Na brzegu pracownicy z pochodu wymachiwali rękami, a Gałła z poczuciem sukcesu, że wyszło na jego, patrzył tylko na garnitur i nawet nic nie mówił. Z podanej mi flaszki pociągnąłem łyka, poczęstowano mnie także puszką z sardynkami, które były zalutowane. Uratowaną położono na transparencie, zaś Gałła dalej kiwał głową. Jednak uratowana roztopiła fragment hasła ukazując napis „magazyn” i w ten sposób rozpoznaliśmy zaginioną tablicę. Wybuchła awantura. Wreszcie upewniono nas, że ją po święcie oddadzą. Można było więc już pójść bez przeszkód. Ktoś wysunął myśl, żeby iść do Polkowskiego, który z powodu kalectwa nie miał ręki i nogi, był nazywany Wiatrakiem i ludzie ufali mu całkowicie. Do tego prowadził pralnię, którą ostatnio sprowadzono z zagranicy, miał opinię solidnego i w czasie wojny pracował w niemieckim pralnictwie. Zakład był zamknięty, ale Wiatrak był zaprzyjaźniony z Gałła i wpuścił nas od tyłu. Gdy mnie zobaczył, pokiwał głową i obiecał, że wszystko będzie jak nowe. Doradzał, żebym zgłosił się jutro, ale wolałem nie spuszczać garnituru z oka. Gałła poparł mnie zaskakująco, oznajmiając, że uda się po flaszkę, a ja przeczekam u Wiatraka. Opuściłem garnitur, zawinąłem się w służbowy koc i zasiadłem na piecyku. Godziny mijały. Wiatrak włączył maszynę. Bulgotało i trzaskało. Wiatrak wyjaśnił, że to garnitur, chwaląc natomiast koc, w którym, jak twierdził, uciekł z niemieckiego obozu. Normalnie wkurwił się na kapo, zapakował rzeczy w koc i wyszedł. Gałła kręcił głową nieufnie, a mnie nieco zmorzyło. Kiedy się obudziłem, moi przyjaciele dyskutowali, z jakiego źródła pochodzą tłuste plamy na marynarce i czy można było ładniej przycerować przetarcia na kolanach. Wypiliśmy jeszcze trochę, zaś o siódmej rano przyłączył się do nas Mroczek z milicji z wiadomością, że mam się zgłosić na posterunek po odznaczenie. Miałem dwóch świadków i nie chciałem wyjść z pralni. Wiatrak poparł moje stanowisko, aby nigdzie nie wychodzić i przeczekać, natomiast Gałła na złość Wiatrakowi albo przeciw mnie popierał Mroczka, sugerując, że nic złego z tego nie powinno wyniknąć. Dadzą mi odznaczenie i wypuszczą. Ostatecznie włożyłem garnitur, który wyglądał tak, że nawet nieżyczliwy Gałła odwracał ode mnie oczy. Wiatrak podsunął chytry plan, który polegać miał na zamianie medalu na odszkodowanie. Gałła całą drogę gadał niby to z sympatii dla mnie, że martwić się jest najłatwiej i że lepiej, by mnie żałowano, zamiast by mnie osądzono za błędy, aczkolwiek mógłbym się poprawić i być w służbie wszystkim. Odpowiedziałem, że do tego nie tylko dziewczynka musiałaby się znaleźć pod lodem. Na szczęście słowa te zagłuszyła orkiestra, powtarzając próbę uczczenia uroczystości. Wszedłem do środka, a Gałła i Wiatrak czekali na dworze, gdyby coś mi się jednak miało przytrafić.
Za stołem siedzieli przedstawiciele sprawiedliwości: dwaj w mundurach i jeden w garniturze podobnym do mojego sprzed wypadku. Przygnębiło mnie to do końca. – Gratulujemy wam odwagi – pocieszał mnie najstarszy stopniem. Lecz mnie było wszystko jedno. Bez garnituru nie mogłem iść do Barbary. Tymczasem mężczyzna w cywilu opowiadał szeroko, że u wybrzeży amerykańskich rozbił się tankowiec. Wytruł ryby, zniszczył życie na dnie morza i oto jest tragedia na skalę ludzkości. Z tą chwilą stało się dla mnie jasne, że chcą mi wsadzić medal i sprawę zakończyć. Poczułem jednak ufność i powiedziałem, że może dla nich ryby oraz dno morza są ważne, ale to nie moja sprawa i chciałbym prosić o 1870 złotych. Najstarszy stopniem odpowiedział, że tego zrobić nie mogą, byłaby to anarchia, Teksas i szeroko rozreklamowany liberalizm, a poza tym na pewno byłem pijany. W każdym razie mogłem przynajmniej zrzucić marynarkę, jak leciałem do wody, i zdobyć się na więcej wyrobienia.
Z rozpaczą udałem się pod magazyn. Gałła zrobił nowy zakup. Nagle poczułem uderzenie krwi do głowy: pod magazynem siedziały sobie uratowana z matką. Poprosiłem, żeby trzymano je na odległość, bo za nic nie ponoszę odpowiedzialności. Matka przyniosła wyciętego z papieru koguta i wyraźnie zamierzała wprosić się na picie. Gałła odprawił ją, bo to nie miało być picie dla przyjemności, ale w celu uzyskania jasności umysłu. Po godzinie powzięliśmy decyzję udania się do domu Tylutkiego w moim obecnym stanie.
Podeszliśmy od strony wymarzonej przeze mnie werandy. Ustawiłem się pod oknami. Wiatrak i Gałła machali zza rogu. Poczułem się tak słabo, że uderzałem kolanem o kolano, ale wszedłem.
Rodzina Tylutkich siedziała dookoła stołu. Popatrzyła na garnitur, tłuste plamy, cery Wiatraka i odwróciła wzrok. Tylko Barbara chciała uśmiechnąć się do mnie, ale posmutniała. Tylutki nie powiedział w ogóle nic. Siedzieli i pili jak gdyby nic – mleko. A synowa raz po raz dopełniała z wiadra. Obaj mężczyźni popijali małymi łykami i zagryzali herbatnikami. Czas upływał, aż Barbara podsunęła mi krzesło ze współczucia. Popijali dalej, a synowa stanęła z wiadrem nade mną patrząc coraz to na jednego, coraz to na drugiego, czy lać mi do szklanki, czy nie lać. Potem im dolała, a mnie nie. Syn Tylutkiego zaczął mówić ogólnie o ludziach, którzy nic nie potrafią, a pchają się na oczy, którzy swego nie robią, a udają, że robią cudze, i którzy jeszcze żerują na byle czym, na krótką metę, nie patrząc w jutro, w przyszłość rodziny, a zwłaszcza dzieci. – Gdyby tata był nie taki, to czy ja bym wchodził kutrem do Szwedów? – Tylutki pociągnął ze szklanki i patrząc na mnie, jakbym był powietrzem, powiedział, że mi Barbary nie odda. Tego nie przeczuwałem. Więc spytałem dlaczego. – Ponieważ ludzie przestali ciebie szanować – wyjaśnił syn Tylutkiego. – Już o tobie było w radiu.
– Liczyłem, będzie miała Basica u ciebie ciche szczęście. Co jej teraz udostępnisz, buzerancie? – retorycznie pytał Tylutki. Tego Barbara nie wytrzymała. Łzy pokapały jej z oczu i poprosiła: – Jakże to, tato, tak bez poczęstunku? – I nie czekając napełniła mi szklankę. – Polej i nam – powiedział Tylutki i zaraz wtrącił zgrabnie: – Ludzie w kosmos latają, sztuczne serca montują, a ty w garniturze wchodzisz do wody. – Z sercami nie bardzo wierzę – oznajmił syn Tylutkiego. Stary kolejarz zamyślił się i orzekł, że jeśli ktoś jest naprawdę wybitnym lekarzem, to nie musi przy pomocy kłamstwa ściągać klienteli. I przytoczył przykład doktora Majewskiego, który, jeżeli do niego przyjdzie się na prywatną wizytę (za 150 złotych), to pozwala pić przy penicylinie. Zebrałem się na odwagę i przypomniałem, że Baśka jednak jest zdefektowana. – Może i jest, ale narzeczonego dla niej innego znajdę.
Kiedy opuściłem ten dom bez żadnej nadziei, powziąłem decyzję, z której zwierzyłem się czekającym za winklem kolegom, że jestem zdecydowany opuścić swoje środowisko. Gałła okazał mi wielką dobroć, doradzając, że albo mogę powyrywać włosy i posypać się popiołem, albo wziąć się do działania, na przykład uczestniczyć w uroczystości. Natomiast podług Wiatraka uratować mnie mogła rozpusta. Dzięki niej osiągnę użyteczny spokój, skoro rozpaczanie w znieczulonym świecie mija się z celem. Nie chciałem zostać lubieżnikiem, lecz Wiatrak wytłumaczył mi, że Barbara nie kocha mnie, tylko moją pozycję w magazynie. Gałła nadal korcił mnie działaniem. Zaproponowałem, że może wystarczy się zapić, by odzyskać samopoczucie i szczęście. Nie zgodzili się, przytaczając argument, że wypadłoby to drożej. Po czym udaliśmy się za Wiatrakiem na poszukiwanie ladacznicy.
Długo poszukiwaliśmy odpowiedniej dla mnie kobiety, ponieważ większość już spała, a rano szły do pracy, lub też reprezentowały różne stanowiska w sprawie wynagrodzenia. Na koniec szczęśliwy los postawił na naszej drodze wdowę. Pragnęła jedynie, by Gałła napisał jej podanie o rentę po mężu. Zatraciłem się z nią na łóżku, podczas gdy Gałła i Wiatrak dyskutowali przy stole tekst podania, zaś moja kochanka szeptała mi dane. Przeżycie było piękne, ale koledzy ponaglali mnie, ponieważ ciągnęło od okna. Kiedy wyszliśmy na dwór udając się w pobliże parku, znów coś mnie tknęło, bo wydało mi się, że ktoś się kołysze w wodzie. Wtedy zrozumiałem, że rozpusta mnie z tego nie wydobędzie, a jeżeli, to na krótko. Zrozumiałem także, że rozpusta zapowiada bytowanie bez perspektyw oraz że mam wymęczoną duszę, a co gorsza, ciało. Ponadto martwiło mnie, że nie mam w stosunku do pierwszej kochanki żadnych zobowiązań, jakie chciałem mieć wobec kobiety. Nadal tęskniłem do Barbary i obawiałem się, że mogę utracić charakter, a nie odzyskać spokoju. Więcej nawet, zwątpić w sens miłości między ludźmi. Gdy oznajmiłem to przyjaciołom, Gałła powiedział:
Читать дальше