadłem przy niej, wziąłem ją za rękę, obiecując, że dziś jeszcze skończę tę recenzję, pocałowałem ją i wyszedłem z pokoju, wiedząc, że mi nie uwierzyła, co zresztą nie miało już teraz żadnego znaczenia, bo ona też musiała mieć pewność, że jej nie wierzę. Wyszedłem na korytarz, zobaczyłem, że jest jedenasta, znów spojrzałem na telefon, myślałem chwilę o Jarosławie i wtedy właśnie wychylony z pokoju ojciec, wyciszywszy Bacha, powiedział:
– Halo, synku, był telefon od jakiejś Ilony. – Spojrzał przeze mnie w stronę pokoju matki, potem na mnie, chciał chyba o coś spytać, ale uśmiechnął się tylko niewyraźnie i cofnął się z powrotem do pokoju. Zrobiło mi się go trochę żal, ale uspokoiłem się zaraz, że na pewno wymyśliłem sobie jego przygnębienie. Nakręciłem numer i usłyszałem głos Ewy. – Tak – powiedziała po chwili bardzo spokojnie – słucham.
– Nie śpisz?
– Nie.
– Jak się czujesz? – spytałem też już spokojnie.
– Zupełnie dobrze, czy coś się stało?
– Nic – powiedziałem – nic takiego. Szukałem cię.
– Wiem, mówiła mi matka. Chciałam do ciebie zadzwonić, ale pomyślałam, że pewno śpisz i że wobec tego zadzwonię jutro.
– Ewa. Zaraz u ciebie będę.
– Nie – powiedziała szybko. – Nie. Przyjdź rano.
– Zaraz będę! – Położyłem słuchawkę.
– No i cóż! Czy spędziłeś noc w towarzystwie tego bezsensownego Jarosława i jego kopulantek? Czy demonstrował swoje pozy ostatniego polskiego Rzymianina? I czy w ogóle celebrował czarną mszę?
Jana B. spotkałem po dziesiątej rano w centralnym punkcie głównej ulicy już po wyjściu od Ewy, po naszym wspólnym wyjściu, po tym, jak dwa razy zatrzymywałem się i skręcałem za nią, potem znowu przystawałem, zawracałem i szedłem dalej główną ulicą w stronę domu, bo postanowiłem dziś skończyć recenzję.
– Ja spędziłem wieczór z subtelnym eseitą Sobieskim. Notabene jego ostatni esej o poezji romantyków wywołał ostrą polemikę w dwóch poważnych tygodnikach. Sobieski zastanawiał się, czy w ogóle podjąć dyskusję na tym poziomie, ale ostatecznie -(mogę ci w sekrecie zdradzić, że szykuje ciętą ripostę w pewnym kwartalniku.
Ułożywszy twarz w wyraz pełnego aprobaty podziwu, co zupełnie wystarczało do podtrzymywania speechu Jana B., wymyślałem dalszy ciąg rozmowy z Ewą, potem wracałem do tych spraw sprzed paru godzin, kiedy po dwunastej otworzyła mi drzwi, przypominałem sobie naszą rozmowę i przeprowadzałem ją na różne sposoby szukając najwłaściwszego, potem przyglądałem się temu, co zdarzyło się naprawdę, ale nie byłem już zupełnie pewny przebiegu tamtej nocy, bo nakładały się i rozbijały jej ciąg historie wymyślone, lepsze i gorsze. Myślałem więc o tych ośmiu prawie godzinach, wyczerpujących strasznie, trudnych coraz inaczej, szukając w sobie odczuć prawdziwych, pewnych; musiałem teraz ocenić spokojnie, trzeźwo całą sprawę i czułem dla siebie dużo pogardy za niemożność wydobycia z siebie tej oceny.
– Zaproponowano mi pracę w telewizji, w ogóle bardzo poważne stanowisko, więc poszedłem tam na rozmowy. Spytali mnie, czym zamierzam się zajmować szczególnie, odpowiedziałem, że oczywiście ideologią. Potem powiedzieli, że pensji nie będę miał wprawdzie specjalnie dużej, ale będę mógł dorabiać. Na to oświadczyłem, że rzecz jest bez znaczenia, gdyż potrzeby mam ogromnie skromne. I wtedy zobaczyłem, że patrzą na siebie z niepokojem. Wracałem od nowa do tych spraw pierwszych, kołujących, nieważnych, w których pochwaliłem jej sweter i włosy, co ona podjęła rzeczowo, ciesząc się moją pochwałą i zainteresowaniem. Potem chodziłem trochę po pokoju i nagle szybko usiadłem przy niej na tapczanie, próbowałem ją objąć, przytulić, bo nagle poczułem w sobie wielką tkliwość dla jej szczupłej twarzy i podkrążonych oczu. Próbowałem ją objąć, chociaż wiedziałem, że to nie może nic załatwić, bo potem będzie chwila następna, i chociaż od razu odsunęła się, wcale nie histerycznie, nie nerwowo, starałem się jednak wziąć ją za rękę, chociaż prosiła, żebym przestał, wymawiałem różne słowa zapowiadając nowe z nią życie i czułem wielką niechęć do siebie, bo nawet teraz nie byłem tych słów pewny. Potem pomyślałem o sobie jeszcze gorzej i postanowiłem wyjść, ale nie wypuszczało mnie jej obojętne odsuwanie się i spokój, więc szukałem nowych, bełkotliwych słów, zanim odszedłem znów na krzesło przy oknie. A ona nie mówiła ciągle nic, tak że właściwie rozmowa nie była jeszcze rozpoczęta, i wtedy właśnie zapytałem, gdzie była cały dzień, a ona wzruszyła tylko ramionami, bo to rzeczywiście nie mogło już być ważne.
– Zaproponowano mi, żebym przygotował swój pierwszy speech i podpisał na razie umowę. Na co odpowiedziałem, że mogę podpisać dowolną ilość umów, ale póki nie zostanę poważnie zaliczkowany, nie napiszę oczywiście nic.
Potem opowiedziałem, że dzwoniłem do jej pierwszego męża, i kiedy usłyszałem, że była wtedy u niego, u niego, ale z kim innym, zacząłem prawie krzyczeć. Wówczas właśnie powiedziała o swojej matce, że dlatego chciała porozmawiać rano, żeby pozbawić ją tej satysfakcji, i że ta rozmowa jest zupełnie niepotrzebna, będę musiał wycofać stąd parę swoich rzeczy , ponieważ ona zamierza matce zostawić mieszkanie, a sama się wyprowadza. Ale ja krzyczałem dalej, pokazując, że matki się nie boję, i jednocześnie zastanawiałem się, co robić. Szukając w sobie decyzji poszedłem szybko w stronę drzwi,.chociaż wiedziałem, że nie wyjdę, i miałem tylko parę kroków, po których musiałbym zatrzymać się bezradnie i głupio. I kiedy po chwili Ewa zawołała mnie, poczułem najpierw wielką wdzięczność. Tłumaczyła, dlaczego nie może być ze mną, dlaczego nie stać jej na mnie, mówiła ciągle bez żalu, smutnie, rzeczy na ogół prawdziwe, w które nie chciałem teraz wierzyć, czując znów wzbierającą we mnie wielką tkliwość, kiedy mówiła, że odchodzi tylko dlatego, że ja od niej nie odejdę. I teraz wiedziałem, że to już nie jest z jej strony gra, że odejdzie i że to są słowa ostatnie, do czego dopuścić nie mogę, w każdym razie nie w tej chwili, i zaprzeczałem sobie, kiedy ona przyznawała mi rację, zapewniała o prawdziwości mojego spojrzenia. Mówiła, że to i tak była sprawa czasu, a mnie drażniły, niszczyły swoją płaskością te oddawane mi teraz moje własne słowa i znów musiałem spróbować ją objąć, śmiesznie opadając na tapczan, gdy się odsunęła. Chciałem jej też powiedzieć o moich wszystkich dla niej rezygnacjach, o Ilonie, o Jarosławie, ale to byłoby tylko głupim potwierdzeniem jej słów. A ona zaczęła opowiadać o tym znajomym architekcie nie tak, żeby wzbudzać we mnie zazdrość, ale jakby zwierzając się i prosząc o radę. A ja uwierzyłem jej od razu, bo opowiadała inaczej niż zwykle, chociaż udawałem, że nie wierzę. Słuchałem uważnie, kiedy mówiła, że spotyka się z nim już od dwóch tygodni i teraz przenosi się do niego, będą razem pracować, że on przede wszystkim chciał, żeby wyprowadziła się od matki, dlatego wspomniała o moich rzeczach, które powinienem zabrać, z czym zresztą nie ma pośpiechu, wyjaśniła, że nie chciała mi o tym mówić, że w ogóle miała mi to powiedzieć bezpośrednio po imieninach, na których on też był, ale nie powiedziała, a ja złapałem się teraz tego wieczoru, głupio wyśmiewając przystojnego czterdziestoparoletniego architekta, z czym ona zgadzała się, dodając znowu, że zrozumiała, że na mnie jej nie stać.
Читать дальше