William Wharton - Niezawinione Śmierci

Здесь есть возможность читать онлайн «William Wharton - Niezawinione Śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Niezawinione Śmierci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Niezawinione Śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Książka o charakterze autobiograficznym, w której Wharton opisuje przeżycia związane ze śmiercią swojej córki, zięcia i dwóch wnuczek. Dzieli się miłością, smutkiem, gniewem oraz pragnieniem doskonałej sprawiedliwości.
"Niezawinione śmierci" to powieść, która w tym samym stopniu jest afirmacją życia, co opowieścią o śmierci. To książka o życiu pogodzonym za śmiercią, o duchowej przemianie i pogłębionym rozumieniu naszych codziennych zmagań.
"Sądzę, że Wharton jest jedynym współczesnym pisarzem, który trafia wprost do czytelniczych serc i przyśpiesza ich bicie…".
"London Evening Standard"

Niezawinione Śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Niezawinione Śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

John obraca się do mnie.

– Steve twierdzi, że może już wrócić. Chce po raz ostatni zobaczyć swojego brata. Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł.

Patrzę na Johna, a potem na Steve'a.

– Poczekaj tutaj, Steve, masz już dosyć. Wiem, że twoja rodzina to katolicy. Nie mam pojęcia, na ile w to wierzysz, ale jeżeli przyjmujesz istnienie duszy, to musisz się zgodzić, że to, co widzimy, to tylko puste ciała. Wiem, że to brzmi przerażająco, ale to już nie są oni. Oni czują się dobrze. Wiem to od Berta.

Steve siedzi pochylony, ogląda swoje dłonie, bawi się aparatem. Powoli nabiera kolorów. Podnosi głowę.

– Dobra, masz rację. Jestem gotowy. Teraz wydaje mi się, że właśnie o to chodziło Bertowi, że to taki test.

Znowu zagłębiamy się w korytarz, John prowadzi. Sprawdzam, ile mam filmu na rolce. Okazuje się, że zostały już tylko dwie klatki i będę musiał założyć nowy film. Zapasową rolkę trzymam w kieszeni.

Wchodzimy do pokoju. Staram się nie oddychać zbyt głęboko.

John ściąga przykrycie z pierwszego z dużych stołów. Zatyka mi dech w piersiach. To Bert! Wygląda jak rzeźba Zadkine'a w Rotterdamie. Głowa odchylona, plecy wygięte w łuk. Kikuty obu rąk wyrzucone nad głową, jakby sięgały ku niebu. Usta otwarte w niemym krzyku. Wstrząsający widok, jeśli uznać, że to właśnie jest rzeczywistość. Steve nie odzywa się. Patrzę na niego. Uśmiecha się smutno.

– Właśnie tak to sobie wyobrażałem, że krzyczał, próbował się stamtąd wydostać. Cieszę się, że to zobaczyłem. Teraz mi będzie łatwiej. Bert był moim wielkim, starszym bratem. Nigdy się nie poddawał. Jedną z najgorszych rzeczy w tym wszystkim było dla mnie to, że nic nie zrobił. Teraz już wiem, że starał się, jak mógł. Walczył do końca. To cały Bert, Nigdy – się – nie – poddawaj – Woodman. Jak zawsze, dał z siebie wszystko.

Zaczynamy pstrykać zdjęcia. Ciało jest spalone prawie do kości, ale widać, że Bert był potężnym mężczyzną. Nogi są w kawałkach, największy ma dziesięć centymetrów długości. Ręce trzyma wyciągnięte ponad głową, ale obie są wyrwane ze stawów.

W jego otwartych ustach widać wszystkie zęby; skóra na twarzy spaliła się do szczętu.

Wszystko to odnotowuję w pamięci, robiąc dwa ostatnie zdjęcia. Zmieniam film. Mam stary aparat, bez automatycznego przewijania. Kręcę korbką, trzęsącymi się rękami zakładam nową rolkę, zamykam pokrywę i wracam do fotografowania. Steve nie ma już sił. Stoi tylko, patrzy na brata i płacze.

Pytam, czy możemy zrobić krótką przerwę, zanim zobaczę Kate.

Wiem, że najtrudniejsze dopiero przede mną. Te wszystkie nasze zabawy tysiące wspólnie przeczytanych książek, noce spędzone przy jej łóżku, kiedy była chora, popychanie huśtawki i karuzeli na placu zabaw, a czasami przejażdżki na prawdziwej karuzeli w wesołym miasteczku. Jak ona się przy tym śmiała! Zbyt wiele łączyło nas za życia, żeby teraz o tym zapomnieć.

Wracamy. John ściąga przykrycie z Kate. Żółto – czarny plastik przypomina mi o tych wszystkich wypadkach drogowych, które widziałem w ciągu swojej kilkudziesięcioletniej kariery kierowcy.

Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś zobaczę swoje pierworodne dziecko zawinięte w jeden z nich.

Z całej czwórki Kate najtrudniej rozpoznać. Dolna część tułowia to masa nie spalonych, a tylko osmalonych wnętrzności. Za to jej nogi, jej śliczne, długie nogi, są potrzaskane na kawałki, i wyglądają jak puzzle albo jak wykopane z ziemi i poskładane razem kości dinozaura. Kiedy patrzę na jej twarz, zamknięte usta, puste oczodoły w poczerniałej kości, gdzie niegdyś były intensywnie zielone oczy – czuję, że dłużej tego nie wytrzymam.

Staram się nie patrzeć poza wizjer. Póki nie odrywam oka od aparatu, wszystko wydaje się takie sztuczne, nieprawdziwe, jak w telewizji.

W końcu mam już dosyć. Wychodzę na korytarz, Steve za mną. John przykrywa Kate i też wychodzi. Obaj ze Steve'em jesteśmy mokrzy od potu. Nogi mam jak z waty. Krople potu na czole są zimne. John sadza nas w poczekalni i po paru minutach wraca z dwoma szklaneczkami whisky. Powoli sączę trunek. Steve wychyla swój jak prawdziwy Oregończyk. John stoi przed nami.

– Nie wierzyłem, że dacie radę. Straszna robota. Chciałbym, żebyście obaj wiedzieli, jak bardzo mi przykro, że doszło do tego wszystkiego. Taki piękny i cywilizowany stan jak Oregon nie ma nic na swoje usprawiedliwienie, zezwalając na ten proceder. Ta czwórka to nie są pierwsze ofiary wypalania pól, które trafiły do tego budynku. To hańba.

Wyjmujemy filmy z aparatów. John wraca do biura. Kiedy kończę przewijać film w swoim aparacie, czuję się nieco lepiej.

W każdym razie już się nie pocę. Idę poszukać toalety. Jest mi tak gorąco, że chcę się trochę odświeżyć. Toaletę znajduję w którymś z bocznych korytarzy.

Zdejmuję koszulę i podkoszulek. Nadają się do wyżęcia. Zawsze miałem skłonność do pocenia. Napełniam małą umywalkę i wkładam rzeczy do wody. Starannie je wygniatam, żeby wypłukać drażniący fetor. Potem mocno wykręcam i wkładam z powrotem na siebie. Co za ulga. Właśnie kończę, kiedy do toalety wchodzi Steve. Mówię mu, co zrobiłem. Steve ma na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem. Ściąga ją przez głowę i robi to samo.

Jest szczupły, ale ma mocne ręce i jest bardziej owłosiony niż myślałem, choć nie aż tak bardzo jak Bert czy ja.

– Boże, cuchnę jak ogier chory na szkorbut.

Wyciera się mokrą koszulką pod pachami i na brzuchu, potem raz jeszcze ją płucze, wyżyma, po czym wciąga z powrotem na siebie. Wychodzimy z toalety mokrzy i rześcy, przygotowani na skwar oregońskiego lata.

Sklep fotograficzny znajduje się niedaleko kostnicy. Prosimy tylko o wywołanie filmu, potem zdecydujemy, z których ujęć zamówimy odbitki. Okazuje się, że wszystko da się załatwić tego samego dnia.

Wychodzimy i jedziemy do Capitol Monuments. Na szczęście, zakład jest otwarty. Wyciągam z samochodu model nagrobka. Steve w tym czasie wchodzi do środka i zaczyna rozmawiać z pucołowatym mężczyzną. Otacza ich kamienny las nagrobków i marmurowe płyty. Wygląda to jak cmentarz pod dachem. Steve właśnie opowiada o śmierci Berta w kraksie na 1 – 5. Kiedy podchodzę, przedstawia mnie. Pucołowaty mężczyzna jest niezwykle sympatyczny. Prawdopodobnie kamieniarze wliczają to w zakres swoich zawodowych obowiązków, podobnie jak właściciele zakładów pogrzebowych.

Pokazuję mu model i wyjaśniam, o co mi chodzi. Pucołowaty mężczyzna nie może zrozumieć, że nie ma to być normalny zegar słoneczny ani żaden symbol religijny. Chcę, żeby to był symbol wiekuistego życia, wiecznego jak wędrówka słońca na niebie, a przynajmniej jego pozorna wędrówka: to kolejny przykład iluzji czasu, którą ludzkość karmi się od tysiącleci.

Zaczynamy się zastanawiać, z jakiego kamienia ma być wykonany nagrobek. Mamy do wyboru ponad pięćdziesiąt możliwości. Podoba mi się ciemnoszary granit, ale pucołowaty twierdzi, że w tutejszych warunkach atmosferycznych lepiej spisuje się inny rodzaj granitu o nazwie sierra.

Różnica w odcieniu jest niewielka, więc zgadzam się na sierrę.

Wtedy okazuje się, że w magazynie sierry nie mają, ale mogą zamówić. W moim przypadku to bez znaczenia. I tak nie będę już tego oglądał. Najprawdopodobniej nigdy też nie zobaczę gotowego nagrobka.

Steve spogląda na zegarek. Opuszczamy zakład kamieniarski i wychodzimy na rozpaloną ulicę. Wracamy do fotografa. W samochodzie Steve'a działa klimatyzacja, ale mimo to zatyka nas z gorąca.

Kiedy oglądamy negatywy, jesteśmy zawiedzeni. Właściwie żaden nie nadaje się do reprodukcji. Byliśmy tacy zdenerwowani i roztrzęsieni, że przy robieniu zdjęć popełniliśmy wszystkie możliwe błędy. Jest trzecia. Jutro niedziela, a pogrzeb we wtorek.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Niezawinione Śmierci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Niezawinione Śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Wharton - Dad
William Wharton
William Wharton - Birdy
William Wharton
William Wharton - Ever After
William Wharton
William Wharton - A Midnight Clear
William Wharton
William Wharton - Houseboat on the Seine
William Wharton
William Wharton - Franky Furbo
William Wharton
William Wharton - Last Lovers
William Wharton
William Wharton - Scumbler
William Wharton
William Wharton - Tidings
William Wharton
William Wharton - Shrapnel
William Wharton
William Wharton - The WWII Collection
William Wharton
William Wharton - The Complete Collection
William Wharton
Отзывы о книге «Niezawinione Śmierci»

Обсуждение, отзывы о книге «Niezawinione Śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x