Ale Faith w dalszym ciągu otwiera i zamyka usta. Sprawia to wrażenie, jakby usiłowała złapać dech, ale w rzeczywistości powtarza:
– Mamo.
– Panie Metz, pański następny świadek – mówi sędzia.
Metz unosi głowę.
– Wysoki sądzie, czy mogę podejść? – Joan idzie razem z nim, zbierając siły do potyczki o eksperta od zespołu Münchausena, o którym Metz wspomniał rano. – Muszę powołać świadka, którego nie ma na liście.
– Już zgłosiłam obiekcje co do tego świadka, wysoki sądzie – wtrąca natychmiast Joan. – Nie wiem nic o rzekomym ekspercie pana Metza i potrzebuję czasu na zebranie informacji o tym dziwacznym syndromie psychicznym, który mój kolega znalazł zagrzebany w Encyclopaedia Britannica.
– Nie chodzi o eksperta – odpowiada Metz zniecierpliwiony. – Chodzi o kogoś innego. I nie został zaprzysiężony. Jest obecny w sali sądowej.
Joan otwiera usta.
– Po co w ogóle się męczyłeś i dawałeś mi listę świadków?
– Proszę posłuchać, Ian Fletcher okazał się nieoczekiwanie wrogim świadkiem i z jego zeznań nie uzyskałem tego, co zaplanowałem.
Sędzia zwraca się do Joan.
– Jakie jest pani zdanie?
– Wykluczone, wysoki sądzie.
Metz uśmiecha się, bezgłośnie mówiąc:
– Podstawy do apelacji.
Joan zaciska szczękę.
– Doskonale. Powołaj go.
Metz wraca na miejsce zadowolony. Następny świadek przedstawi Iana Fletchera jako kłamcę, poda w wątpliwość całe jego zeznanie i niewytłumaczalną obronę Mariah White. A w najgorszym razie Metz będzie mógł naprawić wszelkie szkody, które poczynił Fletcher w jego sprawie.
– Powołujemy na świadka Allena McManusa.
W ławach dla publiczności wybucha zamieszanie, podczas gdy dziennikarze przesuwają się, by przepuścić kolegę. McManus z wahaniem podchodzi do urzędnika sądowego; wyraźnie zaskoczony składa przysięgę.
Metz w duchu błogosławi Lacey Rodriguez za to, że po raz kolejny zebrała więcej informacji, niż się spodziewał – informacji, o których istnieniu większość ludzi nawet nie ma pojęcia, takich jak rejestry przychodzących i wychodzących rozmów telefonicznych w budynkach biurowych.
– Proszę o podanie nazwiska i adresu.
– Allen McManus. Massachussetts Avenue 2478, Boston.
– Gdzie pan pracuje, panie McManus?
– Prowadzę dział nekrologów w „Globe”. Metz splata dłonie za plecami.
– Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan o Faith White?
– Wysłano mnie jako korespondenta na sympozjum psychiatryczne w Bostonie, na którym jedna z uczestniczek opowiadała o swojej pacjentce, małej dziewczynce, rozmawiającej z Bogiem. Wtedy jednak nie wiedziałem, że tą dziewczynką jest Faith White.
– Jak pan się dowiedział?
– Byłem w redakcji, kiedy przyszedł faks o martwej kobiecie, która wróciła do życia na skutek cudu dokonanego przez jej wnuczkę. Zdarzyło się to w tym samym mieście, w którym prowadzi praktykę ta lekarka. A potem dzwoni telefon i jakiś nieznajomy mówi mi, żebym się zastanowił, kto skorzysta, jeśli dziewczynka zostanie uznana za cudotwórczynię.
– Co pan zrobił po tym telefonie?
McManus zadziera brodę.
– Mam na koncie wiele lat dziennikarstwa śledczego, więc pomyślałem, że się tym zajmę. Zacząłem odgrzebywać informacje o matce dziecka. – Uśmiecha się szeroko. – To ja podałem do wiadomości publicznej informację o tym, że Mariah White przez cztery miesiące przebywała w ośrodku zamkniętym.
– Czy taki anonimowy telefon był czymś dla pana niezwykłym?
Allen rozluźnia kołnierzyk.
– No cóż, prowadzę dział nekrologów, więc niezbyt często dostaję telefony od Głębokiego Gardła. W redakcji „Globe'u” mamy system identyfikacji dzwoniących, dlatego zapisałem numer na wypadek, gdybym chciał później się z nim skontaktować.
– Jaki to był numer?
– Nie mogę ujawnić źródła, proszę pana.
Sędzia marszczy brwi, dziennikarze w ławach dla publiczności mruczą z respektem.
– Ależ może pan, panie McManus, i zrobi to, w przeciwnym razie oskarżę pana o obrazę sądu.
Allen chwilę milczy, zastanawiając się nad opcjami. Potem wyjmuje z kieszeni notatnik i przewraca kilka stron.
– Trzy – jeden – zero, dwa – osiem – osiem, trzy – trzy – sześć – sześć.
– Czy sprawdził pan, do kogo należy?
– Tak.
Malcolm Metz staje przed stołem obrony i patrzy na Mariah.
– Panie McManus, czyj to był telefon?
Sędzia chrząka ostrzegawczo, ale niepotrzebnie. McManus wpatruje się w pewnego człowieka przez zmrużone powieki, wspominając przeszłą urazę.
– To osobisty telefon komórkowy – mówi. – Zarejestrowany na Iana Fletchera.
W chwili gdy McManus zajmuje miejsce dla świadków, Ian nieruchomieje jak rażony prądem. Nie potrafi się poruszyć, a równocześnie wie, że pozostanie w sali jest najgorszą z możliwości. Jak mógł do tego stopnia nie docenić Metza? Siedzi dwa rzędy za Mariah i patrzy, jak ramiona jej sztywnieją, kiedy słyszy, że to Ian jest odpowiedzialny za obelżywy artykuł na jej temat. Powinienem był jej powiedzieć, myśli. Gdybym jej powiedział, wybaczyłaby mi.
Pragnie, by Mariah się odwróciła. Chciałby zobaczyć jej twarz.
Kilka minut temu, kiedy opuszczał miejsce dla świadków, mrugnął do niej znacząco. Cała jej twarz promieniała, świetlista niczym księżyc w pełni. Teraz jest blada, oczy odbijają się od skóry niczym siniaki, z rozmysłem patrzy w drugą stronę.
Ian łapie się na tym, że patrzy na Mariah jak człowiek, który obserwuje walący się budynek albo szalejący pożar, przykuty do tragedii. Nawet nie mruga, gdy Mariah chowa twarz w dłoniach, gdy nadchodzi kryzys.
Joan trzydzieści sekund poświęca na uspokojenie swojej klientki, a to nigdy nie było jej mocną stroną. Potem wstaje rozgniewana. Gdyby to był proces z przysięgłymi, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Mogłaby przepytać McManusa i w jakiś sposób zaszczepić wątpliwość, czy to rzeczywiście Ian trzymał w dłoni telefon w czasie tamtej rozmowy. To mógł być jakiś współpracownik, telefon mógł ktoś ukraść – do diabła, kto wie, co mogło się zdarzyć? Ale niestety, sędzia już przyjął możliwość, że Ian Fletcher rzeczywiście dzwonił ze swojego telefonu do Allena McManusa. I tak jak pozostali zapewne uznał, że Ian popełnił zdradę.
– Pracuje pan w „Globe”? – rzuca z gniewem.
– Tak.
– Od jak dawna?
– Od sześciu lat.
– Jakie ma pan przygotowanie do zawodu?
– Skończyłem Columbia School of Journalism i przedtem pracowałem jako reporter w „The Miami Herald”.
– Kto zlecił panu tę konkretną sprawę?
– Wydawca dodatków nadzwyczajnych Uwe Terenbaum. Czasami zleca mi relacje z sympozjów i konferencji, jeśli w dziale nekrologów nie ma zbyt wiele pracy.
Joan chodzi tam i z powrotem przed miejscem dla świadka jak czółenko w maszynie tkackiej. McManus wodzi za nią oszołomionym wzrokiem. Joan nie wie, co może od niego wydobyć, ale instynkt jej podpowiada, że piętą achillesową McManusa jest ego. Musi sprawić, by wyszedł na głupca, im większego, tym lepiej.
– Uważa się pan za dobrego dziennikarza, panie McManus?
Przez sekundę Allen stroszy piórka.
– Lubię tak o sobie myśleć.
– Cieszy się pan uznaniem kolegów?
– Oczywiście.
– Przydzielono panu tę sprawę, ponieważ jest pan jednym z najlepszych dziennikarzy „Globe'u”?
– Przypuszczalnie – mówi, prostując się na siedzeniu.
– Musiał pan poczuć się doskonale, kiedy pan odkrył, że numer telefonu należy do Iana Fletchera.
Читать дальше