A ja właśnie tego nie robię.
Moim pierwszym czynem wobec nienarodzonej córki było zwalenie na nią winy za zdradę jej ojca. Moim drugim czynem było łykanie tęczy pigułek, chociaż lekarze nie wiedzieli, jak może to wpłynąć na płód.
Powiedzieli mi, że wyleczenie mojej depresji jest ważniejsze od martwienia się o dziecko. A ja – głupia – im wierzyłam.
Przez kilka miesięcy żyłam nadzieją, że Faith urodzi się zdrowa, więc będę miała spokój. Tak się stało, czekałam więc, aż nadejdzie katastrofa. Teraz widzę, że to była strata czasu. Macierzyństwo nie jest testem, ale religią: zakonem, do którego się weszło, przysięgą, której trzeba dotrzymać. Pasuje na wszystkie rozmiary i jak nic innego maskuje braki. Jak to możliwe, że musiało się stać coś takiego, bym zrozumiała, że Faith jest jedyną rzeczą w moim życiu, która udała mi się przy pierwszym podejściu.
Spoglądam na swoje dłonie. Nie zdając sobie z tego sprawy, zawędrowałam do łazienki, wzięłam brzytwę, którą golę nogi, i otworzyłam nieszkodliwy plastikowy futerał, tak że teraz trzymam śmiercionośne ostrze.
Z wielką uwagą wyrzucam brzytwę do kosza.
– Co to znaczy, że nie możemy z nią rozmawiać? – krzyczy Malcolm Metz. – Ma pani pojęcie, ile nas kosztowało dostanie się na piętro? W holu jest jakieś pieprzone zoo.
– Co się dzieje? – Pielęgniarka zwraca się do doktora Blumberga.
– Jest tam grupa pacjentów z AIDS. Nagle mają normalny poziom ciałek krwi.
– Poważnie? – pyta pielęgniarka.
– Guzik mnie obchodzi, czy ciała z cholernej kostnicy w tej chwili jedzą lunch w stołówce – warczy Metz. – Żądam, żeby doktorowi Birchowi udzielono zgody na rozmowę z Faith White.
– Och, ale on ma moją zgodę – odpowiada Blumberg. – Tylko niech pan za wiele się nie spodziewa.
Słysząc podniesione głosy, Kenzie wychodzi z pokoju Faith. Przez ostatnie trzy godziny czytała jej głośno, choć dziewczynka jest nieprzytomna.
– Co się dzieje?
– Doktor Birch po raz piąty usiłuje porozmawiać z Faith – mówi Metz. – Moja sprawa będzie poważnie zagrożona, jeśli w poniedziałek przyjdziemy do sądu bez tych informacji.
– Przykro mi, ale Faith nie może was przyjąć – mówi Kenzie spiętym tonem. – Jest w śpiączce.
Metz wygląda na zdziwionego.
– Naprawdę? Myślałem, że Standish przesadzała, żeby wzbudzić współczucie. Chryste, tak mi przykro. – Zwraca się do Bircha. – Proszę w takim razie porozmawiać z jej lekarzami.
– Z przyjemnością z panem porozmawiam – mówi Blumberg.
Kiedy obaj lekarze zbierają się do odejścia, Millie nieoczekiwanie chwieje się na nogach. Malcolm Metz łapie ją w ramiona, nim kobieta pada na podłogę.
– Millie, kiedy ostatnio trochę odpoczęłaś? – pyta Kenzie.
– Nie wiem, chyba jakiś czas temu.
– Idź i połóż się. Wkoło jest pełno wolnych łóżek. Nie pozwolę, żeby coś się przydarzyło Faith.
– Wiem. Nie chcę przegapić chwili, kiedy odzyska przytomność. Ale może jeśli przymknę oczy na dziesięć minut…
– Nie śpiesz się – odpowiada Kenzie, ale nie dodaje tego, co myśli: że Faith może nigdy się nie obudzić.
Tej nocy śnię, że rozmawiam z Bogiem Faith.
Bez wątpienia jest kobietą. Siada w nogach mojego łóżka, a ja wpatruję się w jasne końce Jej włosów, w poświatę otaczającą Jej palce jak u dziecka trzymającego w dłoni latarkę. Usta ma opuszczone w kącikach, jakby Ona też tęskniła za Faith.
Na łóżko niczym dodatkowa kołdra opada spokój, ale ja czuję niepokój i oblewam się potem.
– Ty – mówię. W moich piersiach budzi się gniew. „Ona nie czuje bólu”.
– Myślisz, że przez to wszystko jest w porządku? – krzyczę. „Wierz w to, co robię”.
Nie ufam sobie na tyle, by od razu odpowiedzieć. Myślę o Ianie, o tym, co powiedział o Bogu.
– Jak mogę w Ciebie wierzyć – szepczę – kiedy robisz coś takie go małej dziewczynce?
„Nie robię tego jej, tylko dla niej”.
– Semantyka niewiele znaczy, kiedy umierasz.
Przez chwilę Bóg siedzi na skraju mojego łóżka, gładząc dłonią pościel i zostawiając smugę bladozłotej patyny, jak pozłotę minionych tysiącleci.
„Czy kiedykolwiek się zastanawiałaś – mówi na koniec łagodnie Bóg – że ja wiem, czym jest utrata dziecka?”
5 grudnia 1999 – druga w nocy
Godzinę później u Faith znowu dochodzi do zatrzymania akcji serca. Tym razem Kenzie stoi przy szklanej ścianie z Millie i patrzy na lekarzy walczących o ustabilizowanie stanu dziewczynki. Po kilku minutach zamętu i brutalnych interwencji, dokonywanych na ciele Faith doktor Blumberg podchodzi do nich. Wie o nakazie sądowym i nie pochwala go. Prosi Millie o chwilę rozmowy w cztery oczy, ale ona machnięciem dłoni odrzuca propozycję.
– Faith jakoś się trzyma, ale serce przestało na pewien czas bić i dopływ tlenu ustał. Nie dowiemy się, czy doszło do uszkodzenia mózgu, dopóki się nie obudzi.
– Co… – Kenzie próbuje zadać pytanie, ale ono tkwi jej w żołądku jak kamień.
– Nie potrafię powiedzieć na pewno. Dzieci mają o wiele większą tolerancję niż dorośli. Ale w przypadku Faith rzeczy nie następują zgodnie z logiką. – Lekarz chwilę się waha. – Nie ma żadnej widocznej przyczyny, dla której doszło do zatrzymania akcji serca, ale ciało odmawia jej posłuszeństwa. Dziewczynka jest w śpiączce. Utrzymujemy ją przy życiu za pomocą aparatury. I nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa.
Millie usiłuje zapanować nad głosem.
– Mówi pan…
Blumberg pochyla głowę.
– Mówię, że przyjaciele i rodzina powinni pomyśleć o pożegnaniu – mówi łagodnie, po czym zwraca się do Kenzie: – A pani mówię, że powinna się pani zastanowić, czy kawałek papieru, podpisany przez sędziego, jest równie ważny.
Lekarz odwraca się i odchodzi. Kenzie stoi jak sparaliżowana. Jest wczesny niedzielny poranek. Tylko dwadzieścia cztery godziny dzielą ich od powrotu na salę sądową. O ile to jeszcze będzie konieczne.
Słysząc stłumione łkanie, odwraca się. Twarz Millie jest spokojna, kobieta nawet teraz próbuje być tą silną.
Kenzie obejmuje ją. Obie wiedzą, co trzeba zrobić.
– Nie dzwoń do Colina! – wybucha Millie. – To przez niego Mariah dostała zakaz zbliżania się. Nie zasługuje, żeby tu być.
Kenzie patrzy, jak starsza kobieta chwyta się swego gniewu niczym liny ratunkowej.
– Millie – mówi łagodnie – zaraz wracam.
Idzie korytarzem do najbliższego telefonu. Wygrzebuje z kieszeni karteczkę i wybiera zapisany na niej numer.
Telefon dzwoni w środku nocy.
– Mariah – mówi Kenzie van der Hoven – posłuchaj mnie uważnie.
Prawie dwadzieścia minut później czuję się głupio, wchodząc do szpitala w zapasowych okularach do czytania mamy i starej peruce, której Faith używała do przebieranek. Zachowuję się, jakbym wiedziała, dokąd idę; tak jak obiecała, Kenzie czeka na mnie przy windach. Kiedy drzwi zamykają się za nami, z wdzięcznością ją obejmuję. Przez telefon powiedziała mi, że stan Faith wcale się nie poprawił. Jej serce znowu przestało bić. Moja córka może umrzeć.
– W tej chwili sędzia nic mnie nie obchodzi – oznajmiła Kenzie. – Powinnaś tu być.
Nie zwróciła uwagi na najważniejsze: że izolowanie mnie od Faith wcale nie przyniosło żadnych korzyści, wręcz przeciwnie, odkąd mnie przy niej nie ma, jej stan zaczął się gwałtownie pogarszać.
Cicho przemierzam z Kenzie szpitalne korytarze, przerażona, że w każdej chwili ktoś może wyskoczyć, pokazać mnie palcem, zidentyfikować, odwieźć do więzienia. Skupiam się na zachowaniu spokoju, jakby to był mały twardy orzeszek w moich piersiach, tak bym na widok Faith – niezależnie od tego, jak będzie źle – nie załamała się.
Читать дальше