Przeciwnicy polityczni szefa, których także i w samej Komendzie Głównej do niedawna nie brakowało, kolportowali informacje, jakoby szef poznał GO od razu, ale nie zdradził się z tym. Polecił GO wypuścić, ponieważ człowiek, który niesie zamęt, był mu potrzebny do zrealizowania planów politycznych. Podważenia zaufania do ówczesnego rządu i umożliwienia dojścia do władzy nowego rządu silnej ręki. Na pierwszą wiadomość o pojawieniu się JEGO miał powiedzieć: „Niech będzie pochwalony, któryś GO przysłał.” Rzekomo celowo paraliżował on akcję policji, co więcej, jego ludzie podsycali nienawiść tłumu, prowokując ludzi do niszczenia, zwłaszcza fabryk należących do przedstawicieli kapitału ze Strefy Południowej. Każdy dzień zamętu miał działać na jego korzyść i nie na rękę mu była JEGO przedwczesna demistyfikacja. Podejrzewano nawet, że ów nieszczęśliwy wypadek nastąpił z jego polecenia, a teczka, z dokumentami została przechwycona i zniszczona.
Byli też tacy, którzy uważali tego człowieka, podobnie jak tego drugiego i prostytutkę, od początku za agentów szefa policji, a pomysł JEGO wjazdu do miasta za starannie przygotowaną inscenizację. To wszystko nie ma zresztą na razie większego znaczenia. Oficjalna wersja tych wydarzeń jest dopiero przez nasz wydział przygotowywana i po zaakceptowaniu przez obecnego szefa rządu zostanie podana do wiadomości publicznej.
Wydział
Dokumentacji Historycznej
Panie Janusz, piszę po kolei, stuknij pan na maszynie i wyciągnij, żeby było dobrze. Jestem człowiekiem, któremu się wiedzie. Człowiekiem, krótko mówiąc, z najlepszymi nadziejami na przyszłość. Na razie urządziłem się skromnie. Obojętność magazyniera Gałły sprawiła, że mogę mieszkać w magazynie i spać na łóżku z żelaza, a także korzystać z piecyka z prawem dokładania w nocy. Z magazynu mam piękny widok na miasto w ciągłym rozwoju. Jest tu przytulnie, a poza tym pełno rzeczy, do których ciągnęło mnie przez całe życie. Także zdrowie mi dopisuje, przy niewielkim wzroście i rzadkim odżywianiu jestem przedmiotem zazdrości znajomych. Nie wynoszę się z tego powodu nad innych, po prostu z tym przyszedłem na świat. Ostatnio zaświtało mi kupno garnituru, który pojawił się w telewizji dzięki rozbudowanemu przez nowe władze sklepowi z ubraniami. To z kolei pozwoliłoby mi udać się z wizytą do ojca Barbary, kolejarza Tylutkiego, i utorowało mi wejście do jego rodziny i ożenek z kobietą, co jest moim marzeniem od dawna, a co więcej, uwicie gniazdka na werandzie przylegającej do domu Tylutkiego, która po wprawieniu szyb nadawałaby się do tego. Wszystko układało się dobrze, tylko magazynier Gałła straszył, że świat ogólnie jest zły. – A moje życie? – zapytywałem. – Jest jedynym szczęśliwym odstępstwem – przyznawał niechętnie. Nie wierzyłem mu, był to człowiek wypchany wiedzą z książek, które czerpał z makulatury oddanej mu na przemiał. Wyśmiewałem go z ukrycia, chociaż to ja niestety żyłem złudzeniami i poczuciem nie istniejącej harmonii, dającej mnie, jednostce, uprzywilejowane miejsce. I dlatego właśnie omal że nie rozsypało mi się życie.
Tego dnia zasnąłem późno i nie usłyszałem, jak ukradli tablicę z nazwą magazynu. Obudziła mnie dopiero orkiestra, która maszerowała czcząc na próbę wodowanie statku. Roboty nie było wiele. Z magazynierem Gałłą udaliśmy się do sklepu dyskutując, czy rzeczywiście wszystkie informacje są prawdziwe. Gałła zapewniał mnie, że istnieje możliwość przedstawienia każdej rzeczy, w tym transmisji telewizyjnej, tak jakby to było naprawdę. Na poparcie przytaczał przykłady z życia spółdzielczego. Słuchałem go niechętnie, wiedząc, że jest to człowiek krańcowo nieufny, chociaż doświadczony, skoro był kiedyś we władzach spółdzielczych, z których usunięto go jednak za niewłaściwą orientację popartą alkoholizmem.
Dziś miałem się udać do ojca Barbary. Jakże długo na to czekałem! Wciąż pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Kupiłem u niej w kiosku pięć znaczków zdobywając się na odwagę, a ona powinszowała mi tylu znajomych, więc, żeby wzmóc szacunek, dodałem, że mają być ekspresowe. Ona wybrała mi najładniejsze. Znaczki nakleiłem na ścianę i wpatrywałem się długo, jak wąsaty wojskowy, pełen odwagi i stanowczości, patrzył na mnie uważnie i jakby czegoś się uśmiechał. Basia po paru miesiącach odprowadzania jej do domu zaprosiła mnie do siebie, chociaż przez cały ten czas nie mogłem się zdobyć na to, aby ująć ją wpół czy choćby za rękę.
Z dwóch powodów: ma pochodzenie (syn Tylutkiego pływa na kutrze), moje ubranie znajduje się w bardzo złym stanie. W reakcji postanowiłem się odwdzięczyć. Otoczyłem ją ramieniem, a ona przytuliła się, próbując złożyć głowę na moich ramionach. Umocniło mnie to w przekonaniu, że jestem wybrany przez los, zwłaszcza że miałem odłożone na garnitur. A i teraz, kiedy pieniądze zamknęły się w szufladzie sklepu, nie czułem wcale żalu. Gałła kręcił nosem psując mi przyjemność, ponieważ garnitur był luźny; zniechęcał mnie, jak umiał. Ale i tak dostrzegłem, że nie mógł ukryć wrażenia. Obsługiwał mnie zresztą sam kierownik i na ten czas w sklepie wstrzymano się ze sprzedażą. Nie wiadomo po co, a może z chciwości, pozostałem w nowym. Naciągnąłem tylko waciak, spod którego wystawały poły marynarki, i zaraz poszliśmy naprzeciw. Przy wejściu biło się na noże dwóch zaopatrzeniowców; z powodu nadmiernego upicia nie mogli się trafić, a poza tym zagłuszała ich orkiestra ćwicząca do obchodów i rozmowy gości.
Dostaliśmy stolik, podciągnęliśmy nogawki i zrobiliśmy zamówienie. Prawidłowości zaczęły się na mnie szykować. Gałła się rozruszał. Opowiedział o blondynie, która kiedyś stała na wystawie i wpadła mu w oko. Miała włosy i mały nos ze złota – jak żywa. Za to żona Gałły była porośnięta na twarzy i nogach, a w mieście mówiono, że ożenił się z nią dla kariery, ponieważ był wprawdzie przeciw Niemcom w lesie, zresztą bardzo postępowym, ale w czasie przeprawy przez bagno cały oddział utonął, tylko on jeden trafił na kamień, ale nie miał na to świadków. Toteż rozpił się i zaczął czytać. Stracił wpływy i patrząc w niebo mówił, że tam nikogo nie ma.
Współczuciu się jednak nie oddawałem, bo drzwi co chwila otwierano i wiało morzem. Ludzie wyrzucali zaopatrzeniowców na ulicę, oni wracali się napić, a ja siedząc uważnie, aby się nie oblać, miałem coraz więcej argumentów, że świat jest dobry. Nikt nie podkupił mi garnituru, a Baśka urodziła się bez szyi. Głowa wydobywała się jej prosto z ramion i nie miała w związku z tym wzięcia u nikogo poza mną. Po pewnym czasie udaliśmy się na wybrzeże, aby oglądać próbę przygotowań do uroczystości. Nad wodą wznosił się okręt wielkości pięciu domków Tylutkiego obstawiony dźwigami produkcji szwedzkiej. Na nadbrzeżu stali rzędami wykonawcy z transparentami wyrażającymi zadowolenie i patrzyli, jak holownik kruszy lód. Stałem obok, ciągle jeszcze szczęśliwy, aż zaczęło oblewać mnie gorąco. Oto stoję obok Gałły, który zaczął znowu swoje o manekinie, i widzę dokładnie, jak dzieciak tapla się w wodzie między krami. Smarkacz szedł skrótem przez lód, lecz nie wziął pod uwagę uroczystości ani pracy holownika. Tak myślałem, nie wiadomo czemu lecąc do niego. Gałła krzyczał coś za mną, lecz nie posiadałem czasu, aby go wysłuchać, co mnie samego dziwiło. Pod nogami bulgotało, wiatr od morza dął mi w oblicze. Dzieciak niedaleko przyczepiony do kry; silny, ale zawzięty, nie puszczał. Jego lód kołysał się odczepiony od reszty. Skoczyłem. Dzieciak podjechał z lodem do góry, ja natomiast przeciwnie. Do pasa pogrążyłem się w wodzie, która mi naszła do butów. Uczepiony lodu naraz słyszę jakiś trzask i mam pewność, że to to. Garnitur pęka pod pachami, nad kolanem i w szwach. Baśka bez szyi stanęła mi przed oczami. Poczułem straszny żal, skoro w tym stanie nie mogłem iść do kolejarza Tylutkiego i jego syna, kutrowego rybaka. Wzięła mnie więc straszna złość. Szarpnąłem się i wylazłem na lód. Teraz dzieciak poszedł pod wodę, ale sterczała jego łapa grubości witki. Złapałem za nią i zacząłem się cofać rakiem. Po twarzy ciekły mi łzy, bo spodnie trą o zlodowacenie. Z odmętów wydobyłem niewielką topielicę i oddałem z nią pomyślny skok na trwały płat lodu. Muszę przyznać, że potem Gałła, kiedy nie mogłem znieść myśli o tym, co zrobiłem, pomagał mi, uświadamiając, że postępek jest postępkiem, wszystko, co zrobiłem, było mechaniczne, a że skutki zwróciły się przeciw mnie, to dowód, że światem rządzi przypadek i brak sensu. Ale ja długo odczuwałem bunt, że na mnie właśnie się ten przypadek wypróbował.
Читать дальше