– Na tym świecie roi się od świrów, bracie.
Allen go nie słyszy. Szpital dla psychicznie chorych. Wszystko zaczyna nabierać sensu. Siedmiolatki nie rozmawiają ot, tak z Bogiem, ktoś nimi manipuluje. Allen myśli, że ktoś, kto już raz przekroczył granicę, z dużym prawdopodobieństwem zrobi to ponownie.
Wstawszy z krzesła, wyjmuje z papierowej torby puszkę piwa marki Rolling Rock i rzuca Henry'emu.
– Super – mówi Henry. – Na jaką to cześć?
– Ateizmu – odpowiada Allen, wolno rozciągając wargi w uśmiechu.
Jakimś sposobem szpitalni plotkarze roznieśli wieść o Faith. Przychodzą pielęgniarki pod pozorem sprawdzenia, co u pacjentki, w rzeczywistości zaś po to, by usiąść przy niej i porozmawiać, a w jednym przypadku dać jej medalik świętego Judy do potrzymania przez chwilkę w zabandażowanych dłoniach.
Faith sprawia wrażenie, że nie wie, co robić. Kiedy nie śpi, uprzejmie odpowiada na pytania o szkołę i ulubioną kreskówkę Disneya; kiedy śpi, nieznajomi dotykają jej włosów i policzka, jakby nawet ten przelotny kontakt mógł ich uratować.
Moja matka przez cały dzień chodzi nabuzowana.
– To nic nie znaczy – mówi każdemu, kto chce słuchać. – Stygmaty – szmygmaty. Żydzi od pięciu tysięcy siedmiuset lat czekają na Mesjasza, nie zaczniemy teraz wierzyć w Jezusa.
W pewnej chwili, gdy Faith śpi, odciąga mnie na bok.
– Ciebie to nie niepokoi? Cała ta sprawa z Faith?
– Oczywiście że tak – szepczę rozgorączkowana. – Myślisz, że chcę, żeby przez to przechodziła?
– Mam na myśli katolicyzm. Katolicyzm, na litość boską! Wszyscy ci ludzie paradują przed Faith, jakby była jakąś świętą.
– Krwawienie z dłoni nie czyni jej katoliczką. Mama energicznie potakuje.
– Mam taką nadzieję.
Jest jeden plus: mama poszła do barku poszukać galaretek dla Faith, kiedy tego popołudnia w progu staje ksiądz MacReady.
– Charlotte – mówi do pielęgniarki, która szczotkuje Faith włosy i chowa do kieszeni wyczeski, kiedy myśli, że nie widzę. – Co u ciebie? Jak dzieci?
– U nas wszystko w porządku, proszę księdza – odpowiada pielęgniarka. – Słyszał ksiądz, co się tu dzieje?
– Jeden ze szpitalnych wolontariuszy pracuje w kancelarii kościelnej. – MacReady czeka na wyjście pielęgniarki, po czym siada na zwolnionym przez nią krześle. – Cześć, jestem ojciec MacReady.
– Dlaczego ma pan na szyi tę białą rzecz? – pyta Faith.
– To specjalna koszula, taką noszą ludzie, którzy pracują w kościele – wyjaśniam.
– Myślałam, że jest czyimś ojcem – mówi Faith, marszcząc czoło.
Ksiądz uśmiecha się.
– Po prawdzie, to akurat najtrudniej zrozumieć. – Delikatnie unosi zabandażowaną dłoń Faith. – Słyszę, że rozmawiasz z Bogiem. Sam bardzo bym chciał.
– Czy przez nią bolały pana ręce?
Wpatruję się w Faith. Do tej chwili nie miałam pojęcia, że wie od tego swojego Boga, co się z nią dzieje. Nie przyszło mi na myśl, żeby o to zapytać.
– Nie, Faith – odpowiada ksiądz. – Nie bolały mnie ręce przez Boga.
Czy w jego głosie słyszę żal?
W tej samej chwili do sali wkracza moja matka z galaretką cytrynową na tacce.
– Dzisiaj nie było czerwonej, Faithele, ale… Och. – Mierzy księdza wzrokiem od stóp do głów. – Już się zaczyna – mówi kwaśno.
– Pani Epstein, jak przypuszczam – wita ją MacReady. – Miło mi panią poznać.
Mama zaciska usta.
– Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o panu.
– Mamo!
– Ale to prawda. Mam swoje lata i nie zamierzam przymilać się do człowieka, który próbuje nawrócić na swoją wiarę moją wnuczkę.
– Proszę mi wierzyć, nie mam najmniejszego zamiaru nawracać pani wnuczki…
– Jasne że nie! Pan myśli, że już do tego doszło, bo krwawią jej dłonie. Stygmaty, a niech mnie kule biją.
Przewracam oczami i chwytam księdza za łokieć.
– Mamo, może przypilnujesz Faith i pomożesz jej zjeść galaretkę.
– Dobrze. A ty się go pozbądź.
Kiedy wychodzimy na korytarz, przepraszam.
– Tak mi przykro. Mojej matce trudno się z tym pogodzić.
– A pani?
– Wciąż przyzwyczajam się do myśli, że Faith rozmawia z Bogiem. Posunąć się o krok dalej… cóż, nie potrafię nawet o tym myśleć.
MacReady uśmiecha się.
– Stygmaty, o ile mamy z nimi do czynienia w tym przypadku, to dar.
– Też mi dar. Sprawia ciągły ból i powoduje, że jesteś widowiskiem dla świata. – Wiem, że nie bez powodu „stygmaty” pochodzą od greckiego stigma, piętno.
– Miliony ludzi powiedziałyby, że pani córka jest błogosławiona.
– Ona nie wierzy, że została pobłogosławiona. – Ku mojemu zakłopotaniu głos zaczyna mi drżeć. – Wie ojciec, że włożyła rękawiczki, kiedy jej się to pierwszy raz przytrafiło? Za bardzo się wstydziła, żeby mi to pokazać.
MacReady'ego wyraźnie to interesuje.
– Niewiele wiem o stygmatykach, ale o ile się orientuję, nie pokazują światu swoich ran. Ukrywają je.
Po chwili ciszy zatrzymuję się. Dotarliśmy na koniec oddziału pediatrycznego, do sali z noworodkami, gdzie stałam z Ianem Fletcherem.
– Muszę coś wyznać.
– Zwykle tak działam na ludzi.
– Raz wśliznęłam się do konfesjonału na spowiedź.
– Spowiedź o spowiedzi? – Ojciec MacReady wybucha śmiechem.
– Miałam dziesięć lat, chciałam zobaczyć, jak to jest. Wydawało mi się, że uruchomię jakiś czujnik, sensor, który ujawni, że nie jestem katoliczką.
– Nie, to protestanci bawią się nowoczesną technologią. – Uśmiecha się, oparty o ścianę. – Prawdę mówiąc, zawsze podziwiałem Żydów za ten brak spowiedzi. Zawdzięcza to pani matce.
– Niewykluczone.
– Widzi pani, grzesznik w Kościele katolickim wyznaje grzechy, odmawia kilka modlitw i pozbywa się winy. Mam wrażenie, że Żydzi noszą winę wiecznie, jak wielbłądy swoje garby. Co, pani zdaniem, jest skuteczniejszym środkiem odstraszającym? – MacReady poważnieje. – Nie wiem, czy Bóg rozmawia z Faith, pani White. Choć chciałbym wierzyć, że tak. Nie obchodzi mnie, co powiedzą inni księża, nigdy nie uważałem, że duch pochodzi z religii. Według mnie, pochodzi z naszego wnętrza, przyciąga do nas innych. A pani córka ma go wiele.
Okay, więc to nie jest dzień Sądu Ostatecznego. Przed ratuszem nie płonie jezioro ognia. Nie otworzyła się księga życia z wypisanymi nazwiskami. Jest żydowskie dziecko z ranami, być może są to stygmaty, i to dziecko rozmawia z Bogiem, który jest kobietą. Muszę pani powiedzieć, choć moi przełożeni pewnie się ze mną nie zgodzą, że wcale mnie to nie szokuje. Może na tym polega boska koncepcja nawracania niewierzących, Jego sposób na skłonienie różnych ludzi, by zaczęli Go wielbić. By uwierzyli.
– Ale ona się na to nie zgodziła – mówię. – Nie jest niczyim zbawicielem ani męczennicą, tylko przerażoną małą dziewczynką.
MacReady długą chwilę mi się przygląda.
– Jest także dzieckiem Boga, Mariah. Splatam ręce, by ukryć ich drżenie.
– I w tej kwestii ksiądz się myli.
MacReady zamyka na klucz drzwi prowadzące z zakrystii do jego mieszkania. Wolno wchodzi do kuchni, siada przy porysowanym stole i obserwuje drobinki kurzu, igrające w cienkiej smudze słonecznych promieni. Po namyśle wstaje i wyjmuje z lodówki butelkę sama adamsa. Nie należy do tych, co nadużywają alkoholu, ale czuje, że dzisiaj piwo, które zwykle pija do kolacji, bardziej mu się przyda w środku popołudnia.
Diabelny problem polega na tym, że Joseph MacReady lubi, szczerze lubi Mariah White.
Читать дальше