– Och, przestań – mruczy Millie, zmuszając Mariah do wstania. – Idź na górę i zmyj ten wyraz z twarzy.
– Co…
– Weź gorący prysznic. Oczyść myśli. Wcześniej widywałam, jak popadałaś w taki nastrój, jak zaczynałaś wątpić, czy masz tyle rozumu, ile Bóg dał chrabąszczowi, nie wspominając już o byciu dobrą matką. Przysięgam, nie wiem, jak Colin to robi, ale manipuluje tobą jak Svengali. – Wpycha Mariah po schodach, w chwili gdy Faith wchodzi do holu z okularami. – Świetnie – mówi Millie do wnuczki. – A teraz poszukamy niedzielnego komiksu.
Świadoma wzroku Faith, Mariah z uśmiechem stawia kroki. Odpycha dręczące ją myśli: co Joan powie w sądzie, jak sędzia zinterpretuje pośpieszną ucieczkę Mariah do Kansas City, co zrobi i powie Ian teraz, kiedy wrócili. Rozbiera się i przekręca kurek z wodą, wkrótce też łazienkę wypełnia biała mgła. Stoi w kabinie pod ciężkim strumieniem gorącej wody, mimo to nie przestaje się trząść. Jak ktoś, kto uszedł z życiem z wypadku, uświadamia sobie, że niewiele brakowało, i na przemian zalewają ją fale przerażenia i zdumienia. A co, jeśli za pięć tygodni jej córka nakazem prawa będzie musiała się przeprowadzić? Jeśli po raz kolejny Colin postawi na swoim? Mariah osuwa się na kafelki, mocno splatając ręce na piersiach, i pozwala sobie rozpaść się na kawałki.
Po kąpieli Faith i ułożeniu jej do snu Mariah idzie do salonu, gdzie Millie wygląda zza firanki na dwór.
– Jak farma Yasgura – mruczy Millie, słysząc kroki córki. – Popatrz na pole. Widzisz wszystkie te migające światełka? Co oni trzymają, świece?
– Zapalniczki. I skąd wiesz o Woodstock?
Millie odwraca się z uśmiechem.
– Nie doceniasz matki. – Ujmuje Mariah za rękę i ściska. – Czujesz się lepiej?
Słodka troska sprawia, że Mariah o mało znowu się nie załamuje. Pozwala matce poprowadzić się do kanapy, siada i kładzie głowę na jej kolanach. Kiedy Millie odgarnia włosy córki z czoła, Mariah czuje, jak napięcie powoli ustępuje, jak niektóre problemy tracą na znaczeniu.
– Nie powiedziałabym, że czuję się lepiej. Jestem raczej otępiała.
Millie wciąż gładzi ją po głowie.
– Faith chyba dobrze sobie z tym radzi.
– Nie jestem pewna, czy rozumie, co się dzieje. Następuje chwila ciszy.
– Nie jest jedyna.
Mariah siada prosto, jej policzki zalewa rumieniec.
– Co przez to rozumiesz?
– Kiedy masz zamiar opowiedzieć mi resztę?
– Już ci powiedziałam, co się stało w sądzie.
Millie zakłada Mariah kosmyk włosów za ucho.
– Wiesz, masz dokładnie taką samą minę jak wtedy, kiedy byłaś z Billym Flahertym i wróciłaś do domu dwie godziny po wyznaczonej porze.
– Pękła dętka. Powiedziałam ci to prawie dwadzieścia lat temu.
– A ja wciąż ci nie wierzę. Boże, pamiętam, jak siedziałam w łóżku, patrzyłam na zegar i zastanawiałam się, co też Mariah widzi w tym ponurym, humorzastym chłopcu?
– Miał dopiero szesnaście lat, jego ojciec był alkoholikiem, rodzice się rozwodzili. Potrzebował kogoś, przed kim mógłby się wygadać.
– Rzecz w tym – ciągnie Millie, jakby Mariah wcale się nie odezwała – że kilka dni temu też leżałam w łóżku, patrzyłam na zegar i zadawałam sobie pytanie, dlaczego Mariah jest z Ianem Fletcherem? I znowu masz tę samą minę.
Mariah krzywi się i odwraca od matki.
– Nie mam żadnej miny.
– Ależ masz. Ta mina mówi mi, że jest już za późno, żebym mogła powstrzymać cię od skoku w przepaść. – Czeka, aż Mariah znowu na nią spojrzy, wolno i z wielkim wahaniem. – Więc mi powiedz – pyta Millie łagodnie – jak trudny był ten upadek?
Mariah ogarnia wielki spokój, gdy uświadamia sobie, że jej matka wcale nie jest lepszym od niej prorokiem. Wszystkie te momenty, gdy budziła się w środku nocy na ułamek sekundy przed tym, nim krzyki Faith wypełniały mrok, wszystkie te sytuacje, gdy wystarczyło jedno spojrzenie na córkę, by zdemaskować kłamstwo… To niezbędny element macierzyństwa: chcesz czy nie, nabywasz szóstego zmysłu, gdy chodzi o twoje dzieci – instynktownie odczuwasz ich radości, smutki, niepowodzenia, serce ci pęka, gdy ktoś sprawia im ból.
– Był szybki – wzdycha Mariah. – I miałam oczy szeroko otwarte.
Kiedy Millie wyciąga ręce, Mariah tuli się do matki, z wielką ulgą wracając do pociechy z dzieciństwa. Opowiada matce o Ianie, który wcale jej nie śledził, który nie jest takim człowiekiem, jakiego udaje publicznie. Opisuje, jak siadywali na ganku, kiedy Faith zasypiała, jak czasami rozmawiali, a czasami w milczeniu pozwalali, by otuliła ich noc. Mariah nie mówi Millie o bracie Iana, o tym, czy Faith na krótko mu pomogła, czy nie. Nie mówi o tym, co czuła, gdy Ian przyciskał się do niej całym ciałem, nie wspomina o żarze, który ogarnął ją od stóp do głów, o tym, że Ian nawet w czasie snu trzymał ją za rękę, jakby nie mógł ani na chwilę jej od siebie puścić.
Na plus Millie trzeba zapisać, że nie jest zaskoczona ani nie pyta, czy mówią o tym samym Ianie Fletcherze. Zamiast tego tuli córkę i czeka na wyjaśnienia.
– Skoro tyle się między wami wydarzyło – mówi, ostrożnie dobierając słowa – jak teraz wyglądają sprawy?
Mariah patrzy na migoczące za tiulowymi zasłonami światełka, które wcześniej zwróciły uwagę Millie.
– W sytuacji, gdy on jest tam, a ja tu, dokładnie tak samo jak przedtem – odpowiada, uśmiechając się smutno.
Czasami w środku nocy Faith słyszy, jak pod łóżkiem coś się porusza, wąż, potwór morski, który wydostał się z wody, albo może maleńkie łapki szczura zakończone pazurami. Pragnie odrzucić pościel i pobiec do pokoju mamy, ale musiałaby postawić stopy na podłodze, a istnieje spora szansa, że to coś, co hałasuje, owinie się wokół jej kostki i pożre ją ostrymi ząbkami, zanim ona zdąży dobiec do holu.
Dzisiaj wieczorem Faith budzi się przekonana, że potwór zaraz się na nią rzuci, i krzyczy:
– Gryzą mnie! Te stwory, które mieszkają pod łóżkiem! – Krzyczy jeszcze, kiedy świat do niej przychodzi, dziwne czarne kształty zmieniają się w lampy, komodę i inne zwyczajne sprzęty. Faith spogląda na swoje dłonie, na których plastry wciąż zakrywają niewielkie dziurki poniżej kłykci. Teraz wcale jej nie bolą. I nie krwawią. Troszeczkę swędzą, jakby pies muskał je mokrym nosem.
– Dobrze się czujesz?
Faith potakuje.
– W takim razie pójdę spać.
Ale Faith nie chce, żeby mama poszła. Chce, by siedziała na skraju łóżka i myślała wyłącznie o Faith.
– Ojej! – jęczy nagle, ściskając się za lewą dłoń.
Mama szybko się odwraca.
– Co? Co się stało?
– Dłoń mnie boli – kłamie Faith. – Taki ostry ból, jak od igły.
– Tutaj? – pyta mama, naciskając palcem.
Wcale nie boli, wręcz przeciwnie, uczucie jest dość miłe.
– Tak – jęczy Faith. – Oj!
Mama wsuwa się pod pościel, obejmuje Faith.
– Postaraj się zasnąć – mówi, zamykając oczy.
Faith zapada w sen uśmiechnięta.
28 października 1999
Millie chyba nic nie robiła, tylko jadła.
W żaden inny sposób Mariah nie potrafi wyjaśnić, dlaczego w domu nie ma nic do jedzenia. Po tygodniowej nieobecności nie zdziwiłaby się, gdyby owoce i mleko się zepsuły, ale nie ma chleba i nawet słoik z masłem orzechowym świeci pustkami.
– Wielkie nieba, mamo – mówi Mariah, obserwując Faith, która bez entuzjazmu gryzie ryżowe chrupki. – Urządziłaś przyjęcie?
Urażona Millie prycha.
– I to ma być wdzięczność za pilnowanie domu?
Читать дальше