– Na przykład? Paul długo obserwował Lauren i musiał przyznać, że uśmiech, który czaił się w jej oczach, był naprawdę niepowtarzalny.
– Dajmy temu spokój! – powiedział.
– Niech pan skręci w prawo, ta ulica jest w remoncie – odezwała się Lauren. – Dlaczego wypytywał pan o śpiączkę?
– Bez powodu.
– Czym się pan zajmuje?
– Jestem architektem.
– Tak jak on?
– Skąd pani wie?
– Wspomniał o tym dziś wieczorem.
– Razem założyliśmy firmę. Musi pani mieć doskonałą pamięć, skoro zapamiętuje pani takie drobiazgi jak zawód pacjenta.
– Architekt to przyjemny fach – mruknęła Lauren.
– To zależy od klienta.
– Z lekarzami jest podobnie – odparła ze śmiechem. Ambulans dojeżdżał do szpitala. Paul włączył na chwilę syrenę i zatrzymał się przed wjazdem zarezerwowanym dla karetek pogotowia. Ochroniarz uniósł barierkę.
– Uwielbiam używać syreny – rozpromienił się Paul.
– Niech pan się zatrzyma na podjeździe i znów ją uruchomi, żeby noszowi przyszli po pańskiego przyjaciela.
– Cóż za luksusy!
– To po prostu szpital.
Zaparkował w miejscu wskazanym przez Lauren. Dwaj sanitariusze natychmiast podeszli do karetki.
– Pójdę z nimi – powiedziała Lauren. – Niech pan zaparkuje i czeka na mnie w poczekalni.
– Dziękuję za wszystko, co pani dla nas zrobiła – powiedział Paul.
Otworzyła drzwiczki i wysiadła.
– Czy ktoś z pana bliskich zapadł w śpiączkę? Paul zwrócił na nią oczy.
– Ktoś naprawdę bliski! – odparł. Lauren wraz z sanitariuszami zniknęła w budynku szpitala.
– Trzeba przyznać, że macie dziwaczny sposób bywania razem. Naprawdę dobraliście się jak w korcu maku! – szepnął, spoglądając za dziewczyną.
Koła wózka obracały się tak szybko, że drgały na osiach i skrzypiały. Lauren i Betty przebijały się przez zatłoczone korytarze izby przyjęć. O mały włos nie wjechały na szafkę apteczną, a na zakręcie prawie zderzyły się z sanitariuszami, którzy szli z noszami w przeciwnym kierunku. Jarzeniówki pod sufitem zlewały się w mleczną smugę. W dali słychać było dzwonek zapowiadający otwarcie drzwi windy. Lauren niemal wrzasnęła, żeby na nich zaczekano. Biegła teraz jeszcze szybciej, a Betty starała się za nią nadążyć, dbając, by łóżko jechało w miarę prosto. Młody lekarz z laryngologii przytrzymał drzwi windy i pomógł wsunąć łóżko między dwa inne, przewożone na blok operacyjny.
– Tomograf! – rzuciła zadyszana Lauren, kiedy kabina ruszyła.
Jakaś pielęgniarka wcisnęła przycisk piątego piętra. Potem znów zaczął się szaleńczy bieg po korytarzach, skrzydła wahadłowych drzwi trzaskały, obwieszczając ich przejście. W końcu zobaczyły drzwi zakładu radiologii. Lauren i Betty dotarły do nich resztkami sił.
– Doktor Kline – rzuciła Lauren. – Uprzedziłam rejestrację, że jedziemy. Muszę natychmiast wykonać tomografię głowy.
– Czekaliśmy na panią – odpowiedziała Lucia. – Mogę prosić o kartę pacjenta?
– Potem zajmiemy się papierkami – mruknęła Lauren, wpychając łóżko do gabinetu.
Siedzący w kabinie za szklaną ścianą doktor Bern pochylił się nad mikrofonem.
– Czego szukamy?
– Podejrzenie wylewu krwi w płacie potylicznym. Potrzebna mi seria zdjęć do wykonania trepanacji.
– Zamierzasz przeprowadzić zabieg jeszcze tej nocy? – zapytał zaskoczony Bern.
– Jeżeli zdołam zebrać zespół, to w ciągu godziny.
– Czy Fernstein już o tym wie?
– Jeszcze nie.
– Ale masz jego zgodę na przeprowadzenie badania na cito?
– Oczywiście – skłamała Lauren.
Przy pomocy Betty ułożyła Arthura na stole i unieruchomiła jego głowę. Betty wstrzyknęła mu kontrast, a tymczasem Bern rozpoczął przygotowanie ze swego stanowiska. Z ledwie słyszalnym szmerem stół przesunął się do środka tulei. Elementy aparatury obracały się, detektory krążyły wokół głowy Arthura. Odczyty przekazywane były do sieci informatycznej, która odtwarzała obraz mózgu w przekrojach.
Pierwsze obrazy pojawiły się już na dwóch monitorach. Potwierdzały diagnozę Lauren, przecząc tej, jaką postawił Brisson. Arthura należało niezwłocznie operować. Trzeba było jak najszybciej powstrzymać krwawienie z uszkodzonego naczynia i zmniejszyć ucisk krwi gromadzącej się wewnątrz jamy czaszki.
– Jakie są twoim zdaniem szanse na uniknięcie trwałych uszkodzeń? – Lauren mówiła do mikrofonu, spoglądając na kolegę.
– To ty specjalizujesz się w neurochirurgii! Ale skoro pytasz, to sądzę, że jeśli rzeczywiście zoperujecie go w ciągu godziny, ma spore szanse. Nie stwierdzam poważnych uszkodzeń, pacjent nie ma problemów oddechowych, nie widzę upośledzenia funkcji życiowych. Facet może wyjść z tego bez szwanku.
Radiolog gestem zaprosił Lauren do siebie. Palcem wskazał na ekranie obszar mózgu.
– Chciałbym, żebyś się temu bliżej przyjrzała – powiedział. – Wydaje mi się, że mamy tu dziwne zniekształcenie, uzupełnię badania o rezonans. Prześlę je Dicomem, trafią wprost na twój monitor w sali operacyjnej. Będziesz mogła niemal zdać się na robota.
– Dziękuję ci.
– To była spokojna noc, a cieszę się, kiedy do mnie zaglądasz.
Kwadrans później Lauren opuściła zakład radiologii i zabrała Arthura na najwyższe piętro szpitala. Betty zostawiła ją przy windzie, musiała wrócić do swojej dyżurki, żeby jak najszybciej skompletować zespół operacyjny.
Blok operacyjny tonął w mroku. Podświetlony zegar ścienny wskazywał trzecią czterdzieści.
Lauren zastanawiała się, jak przenieść Arthura na stół operacyjny, było jednak aż nazbyt oczywiste, że bez pomocy jest to karkołomne zadanie. Miała już dość takiego życia, tych godzin pracy, ciągłego pozostawania do dyspozycji innych, podczas gdy ona sama nigdy nie mogła na nikogo liczyć. Dźwięk pagera przywołał ją do porządku – podbiegła do telefonu i połączyła się z Betty.
– Udało mi się znaleźć Normę. Nie chciała mi uwierzyć. Teraz kontaktuje się z Fernsteinem.
– Myślisz, że zajmie jej to dużo czasu?
– Tyle, ile trzeba na przejście z kuchni do sypialni. Jeżeli mieszkanie Fernsteina jest tak duże, jak słyszałam, to może potrwać z pięć minut!
– Chcesz przez to powiedzieć, że Norma i Fernstein?…
– Chciałaś, żebym się z nim skontaktowała w środku nocy, zrobiłam to! Poprosiłam, żeby dzwonił bezpośrednio do ciebie, bo mam wrażliwe uszy. Kończę, muszę jeszcze złapać anestezjologa.
– Myślisz, że Fernstein przyjdzie?
– Pewnie już jest w drodze, przecież jesteś jego pupilką i chyba tylko do ciebie to jeszcze nie dotarło!
Betty odłożyła słuchawkę i zaczęła szukać numeru do najbliżej mieszkającego anestezjologa. Miała zamiar zakłócić mu tę noc. Lauren także odwiesiła słuchawkę. Spojrzała na pogrążonego w śnie Arthura.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki. To Paul zbliżył się do łóżka i wziął Arthura za rękę.
– Sądzi pani, że z tego wyjdzie? – zapytał z lękiem.
– Robię, co w mojej mocy, ale sama niewiele zdziałam. Czekam na wsparcie i jestem potwornie zmęczona.
– Nie wiem, jak pani dziękować – szepnął Paul. – Z tym jednym nigdy nie zdołałbym się pogodzić.
Lauren milczała, nie rozumiejąc, więc dodał, że nie potrafiłby się pogodzić z utratą Arthura. Oczy Lauren zwróciły się na niego.
– Proszę mi pomóc, liczy się każda minuta!
Zaprowadziła Paula do pomieszczenia, w którym przygotowywano się do wejścia na salę operacyjną, otworzyła szafę i wyjęła dwa zielone fartuchy.
Читать дальше