Przy obiedzie Rosemary pyta, czy odwiedzimy Willsa. Właściwie nie zdążyliśmy z nim porozmawiać, prosto z Oregonu Danny zabrał go do swojego nowego domu. Chcemy się dowiedzieć, jak to wszystko znosi.
Rosemary dzwoni do Danny'ego i umawiamy się, że przyjedziemy jutro, o jedenastej. Danny i jego żona, Sally, prawdopodobnie będą w pracy, ale Wills ma być w domu. Oboje cieszymy się, mogąc zamienić z nim kilka słów, na razie przez telefon. Tym razem udaje nam się nie rozpłakać. Wills chyba też się cieszy, że zadzwoniliśmy. Później Rosemary opowiada mi, że gdy usłyszał jej głos, krzyknął „mama!” Ona i Kate miały podobne głosy i sposób mówienia. Rosemary potrzebuje kilku minut, żeby przyjść do siebie. Odbieram jej słuchawkę.
– Co słychać, Wills? Chcielibyśmy się z tobą zobaczyć.
– Gdzie jesteście, dziadku? W New Jersey czy w Oregonie?
– Jesteśmy bardzo niedaleko, w Kalifornii.
Rosemary tymczasem wzięła się w garść i przejmuje słuchawkę. Podchodzę do drugiego aparatu i słyszę, jak mu mówi, że chcemy do niego przyjechać. Wills jest zdziwiony, że znamy jego adres. Rosemary na wszelki wypadek jeszcze raz ustala wszystkie szczegóły. Wills zapewnia, że Danny i Sally nie mają nic przeciwko naszej wizycie. Opowiada nam o swoim psie, który wabi się Trooper. Trajkocze o tym, co Trooper potrafi, i o swoim nowym pokoju. Później żegnamy się i odkładamy słuchawki. Rosemary wciąż ma łzy w oczach.
Po obiedzie dzwonię do Woodmanów. Od Claire dowiaduję się, iż gubernator ogłosił, że zamierza wycofać moratorium, i że za kilka dni farmerzy znowu zaczną wypalać pola. Nie wierzę własnym uszom.
Chcę osobiście porozmawiać z gubernatorem, wiem jednak, że nie mogę zrobić tego przez telefon. Nie teraz. Jestem jeszcze zbyt wytrącony z równowagi. Poza tym zwykle komunikuję się z ludźmi pisząc. Przez dwa dni układam list. Już samo pisanie o tym, co przeżyliśmy, o naszych uczuciach, przynosi ulgę. Potem drę wszystko na strzępy. Wciąż za mało wiem o tym, co się właściwie wydarzyło. Wysyłanie tego listu tylko po to, żeby poprawić sobie samopoczucie, nie wydaje mi się rozsądnym posunięciem.
Następnego dnia Wills czeka na nas na schodach przed domem.
Rosemary wyskakuje z samochodu, zanim na dobre się zatrzymaliśmy, i biegnie mu na spotkanie. Uściskom nie ma końca. Potem przychodzi moja kolej. Wills jest bardzo uczuciowym dzieckiem, mocno mnie obejmuje, tuląc twarz do mojego brzucha. W końcu wyzwalam się z jego objęć i wszyscy wchodzimy do środka. Po drodze Jean i Leo również go wyściskują. Chłopiec ociera oczy grzbietem dłoni.
Mimo to wspaniale wywiązuje się z roli gospodarza; prowadzi nas do saloniku, jadalni i kuchni, a później, z dumą, do swojego pokoju na piętrze, idealnego pokoju dla chłopca w jego wieku.
Stąd przechodzimy do patio, żeby przywitać się z Trooperem, jego psem, który jest tak podekscytowany, że skacze między nami jak szalony. Wills pokazuje nam, jak Trooper na jego komendę siada, podaje łapę i służy. Po chwili znowu zaczyna płakać. Schodzimy z powrotem na dół.
Wills mówi, że jego tato i mama wrócą dzisiaj wcześniej, żeby się z nami zobaczyć. Robi mi się przykro, kiedy słyszę, że żonę Danny'ego nazywa swoją mamą. Ludzie bywają zazdrośni nawet o umarłych. Wiem, że powinienem cieszyć się, że Sally może zastąpić mu matkę, jednak nie umiem sobie z tym poradzić.
Rozmawiamy o wszystkim i wszystkich, tylko nie o Kate i dziewczynkach. Wills opowiada nam o Johnnym, swoim młodszym braciszku, który o tej porze jest ze swoją nianią. Chwali się swoimi rysunkami i pokazuje, jak pisze na komputerze. Co pewien czas podbiega do Rosemary, która siedzi na kanapie, i tuli się do niej. Rozglądam się po mieszkaniu. Jest zadbane. Ściany są pomalowane na biało lub kremowo i ożywione mnóstwem sztucznych i naturalnych kwiatów. Mam nadzieję, że Wills będzie tutaj szczęśliwy. Wszystko wygląda tu inaczej niż w domu Berta i Kate.
Tam zawsze panował bałagan.
Wills wygląda na szczęśliwego. Ostatecznie już od kilku lat jest to jego drugi dom. Skoro więc musiało dojść do tej tragedii, nie mógł lepiej trafić. Wciąż przyłapuję się na myśli, jakby tu go wykraść i zabrać do siebie.
Akurat wtedy w drzwiach stają Danny i Sally. Wszyscy ściskamy się i płaczemy. Ile czasu upłynie, zanim spotkanie kogoś bliskiego przestanie być tak bolesne? Rozmawiamy o Willsie, o tym, jak się adaptuje w nowym środowisku. Uważają, że całkiem dobrze, chociaż wciąż budzi się w nocy z płaczem.
Sally częstuje nas ciastem, które sama upiekła, i lodami. Pytamy, czy Wills mógłby przyjeżdżać do nas na wakacje. Danny i Sally wymieniają szybkie spojrzenia. Okazuje się, że jeszcze nie zdecydowali, co zrobią w czasie wakacji – oboje pracują na pełnych etatach – i zastanawiali się nawet, czy w przyszłym tygodniu nie wysłać Willsa na obóz.
Zapewniamy, że chętnie weźmiemy go do siebie albo do Ocean Grove, albo do młyna. Rosemary dodaje, że koszty biletu w obie strony bierzemy na siebie. Danny i Sally porozumiewają się wzrokiem i wygląda na to, że nasze argumenty trafiają im do przekonania. Obiecują wkrótce nas powiadomić o ostatecznej decyzji.
Sally mówi, że jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałaby z nami porozmawiać.
– Wiecie, że pracuję w firmie prawniczej. Opowiadałam znajomym o tym, co się stało. Bardzo nam współczują i w ogóle, ale martwią się, że możemy mieć poważne kłopoty. Wszyscy będą się teraz procesować na lewo i prawo.
Przez chwilę nikt nic nie mówi. Rosemary pochyla się do przodu.
– Dlatego, że Kate, Bert, Dayiel i Mia zginęli, ktoś ma nas teraz podać do sądu? Nie rozumiem.
– Wiem, że to brzmi okropnie, ale tak naprawdę nie wiadomo, kto na kogo wjechał w tym dymie, i na pewno wszyscy zaczną się nawzajem oskarżać. My z Dannym skorzystamy z usług firmy prawniczej z Oregonu, która nazywa się Baker, Ford. W mojej firmie uważa się, że to najlepsi tamtejsi specjaliści od takich spraw. Zgadzają się pracować na procent i biorą tylko jedną czwartą sumy określonej w ugodzie. Jeśli chcecie, możemy ich z wami skontaktować.
Słucham tego, co mówi Sally, i zastanawiam się, co to ma wspólnego z nami.
– Ależ, Sally, my nie zamierzamy nikogo podawać do sądu, więc nie będzie żadnej ugody. Naprawdę nie możemy bronić się sami tak, żeby nikogo innego nie oskarżać? Nie mam ochoty na użeranie się z prawnikami.
– Oczywiście możecie, ale to was będzie kosztować masę pieniędzy. Żadna firma nie zechce pracować na procent, jeśli nie będzie mogła na tym dobrze zarobić. Tak to już jest.
– Boże, niedobrze mi się robi, jak słucham takich rzeczy.
Patrzę na Rosemary, która tylko wzrusza ramionami. Obraca się do Sally.
– Mogłabyś poprosić tych ludzi, żeby się z nami skontaktowali? Masz nasz adres w New Jersey, prawda? Tam będziemy się nad tym zastanawiać. Może wspólnie to załatwimy.
– Mam wasz adres. Myślę, że to dobry pomysł, zapytajcie zresztą waszych znajomych prawników. Macie dostatecznie duży majątek, żebyście czuli się zagrożeni. Nie jesteście może bardzo nadziani, ale wystarczająco nadziani. A na takich się poluje.
Zbieram się do wyjścia; tego już dla mnie za wiele. Rosemary też wstaje. Żegnamy się z Dannym i Sally. Oboje mocno ściskamy Willsa. Mój spokój znowu wali się w gruzy.
Następnego dnia wracamy do naszego małego domku w Ocean Grove. Kiedy docieramy na miejsce, jest pora kolacji. Chociaż jedliśmy już w samolocie, trzymając się dawnych przyzwyczajeń, chcemy posiedzieć trochę na werandzie. W lodówce znajduję ser i butelkę wina. Z początku jemy w milczeniu, potem zaczynamy rozmawiać. Rosemary napełnia kieliszki.
Читать дальше