– Jeśli nie masz innych planów, może wpadniesz dziś z nami do niego – wskazał szerokiego. – Obiecuje koniak.
Powiedziałem, że może wpadnę, i Jarosław zamówił dla mnie następny jarzębiak. Z boku
Jan B. obiecywał rewanż.
– Już wkrótce ukaże się specjalny numer – wymienił nazwę miesięcznika – poświęcony romantykom. Nie może w nim zabraknąć głosu eseisty Sobieskiego. Tak, tak, powinniście brać z niego wzór. Z daleka od łatwych koniunktur tworzy autentyczne wartości kulturowe.
Jan B. zdradził mi kiedyś, że posiada pewien udział w autorstwie tych esejów, przy czym rezygnuje z umieszczenia swojego nazwiska w zamian za pewne rekompensaty finansowe.
Kolega z uniwersytetu roześmiał się przy słuchawce, przekazując trochę za głośno pozdrowienia od siebie i żony.
Pomyślałem, że Ewa mogła po prostu iść do kina. Od dawna szykowała się na słynny film japońskiego reżysera. Wyszła rzeczywiście wcześnie rano, załatwiła sprawy ze swoją firmą; poszła do kina, a potem na spacer. Przez chwilę nawet ta myśl wydawała mi się zupełnie prawdopodobna.
– Tak, tak, niełatwo jest oderwać się od wirówki nonsensu w „Cafe Snob”, a eseista Sobieski to potrafi.
Oczywiście do kina na pewno nie poszła, nigdy nie chodziła sama. Mogła na przykład wstąpić do tych znajomych, u których byliśmy wczoraj, do tej lekarki, mogła czegoś u niej zapomnieć i teraz wrócić i zostać na herbacie. Albo mogły razem pójść do kina. Potem pomyślałem, że jeżeli rzeczywiście wyszła o piątej rano, to sprawa może wyglądać jeszcze gorzej, i wtedy właśnie przez chwilę zacząłem się bać. Ale odrzuciłem zaraz tę myśl i tę sprawę, czując znów ciężar odpowiedzialności i winy, wróciłem do historii z kinem, która nie była dla mnie taka niekorzystna – Ewa mogła uspokoić się, porozmawiać z ludźmi. Wydawało mi się, że za dużo rozmawialiśmy ze sobą, że za dużo sobie mówiliśmy, za często byliśmy razem. A może właśnie Ewa wyjechała na parę dni, na tydzień? Pomyślałem, że chyba nie czułbym się z tym źle. Potem znów zrobiło mi się jej żal i poczułem za to złość do siebie. Przypomniałem sobie, jak mówiła mi, że wyjedzie na parę dni, obserwując mnie uważnie, wyczekując mojej reakcji, a ja odpowiadałem wykrętnie, czując jej ciężką, duszącą podejrzliwość.
– Mamy wiadomości, że ona – pokazał Jarosław dziewczynę – ma ojca nauczyciela, który spłukuje się na nią, oraz szesnaście lat. Ona uważa jednakże, że spłukuje się na nią za mało, poza tym konfrontując zasady ojca z życiem oraz jego mieszkanie z innymi mieszkaniami jest właśnie w trakcie poszukiwania zasad innych.
– Ty jej znajdziesz, nie, Jarek? Znajdziesz jej – roześmiał się szeroki.
– To zresztą są tylko przypuszczenia – nie zwracając na niego uwagi ciągnął Jarosław – Kim jest twój ojciec? – spojrzał na dziewczynę.
– Pracuje w banku. – Dziewczyna starannie ułamywała główki zapałek.
– Jako właściciel?
– Co się, Jarek, wygłupiasz – roześmiał się szeroki. – Ty jak co powiesz…
Ten kolega ze studiów – chyba Władek – skończył rozmawiać przez telefon, skłonił się niezgrabnie w moją stronę i szedł opięty zniszczoną motocyklową kurtką, z hełmem w ręku, dochodził już do drzwi, i wtedy właśnie odleciał nagle śmiesznie do tyłu, zatoczył się na szatnię i zatrzymał podnosząc rękę do twarzy, a za nim wszedł duży, odrobinę chwiejący się na nogach, gładko przylizany właściciel warsztatu samochodowego, którego znałem z widzenia, któremu ostatnio szło coraz gorzej i zaczął ostro pić. Z tyłu przytrzymywał go za rękę o wiele niższy, z małą szarą twarzą. Teczkę trzymał w jednej ręce, drugą wczepiał się w niego powtarzając: „Tadek, to nie ten.”
Władek rozejrzał się, przejechał spojrzeniem po mnie i poszedł w stronę drzwi.
– To nie ten – zapiszczał znowu mały, szary. – Coś ty, Tadek, coś ty!
– Panowie, dzwonię po milicję – wysunął się zza kontuaru szatniarz i zaraz, odepchnięty, poleciał na bok.
– Może i nie ten – powiedział duży z czerwoną gębą – może i nie ten, ale jak nie ten, to niech pokaże ptaka. Może pokazać, nie?
– Przepraszam pana – powiedział Władek cicho, dotknąwszy ręką twarzy. – Proszę mnie przepuścić.
– Nie przepraszaj, chamie, tylko pokaż ptaka. No już! – zamachnął się szeroko. Jarosław złapał mnie mocno za marynarkę. – Czekaj! – syknął – czekaj!
– No już, wyjmuj!
– Coś ty, Tadek, coś ty!
Teraz krótko zamachnął się Władek. Duży poleciał na drzwi i wolno osunął się po nich na ziemię. Władek skręcił w stronę szarego, który zaszył się w kąt. Potem nagle włożył hełm na głowę i wyszedł.
– Ładnie go uderzył, musiał kiedyś ćwiczyć. Pan go zna? – zwrócił się do mnie szeroki, przyjaciel Jarosława.
– Może ćwiczył – odpowiedziałem.
Jarosław spokojnie podniósł kieliszek. – No i w porządku – powiedział. – Zawsze w końcu można było doskoczyć, ale tak jest o wiele lepiej. Zgarnęliby nas wszystkich, a nie mam ochoty nocować w komisariacie. Może to dlatego, że nocowałem tam wczoraj. W dość podobnej sytuacji. Duży, podtrzymywany przez szarego, wolno podnosił się z ziemi.
– Widzisz, Tadek, widzisz – pochlipywał tamten, Duży wytarł zakrwawione usta i odepchnął go na bok. Teraz weszło dwóch milicjantów, szatniarz, nerwowo gestykulując, wyjaśniał im sytuację.
– Szybko są – z uznaniem uśmiechnął się szeroki. Spojrzał na zegarek. – Pięć minut.
– Właśnie – skrzywił się Jarosław. – Śródmieście. Widziałem, jak szatniarz dzwonił – rzucił w moją stronę.
Blada szesnastoletnia bawiła się zapałkami.
– Zachowanie wasze, jakkolwiek niezbyt może etyczne, oparte jednak było na przesłankach dość racjonalnych – wolno, z namysłem rozpoczął Jan B.
– Jedziesz z nami? – rzucił w moją stronę Jarosław.
– Powiedziałem, że może pojadę. Jan B. oświadczył, że zostaje, ponieważ jest za pół godziny umówiony z eseistą Sobieskim.
– Rodzice wzięli wóz – wyjaśnił w moją stronę szeroki. – Tak więc, niestety, taksówką. Kiwnąłem głową, co miało oznaczać zainteresowanie i współczucie.
– A co za rzecz? – spytała blada szesnastoletnia.
– Opel Record, nic takiego.
– Zawsze niezły.
– Pewnie, że niezły. Ciągnie sto pięćdziesiąt, automatyczna skrzynią – wyjaśniał już na ulicy szeroki.
– Normalnie – kiwnęła głową dziewczyna.
– Jesteś inteligentny – spojrzał na mnie Jarosław – i masz niezły warsztat. To dobrze, że trzymasz się Tomasza, to dobra szkoła. Sporo się od niego nauczysz. Powinieneś zacząć pisać o literaturze. Co jest z tobą? – spojrzał uważnie.
Powiedziałem, że nic i że może istotnie zacznę pisać o literaturze. Byłem właściwie pewny, że Jarosław wie o Tomaszu i że oczywiście przecenia stopień mojej z nim zażyłości. Przy okazji zastanowiłem się, czy on też kiedyś rozmawiał z Tomaszem i z jakim wynikiem. To trochę poprawiło mi humor.
Taksówka wjechała na most, szeroki rozmawiał z szoferem, blada szesnastoletnia przylepiła twarz do szyby patrząc na rzekę.
– Wygląda na to, że jednak masz do mnie żal! – Jarosław ostro zwrócił się w moją stronę.
– O to, że cię przytrzymałem? Może o coś innego? Może mój sposób bycia ci nie odpowiada? Może uważasz, że jestem na przykład wykolejony?
Odpowiedziałem, że może istotnie jest wykolejony, ale jest mi to zupełnie obojętne i nie mam w związku z tym do niego żadnych zastrzeżeń.
Читать дальше