– Siedzę na jednym z naszych leżaków, twarzą do morza, za moimi plecami słońce kryje się już za dachami Ocean Grove.
Wiesz, jak bardzo to lubię, te purpurowe cienie, cienie rzucane przez każde wgłębienie w piasku, kolor wody zmieniający się w miarę jak zmieniają się barwy zachodniego nieba. Także cichy szum wody toczącej się i cofającej po przybrzeżnych kamykach.
Nigdzie nie czuję się bardziej odprężony, bardziej skłonny do takiej naturalnej, nie wymagającej żadnego wysiłku medytacji. Zawsze ma to dla mnie prawdziwie czarodziejski urok.
Nagle widzę długie cienie ludzi, którzy nadchodzą z tyłu. Jestem zawiedziony. To miał być czas odpoczynku, a nie spotkań towarzyskich. Okazuje się jednak, że to Kate i Dayiel. Mijają mnie i idą w stronę wody.
Ani Kate, ani Dayiel nie patrzą na mnie. Jestem zdziwiony, ponieważ Kate powinna w tym czasie pomagać ci przy obiedzie, a jeszcze bardziej mnie dziwi to, że w ogóle zeszła na plażę.
Wiesz, jak ona reaguje na piasek. Nie znosi, kiedy coś ją łaskocze między palcami. W takim razie po co tu przyszła, i do tego boso?
Z początku myślę, że może pokłóciła się z Bertem i później okazuje się, że po części miałem rację.
Chwilę potem po mojej lewej stronie pokazuje się Bert. Kate i Dayiel minęły mnie z prawej strony. Bert ma na sobie kąpielówki i jedną z tych swoich jaskrawych hawajskich koszul. Niesie Mię, jak zawsze, pod pachą, jak gdyby była piłką. Sadowi się obok mnie na piasku, a Mię sadza sobie na kolanach.
Mia jest w pieluszce, oprócz tego ma na sobie cienką, białą koszulkę i czapeczkę z falbankami. Patrzy mi w oczy w sposób, w jaki jeszcze nigdy tego nie robiła, najwyraźniej ciekawią ją nie moje oczy, ale ja sam. Bert rysuje przed nią jakieś znaki, ale za każdym razem piasek się osypuje i nie zostaje nawet słaby ślad.
Patrzy na mnie, sprawdzając, czy to zauważyłem. Po twarzy błąka mu się zagadkowy uśmiech. On także długo patrzy mi w oczy, w sposób, w jaki nigdy przedtem tego nie czynił. Gdzieś głęboko kiełkuje we mnie podejrzenie, że stało się coś strasznego. Bert zaczyna wolno potrząsać głową, co u niego, tak samo jak u mnie, oznacza, że nie może w coś uwierzyć albo czegoś zrozumieć.
„Wiesz, Will – mówi – pewnie w to nie uwierzysz, ale ciebie tu nie ma. Mnie także tu nie ma. Ty leżysz w moim łóżku w Falls City, w Oregonie, w pokoju, w którym spędziłem dzieciństwo. Jeśli chodzi o nas, to wciąż nie jestem pewny, gdzie jesteśmy. Nie boimy się ani nic w tym rodzaju, po prostu nie wiemy. Zdaje się, że teraz możemy znaleźć się niemal w każdym miejscu, w którym zechcemy. Mamy nadzieję, że wkrótce dowiemy się czegoś więcej. Mamy takie przeczucie. Mówię ci, to wszystko jest dość niesamowite”.
Milknie. Nie mam pojęcia, o czym on mówi. To takie odległe od tego, co widzę, lub wydaje mi się, że widzę, czuję, albo wydaje mi się, że czuję, wiem, czy też wydaje mi się, że wiem. To jakaś absurdalna gra, tylko dlaczego wypadło akurat na mnie? Gapię się na niego z wytrzeszczonymi oczami i czekam.
„Will, bycie nieżywym to coś zupełnie, ale to zupełnie innego niż sobie wyobrażasz. Wciąż nie jestem pewny, co się właściwie z nami dzieje, za to wiem, że nie powinienem z tobą rozmawiać.
Nikt mi tego wprost nie zabronił, ale ja to wiem. Chcę jednak coś ci powiedzieć, zanim będzie za późno. Zasługujesz na to.
Kate jest na mnie zła, że opowiadam ci to w czymś, co może ci się wydawać snem, ale wszystko było po prostu idealne: miejsce, czas, sposób, w jaki to się odbyło. Wszystko to się zbiegło i nie mogłem się temu przeciwstawić. Nie mamy zbyt wiele tego, co przywykliśmy nazywać czasem, więc muszę się spieszyć.
Najlepiej wyjaśnię ci to w ten sposób: to nie my odeszliśmy od was, to wyście od nas odeszli. Widzisz, to tak, jakbyśmy wszyscy znajdowali się w jakimś wielkim pociągu czy czymś w tym rodzaju. My wysiedliśmy, podczas gdy wy jedziecie dalej. To nie całkiem tak, ale lepiej już tego nie potrafię wytłumaczyć. Moją specjalnością zawsze były liczby, nie słowa.
Chcę jednak, żebyś wiedział, że czujemy się dobrze i że wciąż jesteśmy razem. Nie wiadomo, co się dalej z nami stanie, ale nas to nie martwi. To bardzo ważne. Tak więc, wy też się nie martwcie”.
Ogląda się za siebie. Kate wraca znad wody z Dayiel, która biegnie obok niej w podskokach. Nie idą w naszą stronę. Najwyraźniej znowu mają zamiar nas minąć, nie obdarzając nawet spojrzeniem.
„Kate uważa, że nie wiem, kiedy spasować. Ale czy mógłbym cię prosić o przysługę? Mógłbyś jakoś dotrzeć do tych ciał, które kiedyś były nami, i zrobić zdjęcia? To ważne. Może one pomogą przerwać ten proceder wypalania pól, przez który musieliśmy umrzeć. W ciągu najbliższych miesięcy dowiesz się więcej na ten temat. Pomów ze Steve'em, opowiedz mu o wszystkim. Na pewno ci pomoże”.
Wstaje. Mia wciąż patrzy mi w oczy. Dołączają do Kate. Obserwuję ich cienie, długie, fioletowe cienie na piasku. Nie odwracam głowy. W chwili, kiedy znika ostatni cień, dociera do mnie głos Kate: „Do widzenia, tato. Przykro nam”.
Wtedy się obracam, ale ich już nie ma. Plaża jest pusta. Odwracam się z powrotem i patrzę na ocean.
Chyba właśnie wtedy się obudziłem. Po raz pierwszy czułem w sobie taki spokój. Wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Teraz już to wiem i nie zapomnę tego do końca życia.
Urywam. Rosemary płacze. Patrzy mi głęboko w oczy.
– Will, to najpiękniejszy sen, jaki mi kiedykolwiek opowiedziano. Nawet mnie, mimo że tego nie śniłam, łatwiej teraz się z tym wszystkim pogodzić. Nie mogę powiedzieć, że wierzę, iż to się naprawdę wydarzyło, taka już jestem. Wierzę jednak, że ty w to wierzysz, a to najważniejsze. Sądzę, że dlatego Bert przyszedł do ciebie, ponieważ wiedział, że ty uwierzysz. Ja nigdy nie wierzyłam w takie rzeczy. Co teraz chcesz zrobić?
– Chyba już wiem, dlaczego tak strasznie płakałem. Przecież taki sen, sam w sobie, nie doprowadziłby nikogo do płaczu. To, co mnie przeraża, to te zdjęcia. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł patrzeć na ich zmiażdżone, spalone ciała. Chciałbym ich zapamiętać takimi, jakimi widzieliśmy ich miesiąc temu, albo takimi, jakimi byli we „śnie”. Nie sądzę, żebym mógł to zlecić komuś innemu, nawet jeżeli ktoś by się zgodził. Sam już nie wiem. Może to w ogóle nielegalne. Będę musiał znaleźć kogoś do pomocy.
– Bert zaproponował Steve'a. Wobec tego, chyba zacznę od niego.
– Ostatecznie, Bert musiał wiedzieć, co mówi.
Pomagam Rosemary podnieść się z podłogi, a potem razem ścielimy łóżko. Jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek przedtem.
Zastanawiam się, co powiedzą inni, kiedy zejdziemy na dół tacy pełni życia zamiast śmierci.
Najpierw kąpie się Rosemary, potem ja biorę prysznic. Kiedy schodzę na dół, na stole leży wszystko, co potrzeba do śniadania.
Obowiązuje samoobsługa. Mam ze sobą swój zestaw do pomiaru poziomu cukru we krwi. Przed jedzeniem muszę zrobić sobie test.
Wychodzę na frontową werandę. Steve podąża za mną. Też ma ze sobą swój aparat. Co za zbieg okoliczności. Kłujemy się, wyciskamy kroplę krwi. Czekając na wynik, rozmawiamy.
– Steve, nie wiem od czego zacząć, ale w nocy przeżyłem coś bardzo dziwnego.
Opowiadam mu wszystko po kolei, tak jak opowiedziałem Rosemary. Steve przygląda mi się w jasnym świetle poranka.
– To Bert, bez dwóch zdań. Zawsze był strasznie cięty na to wypalanie pól. A on nigdy nie odpuszcza, nawet jeżeli nie żyje.
Читать дальше